Kiedy rozpoczęła się druga marsjańska rewolucja, Nadia przebywała w górnym kanionie Shalbatana Vallis, na północ od Marineris. W pewnym sensie można by powiedzieć, że to właśnie ona zaczęła rewolucję.
Jakiś czas wcześniej opuściła chwilowo Południową Fossę, aby nadzorować zadaszanie Shalbatany, proces podobny do prac dokonanych nad Nirgal Vallis i dolinami wschodniej Hellas: długi namiotowy dach stawiany nad ekoświatem o umiarkowanym klimacie, miejscem ze strumykiem spływającym po dnie kanionu; w tym przypadku strumień zasilała woda wypompowana z formacji wodonośnej Lewisa, leżącej sto siedemdziesiąt kilometrów na południe. Ponieważ Shalbatana Vallis była krainą o kształcie długiej serii rozciągniętych liter „S”, dno doliny wyglądało bardzo malowniczo. Niestety, konstrukcja dachu komplikowała się.
Tak czy owak Nadia, prowadząc ów projekt, tylko częściowo potrafiła się skupić na tym, co robi, jako że niemal cała jej uwaga kierowała się obecnie ku iście kaskadowemu rozwojowi zdarzeń na Ziemi. Rosjanka pozostawała w codziennym kontakcie ze swoją grupą w Południowej Fossie, a także z Artem i Nirgalem w Burroughs, toteż wszyscy stale przekazywali jej najświeższe nowiny. Nadię szczególnie interesowały czynności Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości, który próbował prowadzić działania mediacyjne w rosnącym konflikcie konsorcyjnym: Subarashii i Grupa Jedenastu przeciwko Praxis, Szwajcarii i zacieśniającemu się sojuszowi Chin i Indii, próbując funkcjonować jako — jak to wyłożył Art — „coś w rodzaju światowego sądu”. Wyglądało na to, że owe wysiłki są skazane na niepowodzenie, kiedy nagle zaczęły się zamieszki fundamentalistyczne, a konsorcja metanarodowe przygotowały się do obrony. Nadia wywnioskowała ze smutkiem, że wydarzenia na Ziemi popadły już w niemal zupełny chaos.
Jednak wszystkie te kryzysy w jednej chwili stały się dla Rosjanki czymś zupełnie błahym, kiedy zadzwonił do niej Sax i poinformował o pęknięciu lodowej warstwy Zachodniej Artarktydy. Nadia odebrała tę rozmowę przy biurku w jednej z budowlanych przyczep i teraz patrzyła na małą twarz Saxa na ekranie.
— Co masz na myśli mówiąc, że pękła?
— Oderwała się od podłoża skalnego. Nastąpiła erupcja wulkanu. Lodową taflę rozbijają prądy oceaniczne…
Obraz wideo, który wysyłał Sax, pokazywał Punta Arena, chilijskie miasto portowe, którego doki i ulice zniknęły, zalane wodą. Potem pojawił się obraz Port Elizabeth w Azanii, gdzie sytuacja w dużej mierze wyglądała tak samo.
— W jakim tempie się posuwa? — spytała Nadia. — Czy jest to fala przypływu?
— Nie. Wygląda bardziej jak potężny przypływ. Nigdy nie spłynie.
— Jednak pozostaje wystarczająco dużo czasu na ewakuację — zauważyła Nadia — chociaż nie aż tyle, aby coś zbudować. A mówisz o sześciu metrach!
— Tak, ale tylko przez następne kilka… nikt nie jest pewny, jak długo. Widziałem szacunki, z których wynika, że mniej więcej jedna czwarta ziemskiej populacji będzie… zagrożona.
— Wierzę w to. Och, Sax…
Paniczna ucieczka na wyżej położone tereny wszędzie na Ziemi… Nadia patrzyła na ekran, czując się tym bardziej oszołomiona, im bardziej uświadamiała sobie skalę katastrofy. Miasta położone na wybrzeżach zostaną zalane wodą. Sześć metrów! Rosjanka uznała, że bardzo trudno jest jej sobie wyobrazić, iż jakakolwiek potencjalna lodowa masa może być tak ogromna, że potrafi podnieść poziom wody wszystkich ziemskich oceanów choćby o jeden metr… a co dopiero o sześć! Był to szokujący dowód — jeśli ktoś by go potrzebował — że ich rodzima planeta mimo wszystko wcale nie jest aż taka duża. Albo wyobrazić sobie, że lodowa warstwa Zachodniej Antarktydy jest tak ogromna. No cóż, pokrywała przecież około jednej trzeciej kontynentu i była, jak mówiły raporty, gruba na jakieś trzy kilometry. To bardzo dużo lodu. Sax mówił coś o lodowej warstwie Wschodniej Antarktydy, która najwidoczniej nie stanowiła zagrożenia. Nadia potrząsnęła głową, aby się otrząsnąć z własnych przerażonych myśli i skupić na wiadomościach. Bangladesz trzeba było ewakuować w całości; było tam trzysta milionów ludzi, nie wspominając o przybrzeżnych miastach Indii, takich jak: Kalkuta, Madras, Bombaj. Potem czekała ich ewakuacja Londynu, Kopenhagi, Istambułu, Amsterdamu, Nowego Jorku, Los Angeles, Nowego Orleanu, Miami, Dżakarty, Tokio… a to były tylko największe z miast. W tym tak strasznie obciążonym przeludnieniem świecie, gdzie malały zasoby, na wybrzeżach mieszkało naprawdę sporo osób. A teraz wszystkie rodzaje artykułów pierwszej potrzeby zatopiła im słona woda.
— Sax — odezwała się w końcu Nadia — powinniśmy im pomóc. Nie tylko…
— Niewiele zdołamy zrobić. A najbardziej możemy im pomóc, jeśli będziemy wolni. Najpierw jedno, potem drugie.
— Obiecujesz, że potem…?
— Tak — odparł, patrząc na nią z zaskoczeniem. — To znaczy… zrobię, co będę mógł.
— O to właśnie pytam. — Nadia szybko przemyślała całą kwestię. — A ty… jesteś już przygotowany?
— Tak. Chcemy rozpocząć od ataku pociskami, które uderzą we wszystkie satelity inwigilujące i obronne.
— Co z Kasei Vallis?
— Pracuję nad tym.
— Kiedy chcesz zacząć?
— Co powiesz na jutrzejszą datę?
— Jutro!
— Z Kasei Vallis muszę skończyć bardzo szybko. A warunki sprzyjające są właśnie teraz.
— Co zamierzasz zrobić?
— Spróbujmy zacząć jutro. Nie ma sensu tracić czasu.
— Mój Boże — powiedziała Nadia, myśląc intensywnie. — Jesteśmy o krok od schowania się za Słońcem?
— Tak.
To położenie vis-a-vis Ziemi nie miało obecnie szczególnego znaczenia i było w sporej mierze kwestią symboliczną, ponieważ łączność i tak gwarantowały wielkie ilości przekaźników asteroidowych. Jednak taka sytuacja oznaczała, że nawet najszybszym wahadłowcom dotarcie z Ziemi na Marsa zajmie kilka miesięcy.
Nadia głęboko zaczerpnęła oddechu, a następnie wypuściła powietrze. Wreszcie powiedziała:
— No to zaczynajmy.
— Miałem nadzieję, że to powiesz. Zadzwonię do Burroughs i zawiadomię ich.
— Spotkamy się w Underhill? — Był to ich aktualny punkt spotkań na wypadek niebezpieczeństwa. Sax znajdował się teraz w kryjówce w Kraterze Da Vinciego, gdzie mieściło się wiele jego podziemnych wyrzutni rakietowych, toteż oboje mogli się dostać do Underhill w ciągu jednego dnia.
— Tak — odrzekł. — Jutro. — To powiedziawszy zniknął z ekranu Nadii.
I w ten właśnie sposób Rosjanka rozpoczęła rewolucję.
Nadia znalazła program informacyjny pokazujący zdjęcia satelitarne Antarktydy i obserwowała je oszołomiona. Głosiki na ekranie trajkotały szybko; jeden z nich stwierdził, że przyczyną katastrofy jest akt sabotażu przygotowany przez ekotażystów z Praxis, którzy przypuszczalnie wydrążyli wgłębienia w warstwie lodowej i umieścili na skalnym podłożu Antarktydy bomby wodorowe.
— Co za bzdura! — krzyknęła oburzona Nadia.
Żadne inne programy informacyjne nie potwierdzały tego przypuszczenia, ale też żadne mu nie przeczyły — bez wątpienia była to tylko część chaosu informacyjnego, jaki ogarnął wszystkie relacje z powodzi. Jednakże trój meta władza ciągle rosła w siłę. A oni tu, na Marsie, stanowili jej część.
Cała egzystencja natychmiast się zredukowała do walki o przetrwanie, w pewien sposób ostro przypominając życie w roku 2061. Nadia czuła, że jej żołądek zaciska się tak mocno jak kiedyś, kurcząc się bardziej niż przy zwykłym poziomie napięcia; był teraz metalową kulką wielkości włoskiego orzecha, tkwiącą w środku jej istoty, bolesną i duszącą. Nadia brała ostatnio pewien lek, który miał zapobiec powstaniu wrzodów, niestety lekarstwo to było mało przydatne na tego rodzaju ataki. Daj spokój, powiedziała sobie. Bądź spokojna. Właśnie nadeszła ta chwila. Oczekiwałaś jej przecież, pracowałaś nad nią. Przygotowałaś jej podwaliny. A teraz nadszedł chaos. W samym sercu każdej zmiany fazowej znajduje się strefa kaskadowego bezładu rekombinacyjnego. Jednak istniały przecież metody, aby go zrozumieć, aby sobie z nim poradzić.