Выбрать главу

Uczucie nierealności, które odczuwała, nie zniknęło, kiedy pociąg wjechał do Underhill, ponieważ ta zwykle senna, na wpół opuszczona stara kolonia huczała obecnie wszelkiego rodzaju działalnością, niczym w M-roku pierwszym. Sympatycy ruchu oporu przez cały dzień przyjeżdżali do osady z małych stacji umieszczonych wokół Ganges Catena, Hebes Chasma i północnej ściany Ophir Chasma. Wyglądało na to, że lokalni bogdanowiści zorganizowali przyjezdnych w niewielką jednostkę personelu bezpieczeństwa ZT ONZ na stacji kolejowej, toteż pociąg zatrzymywał się jeszcze przed samą stacją, pod namiotem pokrywającym stary pasaż i pierwotny kwadrant komór o wypukłych sklepieniach, które obecnie wydawały się bardzo małe i niezwykłe.

Pociąg Nadii wjechał na stację i Rosjanka usłyszała głośną kłótnię, toczącą się między jakimś mężczyzną (otaczało go około dwudziestu ochroniarzy) z przenośnym megafonem a wzburzonym tłumem naprzeciwko niego. Nadia wysiadła z wagonu natychmiast po zatrzymaniu się pociągu i podeszła do grupy otaczającej zawiadowcę stacji oraz jego mały oddział. Nakazała jakiejś, wyglądającej na zaskoczoną, kobiecie podać sobie megafon i zaczęła krzyczeć przez tubę:

— Zawiadowca! Zawiadowca stacji! Zawiadowca! — Powtórzyła te słowa po angielsku i rosyjsku, aż wszyscy się uciszyli i chcieli się dowiedzieć, kim jest przemawiająca. Zespól budowlany Rosjanki zaczął się przepychać przez tłum i kiedy Nadia zobaczyła, że jej ludzie ustawili się na odpowiednich pozycjach, skierowała się prosto do grupki mężczyzn i kobiet ubranych w kurtki przeciwlotnicze. Zawiadowca stacji wydawał się być marsjańskim dinozaurem, o zniszczonej twarzy, pokrytej na czole bliznami. Przedstawiciele jego młodego zespołu nosili insygnia Zarządu Tymczasowego; wszyscy członkowie ekipy wyglądali na przerażonych. Nadia opuściła megafon na bok, po czym powiedziała: — Jestem Nadia Czernieszewska. Zbudowałam to miasto. A teraz wraz z moimi ludźmi obejmuję nad nim władzę. Dla kogo pracujecie?

— Dla Zarządu Tymczasowego Narodów Zjednoczonych — odparł zawiadowca stanowczo, wpatrując się w nią, jak gdyby wyszła z grobu.

— Ale jaką reprezentujecie jednostkę? Którego konsorcjum metanarodowego?

— Jesteśmy jednostką Mahjari.

— Mahjari współpracuje teraz z Chinami, Chiny z Praxis, a Praxis z nami. Jesteśmy więc po tej samej stronie, choć jeszcze tego nie wiecie. A niezależnie od tego, co o tym sądzicie, trzymamy was na muszce. — Wówczas krzyknęła do tłumu: — Uzbrojeni podnieść rękę!

Wszystkie osoby w tłumie podniosły ręce, a każdy w jej załodze miał w ręku pistolet ogłuszający, pistolet do wbijania gwoździ lub broń promieniową.

— Nie chcemy rozlewu krwi — powiedziała Nadia do jeszcze szczelniejszej grupy ochroniarzy przed sobą. — Nie chcemy nawet was aresztować. Tam stoi nasz pociąg. Możecie wsiąść do niego, pojechać do Sheffield i przyłączyć się do reszty waszego zespołu. W Sheffield dowiecie się wszystkiego na temat nowej sytuacji. Możecie więc odjechać, albo — w przeciwnym razie — my odjedziemy ze stacji, po czym wysadzimy ją w powietrze. W ten czy inny sposób przejmiemy ją, a byłoby głupotą dać się zabić w chwili, kiedy rewolta jest już zakończona. Radzę wsiadać do pociągu. Jedźcie do Sheffield, gdzie, jeśli zechcecie, możecie się przesiąść do windy. Chyba że chcecie pracować dla wolnego Marsa… W takim razie możecie się od razu przyłączyć do nas.

Nadia ze spokojem patrzyła na mężczyznę i czuła się bardziej odprężona niż była przez cały dzień. Uświadomiła sobie, że działanie stanowi dla niej wielką ulgę.

Mężczyzna pochylił głowę i zaczął się naradzać ze swoimi ludźmi; konferowali szeptem przez prawie pięć minut.

W końcu zawiadowca ponownie spojrzał na Rosjankę.

— Odjedziemy waszym pociągiem.

I w ten sposób Underhill stało się pierwszym oswobodzonym przez podziemie miastem.

Tej nocy Nadia wyszła na parking przyczep, który znajdował się blisko nowego zwieńczenia ściany namiotowej. Dwa kesony, zmienione w laboratoria, ciągle były wyposażone w oryginalny sprzęt kwater mieszkalnych. Nadia zbadała pomieszczenia, potem wyszła na zewnątrz, obeszła sklepione komory oraz Dzielnicę Alchemików, aż wreszcie wróciła do kesonu, w którym mieszkała na samym początku. Tam położyła się na jednym z ułożonych na podłodze materacy; czuła się wyczerpana.

Naprawdę niesamowicie było czuć wokół siebie wszystkie duchy przeszłości i obecność tamtego odległego czasu. Nadia doświadczała osobliwych wrażeń: mimo wyczerpania nie mogła zasnąć, a tuż przed świtem miała mglistą wizję: martwiła się o nie popakowane towary w rakietach towarowych, programowała automatyczne ceglarki i odebrała telefoniczną rozmowę od Arkadego z Fobosa. Przez jakiś czas spała w tym stanie, drzemiąc niespokojnie, aż rozbudziło ją swędzenie w utraconym palcu.

A potem, gdy podnosiła się z jękiem, tak samo trudno było jej sobie wyobrazić, że obudziła się w świecie, w którym wrze, gdzie miliony ludzi trwają w oczekiwaniu, pragnąc zobaczyć, co przyniesie dzień. Kiedy Nadia rozglądała się wokół siebie po wąskim obszarze swego pierwszego marsjańskiego domu, nagle odniosła wrażenie, że ściany bardzo lekko się poruszają. Był to jakiś rodzaj podwójnego widzenia, jak gdyby stała w słabym porannym świetle i patrzyła przez stereoptykon czasowy, który ujawniał wszystkie cztery wymiary od razu pulsującym, halucynacyjnym światłem.

Zjedli śniadanie w sklepionych komorach, w ogromnej sali, w której kiedyś Ann i Sax spierali się o kwestie merytoryczne związane z terraformowaniem. Sax zwyciężył wówczas w tym sporze, a jednak Ann mimo upływu tak wielu lat nadal znajdowała się na otwartej przestrzeni i walczyła z każdym przejawem dokonywanych na planecie zmian, jak gdyby nie były od dawna postanowione i dokonane.

Nadia skupiła się na chwili obecnej, na ekranie AI i powodzi informacji wysączających się z niego tego sobotniego ranka: górna część ekranu przeznaczona była dla wiadomości z „bezpiecznego domu” Mai w Burroughs, dolna dla raportów Praxis z Ziemi. Postępowanie Mai jak zwykle było heroiczne: drżąc z podniecenia tyranizowała wszystkie osoby w zasięgu wzroku, pragnąc, by przyjęli jako swoją jej wizję rozwoju spraw; bardzo schudła, ciągle jednak działała, popychana przez własną, wewnętrzną siłę. Słuchając, jak przyjaciółka opisuje ostatnie zmiany sytuacji, Nadia żuła metodycznie śniadanie, nie zwracając uwagi na smak wspaniałego chleba z Underhill. W Burroughs było już popołudnie, a cały dzień wypełniała praca. Zresztą w każdym mieście na Marsie wrzało. Na Ziemi wszystkie strefy przybrzeżne zalała już woda, a masowe przeprowadzki powodowały chaos w głębi kontynentów. Nowa ONZ ostro potępiła marsjańskich buntowników, określając ich jako nieczułych oportunistów, którzy dla osiągnięcia własnych egoistycznych celów wykorzystują niesłychanie trudny okres na Ziemi.

— Rzeczywiście tak jest — mruknęła Nadia do Saxa, kiedy stanął w drzwiach, wkrótce po przybyciu z Krateru Da Vinciego. — Założę się, że wykorzystają to później przeciwko nam.

— Nie, jeśli im pomożemy.

— Hmm… — Poczęstowała go chlebem i przypatrzyła mu się z bliska. Mimo zmienionych rysów twarzy, gdy tak stał beznamiętnie i mrużył oczy, rozglądając się wokół siebie po starej komorze z cegieł, wyglądał bardziej jak dawny Sax. Wydawało się, że rewolucja jest ostatnią rzeczą, o której może myśleć. — Jesteś gotów lecieć do Elysium? — spytała Nadia.

— Zamierzałem cię zapytać o to samo.