Jackie była córką Esther, która po kłótni z Kaseiem, ojcem dziewczynki, wyprowadziła się z osady. Trzeba przyznać, że spośród dzieci Zygoty niewiele wiedziało, kim są ich ojcowie. Pewnego razu, jakiś czas temu, Nirgal skradał się po wydmie za jakimś krabem, kiedy akurat Esther i Kasei ukazali się nad jego głową. Esther płakała, a Kasei krzyczał: „Jeśli chcesz mnie opuścić, proszę bardzo, zrób to!” I także się rozpłakał.
Kasei nosił kieł z różowego kamienia. On również był dzieckiem Hiroko, a więc Jackie — jej wnuczką. Tak to wyglądało.
Jackie miała długie czarne włosy i biegała najszybciej ze wszystkich w Zygocie, wszystkich, oprócz Petera. Nirgal potrafił biec najdłużej i czasami obiegał trzy albo cztery razy pod rząd jezioro, ot tak, dla przyjemności, ale na krótszych dystansach Jackie go wyprzedzała. Przez cały czas się śmiała. Jeśli Nirgal kłócił się z nią o coś, mówiła: „W porządku, wujku Nirgalu” i długo się z tego zaśmiewała. Była jego bratanicą, chociaż o całą marsjańską porę roku starszą. Ale siostrą jego nie była.
Drzwi szkoły otworzyły się z trzaskiem i w progu stanął Kojot — nauczyciel tego dnia. Często podróżował po całej planecie i bardzo niewiele czasu spędzał w Zygocie. Kiedy więc przychodził uczyć dzieci, było to coś w rodzaju wielkiego święta. Oprowadzał ich wówczas po osadzie, wynajdując najprzeróżniejsze zajęcia, a równocześnie przez cały czas kazał jednemu z uczniów czytać na głos fragmenty niemożliwych do zrozumienia książek, napisanych przez dawno nieżyjących filozofów. Bakunin, Nietzsche, Mao, Buchin — myśli ludzi, które dzieciom udawało się pojąć z tego naukowego bełkotu, były jak perły nieoczekiwanie znalezione na długiej plaży pełnej potrzaskanych kamieni. Czytali też wybierane przez Kojota opowieści z „Odysei” czy Biblii. Może łatwiejsze do zrozumienia, ale z kolei niepokojące i straszne: ich bohaterowie ciągle ze sobą walczyli, a i nierzadko się zabijali. Hiroko mówiła, że to jest złe, ale Kojot śmiał się z niej i często bez powodu — podczas czytania przerażających opowieści — zaczynał wydawać z siebie osobliwe dźwięki, przypominające wycie, a potem zadawał im trudne pytania na temat tego, co przeczytali i spierał się z dziećmi, jak gdyby sądził, że jego młodzi uczniowie w ogóle wiedzą, o czym mówią. To również mogło niepokoić.
„Co byś zrobił? Dlaczego tak właśnie byś postąpił?” — pytał Kojot. Jednocześnie przez cały czas ich uczył, jak działa paliwowy przetwarzacz odpadów rickovera albo kazał sprawdzać hydrauliczny tłok nurnikowy w maszynie do wytwarzania fal na jeziorze, aż dłonie dzieci z sinobłękitnych stawały się białe, a zęby szczękały im tak bardzo, że nie mogły mówić wyraźnie. „Wy, dzieciaki, na pewno łatwo się przeziębiacie — mówił Kojot. — Wszystkie, z wyjątkiem Nirgala”.
Nirgal potrafił sobie rzeczywiście świetnie radzić z zimnem. Dobrze znał kolejne jego fazy i nie miał nic przeciwko temu, by je czasem czuć. Ludzie, którzy nie lubili chłodu, nie rozumieli, że można się do niego przyzwyczaić i że z jego wszystkimi złymi skutkami można się skutecznie uporać, wypierając je z własnego wnętrza. Nirgal umiał także, całkiem nieźle, obchodzić się z ciepłem. Twierdził, że jeśli wypchnie się ciepło wystarczająco mocno, wtedy zimno staje się tylko swego rodzaju niezbyt przyjemnym płaszczem, który człowiek ma na swoim ciele. W ten sposób zimno stanowi tylko bodziec, zachęcający do biegania.
— Hej, Nirgalu, powiedz, jaka jest w tej chwili temperatura powietrza?
— Dwieście siedemdziesiąt jeden.
Śmiech Kojota brzmiał przeraźliwie, przypominał zwierzęce rechotanie i mieścił w sobie jakby wszystkie możliwe najdziwaczniejsze odgłosy naraz. Zresztą za każdym razem był nieco inny niż poprzednio.
— Hej, dzieci, zatrzymajcie generator fal i popatrzcie na jezioro. Wygląda jak równina.
Woda w jeziorze nigdy nie zamarzała, natomiast spód kopuły zawsze był pokryty wodnym lodem. To wyjaśniało niemal wszystkie zjawiska pogodowe ich mezokosmicznego światka, jak nazywał go Sax; powodowało mgły i zamglenia, nagłe wiatry, marznącą mżawkę, a od czasu do czasu opady śniegu. Tego dnia maszyneria meteo ledwo się poruszała, gdyż duża półkula przestrzeni pod kopułą pozostawała prawie bezwietrzna. A kiedy wyłączyli również generator fal, jezioro wkrótce zmieniło się w krągłą, płaską tafle. Powierzchnia przybrała taki sam biały kolor jak kopuła, chociaż dno jeziora, pokryte zielonymi glonami, ciągle pozostawało widoczne poprzez białą poświatę. Jezioro było więc równocześnie czystobiałe i ciemnozielone. Na jego drugim brzegu, w tej dwubarwnej wodzie odbijały się — tak jak w lustrze — obrócone wydmy i karłowate sosny. Nirgal wpatrzył się z zachwytem w ten widok i wszystko, z wyjątkiem tej pulsującej zielono-białej wizji, przestało mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Wówczas dostrzegł to po raz pierwszy: były tu dwa światy, a nie jeden — dwa światy w tej samej przestrzeni, oba widzialne, odrębne, o swoistych, indywidualnych cechach, ale tu spojone razem, a więc widoczne jako dwa tylko pod pewnym kątem. Wypchnij płaszcz tej wizji, powiedział sobie chłopiec, wypchnij go tak, jak wypychasz płaszcz zimna: po prostu wypchnij! A wtedy zobaczysz taaakie kolory!…
— Mars dla Nirgala! Mars oddaje się Nirgalowi! — krzyknął.
Śmiali się z niego. Powiedzieli mu, że stale się tak zamyśla. Dostrzegł w twarzach przyjaciół sympatię, ciepło. Kojot odłamał kilka płaskich kawałków z lodowego pasma i rzucił je w jezioro. Wszystkie dzieci poszły za przykładem nauczyciela, aż wyzwolili tak silne biało-zielone fale, że obrócony świat zadrżał i zatańczył.
— Spójrzcie na to! — zawołał Kojot. Między kolejnymi rzutami przemawiał do nich typowym dla siebie emfatycznym angielskim. Jego słowa niemal płynęły, brzmiały jak nieskończona, piękna pieśń: — Wy, dzieci, żyjecie w sposób najlepszy z możliwych. Większość ludzi to tylko trybiki w wielkiej machinie świata, a wy naprawdę uczestniczycie w narodzinach nowej rzeczywistości! To nie do wiary! Spotkało was prawdziwe szczęście, wierzcie mi! Nie rozumiecie tego, ponieważ nie macie porównania. A równie dobrze moglibyście się przecież urodzić w jakimś pałacu, w więzieniu albo w slumsach Port of Spain, ale mieszkacie tu, w Zygocie, sekretnym sercu Marsa! Cóż, wiem, że w tej chwili żyjecie niczym krety zagrzebane w ziemi, a nad wami krążą sępy, gotowe was zjeść, ale nadejdzie dzień, kiedy przejdziecie się swobodnie po tej planecie wolni od wszelkich więzów. Zapamiętajcie to, co wam mówię, ponieważ to prawdziwe proroctwo, moje dzieci! A tymczasem podziwiajcie to piękne miejsce, ten cudowny, mały lodowy raj.
Kojot podrzucił lodowy okruch pod kopułę, a wszystkie dzieci zaczęły za nim śpiewnie powtarzać:
— Lodowy Raj! Lodowy Raj! Lodowy Raj!
Aż wreszcie nie mogły się powstrzymać i jedno po drugim wybuchnęły śmiechem.
Tej nocy Kojot, przekonany, że nikt go nie słyszy, powiedział do Hiroko:
— Roko, musisz zabrać dzieci na zewnątrz i pokazać im świat. Nawet, jeśli mają go zobaczyć tylko pod kapturem mgły… Te dzieci są jak krety, zagrzebane w ziemi, na litość boską!