Выбрать главу

Nadia weszła na górne piętro kryjówki Du Martheraya, aby się lepiej przyjrzeć. Z okienka obserwacyjnego, zamaskowanego w postaci horyzontalnej szczeliny tuż pod stożkiem, rozciągał się widok w dół Wielkiej Skarpy na nową dajkę i na napierający na nią lód. Przez długi czas Rosjanka spoglądała na ten krajobraz, sącząc kawę zmieszaną z niewielką ilością kavy. Na północy znajdowało się lodowe morze wraz ze stłoczonymi serakami, długimi grzbietami ciśnieniowymi i płaskimi białymi — obecnie zamarzniętymi — taflami gigantycznych topninowych jezior. Bezpośrednio pod Nadią rozpościerały się pierwsze niskie wzgórza Wielkiej Skarpy, upstrzone kolczastymi zagonami kaktusów z Acheronu, rozrastających się na skale jak koralowe rafy. Schodkowe łąki czarno-zielonych mszaków tundrowych postępowały za łożyskami małych zamarzniętych strumieni, spływających po Skarpie; z oddali strumyki te wyglądały jak długie okrzemki, wetknięte w szczeliny czerwonej skały.

A tam, w pół drogi w dół, biegła oddzielająca pustynię od lodu nowa dajka. Wyglądała jak brzydka brązowa blizna, łącząca w jedno dwie oddzielone od siebie rzeczywistości.

Nadia spędziła długi czas, studiując dajkę przez lornetkę. Południowy koniec dajki stanowiła regolitowa hałda, która przesuwała się w górę podnóża Krateru Wg i kończyła bezpośrednio przy jego stożku, czyli mniej więcej kilometr ponad punktem odniesienia, dobrze ponad spodziewanym poziomem morza. Dalej dajka biegła na północny zachód od Wg i Nadia ze swego miejsca widokowego, położonego wysoko na Skarpie, mogła dostrzec około czterdziestu kilometrów dajki, aż po horyzont, dokładnie na zachód od Krateru Xh, gdzie znikała. Krater Wg był otoczony lodem prawie po sam stożek, tak że jego koliste wnętrze wyglądało jak niesamowite czerwone zapadlisko. We wszystkich innych punktach — na tyle, na ile Nadia mogła to ocenić — lód naciskał na dajkę. Pustynny stok dajki wydawał się mieć wysokość jakichś dwustu metrów, chociaż trudno było to osądzić, ponieważ pod dajka znajdował się szeroki rów. Po drugiej stronie lód zgromadził się na dość sporej wysokości, w pół drogi w górę albo i wyżej.

Przy wierzchołku szerokość dajki wynosiła mniej więcej trzysta metrów. Był to przeważnie wyparty regolit — Nadia aż gwizdnęła z respektem, oceniając wieloletnią pracę wykonaną przez bardzo duży zespół automatycznych dźwigów i koparek kanałowych. Tyle że był to luźny regolit! Nadii dajka wydała się ogromna, jednak jakkolwiek byłaby duża, nie mogła powstrzymać nacierającego lodowego oceanu. A nad lodem przecież i tak stosunkowo łatwiej było zapanować — kiedy bowiem zmieniał się w wodę, jej fale i prądy rozdzierały regolit jak kurz. Ten lód już topniał. Mówiło się, że ogromne topninowe złoża soczewkowate znajdują się wszędzie pod brudnobiałą powierzchnią, łącznie z pasem położonym bezpośrednio przy dajce; topniejąca woda stale się wsączała w dajkę.

— Czy nie trzeba będzie zastąpić tej całej regolitowej hałdy betonem? — Nadia spytała Saxa, który przyłączył się do niej i patrzył przez lornetkę na ten widok.

— Wyobraź sobie… — zaczął i Nadia przygotowała się na złe nowiny, jednak Sax mówił dalej: — Wyobraź sobie dajkę o diamentowym zwieńczeniu. Przetrwałaby naprawdę długo. Może nawet kilka milionów lat.

— Hmm… — mruknęła Nadia. Zapewne była to prawda. Być może nastąpiłby wyciek z dołu. W każdym razie, niezależnie od szczegółowych ustaleń, musieli utrzymywać ten system w ciągłości i nie było tu miejsca dla błędu, ponieważ Burroughs leżało w odległości zaledwie dwudziestu kilometrów na południe od dajki i jakieś sto pięćdziesiąt metrów poniżej jej poziomu. Dziwne miejsce, biorąc pod uwagę wszystkie fakty… Nadia wyregulowała lornetkę i spojrzała w kierunku miasta, ale znajdowało się tuż za horyzontem, około siedemdziesięciu kilometrów na północny zachód. Oczywiście, dajki mogły być skuteczne: przecież holenderskie dajki powstrzymywały wodę już od stuleci, chroniąc miliony ludzi i setki kilometrów kwadratowych, aż do obecnej powodzi, a i nawet teraz te wielkie nasypy trwały w miejscu, rozdzierane przede wszystkim przez napierające z obu boków powodzie, zalewające Niemcy i Belgię. Dajki mogły więc skutecznie funkcjonować. Niemniej jednak los tego miasta był niesamowity.

Nadia wyregulowała lornetkę, patrząc wzdłuż poszarpanej skały Wielkiej Skarpy. To, co wyglądało z oddali jak kwiaty, było w rzeczywistości masywnymi grudami koralowych kaktusów, strumień miał wygląd klatki schodowej wykonanej z liści lilii, nierówne zbocze czerwonej skały robiło wrażenie bardzo twardego, nadrealnego, cudownego krajobrazu… Nadia poczuła, jak jej ciałem wstrząsa nieoczekiwany paroksyzm strachu; bała się, że coś może pójść źle, że ona sama może nagle zostać zabita i pozbawiona możliwości dalszej obserwacji tego świata i jego ewolucji. To było realne, z fioletowego nieba w każdej chwili mógł spaść na nią i wybuchnąć jakiś pocisk — ta kryjówka mogła się stać tarczą strzelniczą, gdyby jakiś przerażony dowódca znajdującej się w porcie kosmicznym Burroughs baterii dowiedział się o obecności dajki i zdecydował samodzielnie rozwiązać ten problem. Mogli zginąć w ciągu kilku minut od takiej decyzji. Martwi…

Jednak takie było życie na Marsie. Zawsze mogli być martwi w ciągu kilku minut od jakiegokolwiek splotu niefortunnych zdarzeń. Nadia odrzuciła więc tę myśl i wraz z Saxem zeszła schodami.

Chciała pojechać do Burroughs i zobaczyć, co się tam dzieje, chciała się znaleźć na scenie zdarzeń i samodzielnie je ocenić: spacerować i obserwować obywateli tego miasta, patrzeć na to, co robią i mówią. Późną porą w czwartek powiedziała więc do Saxa:

— Pojedźmy tam i rzućmy okiem.

To jednak wydawało się niemożliwe.

— Funkcjonariusze bezpieki są przy wszystkich bramach — powiedziała jej Maja przez nadgarstek. — A pociągi wjeżdżające na stacje są bardzo dokładnie sprawdzane. Tak samo jest z koleją podziemną do portu kosmicznego. Miasto jest zamknięte. Właściwie jesteśmy zakładnikami…

— Możemy obserwować na ekranach, co się tam dzieje — zauważył Sax. — Nie ma sensu jechać.

Nadia ze smutkiem przyznała mu rację. Najwyraźniej shikata ga nai. Jednak nie podobała jej się ta sytuacja, ponieważ wydawała się być zaledwie o krok od gwałtownie zbliżającego się impasu, przynajmniej lokalnego. A poza tym Nadia była ogromnie ciekawa warunków panujących w Burroughs.

— Opowiedz mi, jak jest u was — poprosiła Maję przez telefon.

— No cóż, tamci opanowali infrastrukturę — odparła Maja. — Elektrownie, bramy i tym podobne stanowiska. Z drugiej strony jednak nie ma ich tu wystarczająco wielu, aby mogli zmusić ludzi do pozostania wewnątrz albo do pójścia do pracy czy czegoś podobnego. Wygląda więc na to, że nie wiedzą, co robić dalej.

Nadia potrafiła to zrozumieć, ponieważ sama nie wiedziała, jak powinna postąpić. Z każdą godziną do miasta przybywało coraz więcej sił bezpieczeństwa; przyjeżdżali pociągami z miast namiotowych, które partyzanci opuścili już wcześniej. Ci nowo przybyli przyłączali się do stacjonujących wojsk i przebywali w pobliżu elektrowni i biur miejskich; nie zaczepiani poruszali się w uzbrojonych po zęby oddziałach. Instalowali się w mieszkalnych kwaterach na Płaskowzgórzu Branch, Pagórku Dwa Tarasy i Płaskowzgórzu Czarna Syrta, a ich przywódcy spotykali się mniej więcej regularnie w dowództwie ZT ONZ na Górze Stołowej. Jednak nie wydawali żadnych rozkazów.