Gdy Maja ostatecznie przepchnęła się przez ciżbę, swoją krótką, podżegającą mowę po arabsku skończył właśnie Antar i na podwyższeniu dla mówców przed rzędami mikrofonów stanęła Jackie, której przemowę wzmacniały duże głośniki umieszczone na pingu, a potem — jeszcze bardziej — radio i pomocnicze głośniki ustawione wszędzie w Parku Księżnej. Słowa dziewczyny trafiały do megafonów naramiennych, komputerów i naręcznych notesików komputerowych, aż jej głos był słyszalny naprawdę wszędzie — tyle że, ponieważ każde odbijające się lekkim echem od Góry Stołowej i Pagórka Ellisa zdanie witane było wiwatami, wypowiedzi Jackie słychać było jedynie od czasu do czasu.
— …Nie pozwolimy na to, aby Marsa używano jako świata awaryjnego… Kierownicza klasa rządząca, która jest przede wszystkim odpowiedzialna za zniszczenie Ziemi… Szczury próbujące uciec z tonącego okrętu… Zrobią taki sam bałagan na Marsie, jeśli im pozwolimy!…Nie zdarzy się! Ponieważ to jest teraz wolny Mars! Wolny Mars! Wolny Mars!
Wskazała palcem w niebo, a tłum wyryczał poszczególne słowa, powtarzając je za każdym razem coraz głośniej, wpadając szybko w rytm, który pozwalał im równo krzyczeć:
„Wolny Mars! Wol-ny Mars! Wol-ny Mars! Wol-ny Mars!”
Podczas gdy ogromny, stale rosnący tłum skandował ciągle te dwa słowa, ku mównicy przepchał się Nirgal; kiedy ludzie go dostrzegli, wielu z nich zaczęło wykrzykiwać:
„Nir-gal, Nir-gal!” — Krzyczeli te sylaby albo jednocześnie z „Wolnym Marsem” albo w przerwach między tamtymi okrzykami, tak że całość stawała się powoli ogromnym chóralnym kontrapunktem. „Wol-ny-Mars-Nir-gal, Wol-ny-Mars-Nir-gal”.
Kiedy młody mężczyzna dotarł do mikrofonu, zamachał ręką, prosząc o ciszę. Skandowania jednakże nie przerwano, zmieniło się ono jedynie w jednostajne okrzyki: „Nir-gal, Nir-gal, Nir-gal, Nir-gal”, którym towarzyszył oczywisty entuzjazm, wibrując w dźwiękach wielkiego zbiorowego głosu, jak gdyby każda osoba znajdująca się na zebraniu należała do kręgu jego przyjaciół, ogromnie zadowolonych z pojawienia się Nirgala. A Nadii przyszło do głowy, że skoro ten młodzieniec podróżował przez tak dużą część swego życia, myśl ta wcale nie była daleka od prawdy.
Skandowanie powoli cichło, aż hałas tłumu stał się już tylko ogólnym szumem. Zupełnie dobrze słychać było wzmocnione dzięki mikrofonom i głośnikom powitanie Nirgala. Kiedy młody człowiek mówił, Maja nadal przedzierała się przez tłum ku pingu, a im bardziej ludzie się uspokajali, tym łatwiej było jej przechodzić między nimi. W miarę przemowy Nirgala co jakiś czas zatrzymywała się; po prostu go obserwowała i słuchała, póki nie przypomniała sobie o swoim zadaniu; wówczas przesuwała się do przodu, zwykle podczas wiwatów i aplauzu, które następowały po wielu wypowiedzianych przez młodego człowieka zdaniach.
Nirgal mówił spokojnie, powoli, chłodno i przyjaźnie. Słuchało się go łatwo i przyjemnie.
— Dla wszystkich, którzy się urodzili na Marsie — mówił — ta planeta stanowi dom.
Tym razem musiał przerwać niemal na całą minutę, bowiem tak długo tłum wiwatował. Większość z nich, jak uświadomiła sobie po raz kolejny Nadia, była tubylcami. Dało się to zresztą łatwo zauważyć, ponieważ Maja była niższa od prawie każdego z nich.
— Nasze ciała składają się z atomów, które kiedyś w końcu obrócą się w regolit — kontynuował Nirgal. — Jesteśmy na wskroś marsjańscy. Jesteśmy żyjącymi elementami tej planety. Jesteśmy istotami ludzkimi, które zaciągnęły stałe, biologiczne zobowiązanie wobec Marsa. To jest nasz dom. I nigdy się nie daje zawrócić. — Kolejne oklaski następowały po każdym dobrze im znanym sloganie.
— No, a jeśli chodzi o tych z nas, którzy urodzili się na Ziemi… Hmm… nie wszyscy są tacy sami, prawda? Kiedy ludzie przeprowadzają się do nowego miejsca, jedni mają zamiar w nim zostać, stworzyć tam sobie nowy dom i nazywamy ich osadnikami. Inni natomiast przyjeżdżają tylko do pracy na jakiś czas, a potem wracają tam, skąd pochodzą i tych my nazywamy gośćmi bądź kolonialistami. Obecnie tybylcy i osadnicy są naturalnymi sojusznikami, bo przecież tubylcy nie są niczym więcej jak tylko dziećmi wcześniejszych osadników… To jest nasz wspólny dom. A co do gości… dla nich także jest miejsce na Marsie. Kiedy mówimy, że Mars jest wolny, nie mówimy, że Ziemianom nie wolno już tu przyjeżdżać. Z pewnością nie! Ostatecznie wszyscy jesteśmy dziećmi Ziemi, w taki czy inny sposób. To jest nasz macierzysty świat i jesteśmy szczęśliwi, że możemy mu pomóc w każdy możliwy sposób.
Hałas zmalał, tłum najwyraźniej wydawał się zaskoczony tym wywodem.
— Jednak, co jest oczywistym faktem — mówił dalej Nirgal — to, co się zdarza tutaj na Marsie nie powinno zależeć od decyzji kolonialistów czy kogokolwiek z Ziemi. — Wybuchły wiwaty, które trwały bez końca, zagłuszając dalsze fragmenty wypowiedzi. — Proste stwierdzenie naszego pragnienia do samostanowienia… Nasze naturalne prawo… Napędowa siła historii ludzkiej. Nie jesteśmy już kolonią. Jesteśmy wolnymi Marsjanami.
Rozległo się jeszcze więcej wiwatów, jeszcze głośniejszych niż przedtem, znowu zamieniając się we wspólne skandowanie słów „Wolny Mars! Wolny Mars!”
Nirgal przerwał to skandowanie.
— Od tej chwili zamierzamy z zadowoleniem witać każdego Ziemianina, który zechce się do nas przyłączyć. Niezależnie od tego, czy uczyni tak dlatego, by żyć tutaj przez jakiś czas, a potem wrócić, czy też po to, by się osiedlić na Marsie na stałe. Chcemy też zrobić wszystko, co tylko możemy, aby pomóc Ziemi w jej obecnym kataklizmie. Mamy pewne doświadczenie w kwestii powodzi — w tym momencie rozległy się oklaski — i możemy pomóc tamtym ludziom. Jednak pomoc nie będzie się już od tej chwili odbywać za pośrednictwem konsorcjów metanarodowych, które wyduszają z takiej wymiany zyski. To będzie nasz dobrowolny dar, który przyniesie więcej korzyści ludziom z Ziemi niż wszystko, co mogliby wyrwać z naszego świata traktowanego jako kolonia. Ta prawda dotyczy w ścisłym, dosłownym sensie, ilości zasobów naturalnych i pracy, która zostanie przeniesiona z Marsa na Ziemię. Mamy więc nadzieję i ufamy, że wszyscy ludzie na obu światach powitają z radością pojawienie się wolnego Marsa.
W tym momencie Nirgal zrobił krok w tył i zamachał ręką, a wiwatujący i skandujący znowu wybuchnęli. Nirgal stał na mównicy. Uśmiechał się i machał ręką; wyglądał na zadowolonego, choć chyba nie wiedział, co teraz powinien zrobić.
Kiedy tłum wiwatował, Maja uparcie przesuwała się cal po calu i teraz Nadia dostrzegła przez jej wideookulary, że przyjaciółka stoi już w pierwszym rzędzie zebranych, tuż przy brzegu mównicy. Ramiona Mai co jakiś czas blokowały obraz, ponieważ machała zawzięcie rękoma. Nirgal dostrzegł te ruchy i spojrzał na Rosjankę.
Kiedy ją rozpoznał, uśmiechnął się, podszedł prosto do niej i pomógł jej wejść na trybunę. Następnie doprowadził ją do mikrofonów i, zanim Maja błyskawicznym ruchem zerwała z twarzy wideookulary, Nadia w ostatnim momencie uchwyciła je’szcze obraz zaskoczonej i niezadowolonej Jackie Boone. Później wizerunek na ekranie Nadii zakołysał się gwałtownie i znieruchomiał, ukazując deski mównicy. Nadia zaklęła i pospieszyła przed ekran Saxa; serce czuła w gardle.