Выбрать главу

Nie wiedział, na ile trafne są jego przeczucia i nie miał pojęcia, jak to sprawdzić. Nie był zresztą pewien, czy w ogóle chce poznać prawdę. Bez słowa wyszedł więc z wanny i wrócił do męskiej szatni. Idąc, czuł, jak wzrok Jackie wwierca mu się w plecy. Podobnie zresztą jak spojrzenie Mai.

W męskiej szatni w jednym z luster pochwycił spojrzenie dziwnej, obcej twarzy. Zatrzymał się na krótko i rozpoznał tę twarz, wykrzywioną bólem.

Długo wpatrywał się we własne odbicie. I nagle przyszło mu do głowy, że on sam nie stanowi centrum wszechświata ani jego jedynej świadomości, że jest taką samą osobą, jak reszta, że inni postrzegają go z zewnątrz w taki sam sposób, w jaki on widzi ich. Spojrzał więc na siebie z zewnątrz i zobaczył, że ten dziwny „Nirgal w lustrze” to przyciągający oko, czarnowłosy, brązowooki chłopiec, silny i wzbudzający szacunek, prawie bliźniak Jackie z tymi gęstymi, czarnymi brwiami i z tym… władczym i gniewnym — jak jej — spojrzeniem. Mimowolnie i jakby wbrew samemu sobie poczuł moc, płonącą w opuszkach palców, przypomniał sobie wzrok, z jakim patrzą na niego ludzie i zrozumiał, że dla Jackie on, Nirgal, może stanowić tego samego rodzaju niebezpieczną siłę, którą ona uosabiała dla niego. To wyjaśniałoby jej kontakt z Harmakhisem — mogła to być próba utrzymania Nirgala na dystans, próba zachowania równowagi, próba okazania własnej siły. Jackie chciała mu zapewne pokazać, że pasują do siebie, że są godnymi siebie przeciwnikami. I nagle napięcie opuściło ciało Nirgala i chłopiec zadrżał, a potem szeroko się uśmiechnął. Tak, tak… Oni dwoje naprawdę do siebie należeli. Tyle że on był nadal sobą.

Tak więc, kiedy przyjechał Kojot i spytał Nirgala, czy chce mu towarzyszyć w następnej wyprawie, chłopiec zgodził się natychmiast, szczerze ucieszony tą propozycją. Jackie, usłyszawszy tę nowinę, wpadła w gniew. Jej reakcja sprawiła chłopcu ból, choć — z drugiej strony — cieszyła go własna inność i możliwość ucieczki przed tą dziewczyną czy też przynajmniej odsunięcia jej na pewną, bezpieczną odległość. Czuł się bardzo zmęczony i potrzebował odpoczynku.

Kilka dni później, pewnego wieczoru, Nirgal, Kojot, Peter i Michel, pozostawiając za sobą ogromne cielsko polarnej czapy, wjechali w krainę o nierównym terenie, czarno połyskującą pod osłoną gwiazd.

Chłopiec spoglądał za siebie na lśniące, białe urwisko, pełen sprzecznych uczuć. Głównie jednak czuł ulgę. Wydawało mu się, że jego współmieszkańcy, żyjąc w kopule pod południowym biegunem „zagrzebywali się” coraz głębiej pod lód, podczas gdy czerwony świat wirował w kosmosie, w szaleńczym tańcu wśród gwiazd. I nagle Nirgal uświadomił sobie, że nigdy już nie zechce mieszkać pod kopułą, że nigdy już do niej nie wróci, chyba tylko na krótkie wizyty. Nie była to dlań kwestia wyboru, ale po prostu całkiem jasne przekonanie, iż tak się nieuchronnie musi stać, zgodnie z przeznaczeniem. Przeczucie to było tak konkretne, jak drobiny czerwonej skały trzymane w ręku. Wiedział, że od tej chwili będzie bezdomny, tak długo, aż któregoś dnia cała planeta stanie się jego domem, aż każdy krater i kanion będą mu znane, aż będzie doskonale znał każdą roślinę, każdą skałę i każdą osobę — wszystko, zarówno w świecie zielonym, jak i w tym białym. Ale to, pomyślał (przypominając sobie burzę widzianą z krawędzi Promethei Rupes), jest zadanie niewykonalne, ponieważ zajęłoby mu wiele ludzkich żywotów. Tak czy owak, musiał się zacząć uczyć.

Część 2

Ambasador

Asteroidy o orbitach eliptycznych, które przecinają się wewnątrz orbity Marsa to asteroidy typu Amor. (Te, których orbity przecinają się wewnątrz orbity ziemskiej, nazywane są Trojańczykami.) W2088 roku asteroida typu Amor, znana jako 2034 B przecięła trajektorię Marsa mniej więcej osiemnaście milionów kilometrów za planetą, a wkrótce zadokował na asteroidzie zespół automatycznych lądowników, wysianych z ziemskiego Księżyca. 2034 B była nierówną kulą o średnicy około pięciu kilometrów i masie mniej więcej piętnastu miliardów ton. Gdy lądowniki osiadły na jej powierzchni, asteroida przyjęła miano Nowego Clarke’a.

Wraz z formalną zmianą nazwy błyskawicznie zaczęła się też zmieniać sama asteroida. Niektóre lądowniki natychmiast wryły się w zapyloną powierzchnię i zaczęły w niej wiercić i drążyć, a następnie tłoczyć, sortować i zwozić zebrane materiały w wyznaczone miejsca. Ruszyła elektrownia jądrowa i na odpowiedniej pozycji ustawiły się pręty paliwowe reaktorów; w innych miejscach zostały uruchomione piece i przygotowani do załadunku automatyczni palacze. W niektórych lądownikach otworzyły się towarowe przegrody kadłubowe, a na powierzchnię stoczyły się skomplikowane roboty, które następnie zakotwiczyły się w nieregularnych uskokach skały. Maszyny do drążenia tuneli przystąpiły do wierceń. Podczas ich pracy pył wzlatywał wysoko w przestrzeń wokół asteroidy, potem z powrotem opadał, wreszcie znikał na zawsze. Z ładowników rozwijały się cienko — i grubościenne rurki, które połączyły ze sobą maszyny siecią przewodów. Skała asteroidy była węgłowym chondrytem, o sporej zawartości wodnego lodu, który krążył w trzewiach Amora i wypełniał wszelkie zagłębienia. Wkrótce powstały ze sczepionych ze sobą automatycznych lądowników kombinat wytwórczy rozpoczął produkcję rozmaitych materiałów, opartych na bazie węglowej, a także pewnych materiałów złożonych. Wyodrębniono także ciężką wodę, która stanowiła jedną sześciotysięczną część wodnego lodu i wytrącono z niej deuter. Z kolei w wytwórniach elementy wykonane z miejscowych materiałów węglowych połączono z przywiezionymi przez lądowniki. Niebawem pojawiły się armie nowych robotów, które w większości zbudowane zostały na bazie surowców samego Clarke’a. I tak rosły szeregi maszyn, a komputery na ładownikach koordynowały budowę gigantycznego kompleksu przemysłowego.

Kiedy wreszcie ukończono prace wstępne i kompleks był gotowy, produkcja rozwijała się przez wiele lat bez żadnych przeszkód. Główna fabryka na Nowym Clarke’u stworzyła kabel z węglowych włókien nanoprzewodowych. Nanoprzewody zostały wykonane z atomów węglowych, związanych w łańcuchach, a wiązania te trzymały się tak mocno, jak wyprodukowane przez ludzi. Włókna miały jedynie kilkadziesiąt metrów długości, ale były zwinięte w kłębek, o nawijających się na poprzednią warstwę końcach, póki kabel nie osiągnął dziewięciu metrów średnicy. Fabryki były w stanie wytwarzać włókna i zwijać je w kłębek w tempie, które pozwalało im tłoczyć kabel z szybkością około czterystu metrów na godzinę, czyli dziesięciu kilometrów dziennie. Praca odbywała się bez przerwy, godzina po godzinie, dzień po dniu, rok po roku.

Podczas gdy cienki pas skręconych włókien węglowych, wirując rozwijał się w przestrzeń, roboty w innej części asteroidy konstruowały automatyczne urządzenie naprowadzające, silnik, który wykorzystywał deuter wytworzony z miejscowej ciężkiej wody, aby wyrzucać roztartą na proch skałę, wydrążoną z asteroidy z prędkością dwustu kilometrów na sekundę. Wokół powierzchni asteroidy rozmieszczono również sporo mniejszych tego typu urządzeń, a także standardowych silników rakietowych, które ze zbiornikami pełnymi paliwa czekały na chwilę odpalenia, od niej bowiem miały zacząć pełnić funkcję dyszy korygujących. Inne wytwórnie skonstruowały długie pojazdy kołowe, zdolne jeździć w tył i w przód po rosnącym kablu, toteż kiedy kabel zaczął się odwijać ku planecie, podążały wraz z nim przymocowane doń małe rakietowe dysze i masa innej przeróżnej maszynerii.