To powiedziawszy, ponownie odjechał, nie wiadomo dokąd, gdzieś daleko, może udał się w jedną ze swoich tajemniczych podróży do innego świata, tego, który znajdował się nad nimi.
Przez kolejnych kilka dni Hiroko przychodziła do osady uczyć dzieci. Dla Nirgala oznaczało to najszczęśliwszy okres w życiu, bowiem Japonka zawsze zabierała ich na plażę, a wyprawa z nią w to miejsce była jak dotyk boga. Ten świat należał do niej — zielony świat wewnątrz białego świata, o którym wiedziała wszystko; a kiedy w nim przebywała, subtelne, perłowe kolory piasku i kopuły pulsowały barwami obu światów naraz, jak gdyby próbowały się wyrwać z krępujących je więzów.
Siedzieli całą grupą na wydmach i obserwowali, jak przybrzeżne ptaki muskają wodę i popatrują w dół, kołując nad lodowym pasmem. Dzieci patrzyły na mewy krążące im nad głowami, Hiroko zadawała pytania, a jej czarne oczy wesoło przy tym migotały.
Mieszkała na wydmach w pobliżu jeziora, z małą grupą bliskich przyjaciół: Iwao, Ryą, Genem i Jewgienią; wszyscy w jednym małym bambusowym baraku. Spędzała też wiele czasu, odwiedzając inne tajemne kryjówki położone wokół bieguna południowego. Zawsze więc ciekawiły ją wiadomości z osady. Miała smukłą kobiecą sylwetkę i była wysoka jak na przedstawicielkę przybyłych z Ziemi issei. W kombinezonie wyglądała bardzo zgrabnie i poruszała się z gracją, właściwą ruchom przybrzeżnych ptaków. Była, rzecz jasna, stara, niewyobrażalnie wręcz starożytna, tak samo zresztą jak wszyscy issei, ale jej sposób bycia sprawiał, że wydawała się młodsza nawet od Petera czy Kaseia — właściwie niewiele starsza niż dzieci. Zachowywała się tak, jak gdyby cały świat stał przed nią otworem, nieznany i zachęcający, a ona pragnęła podziwiać wszystkie jego barwy.
— Spójrzcie na ślad wzoru, jaki pozostawiła ta muszelka: cętkowana spirala, zakręcająca do środka w nieskończoność. Taki też jest kształt całego wszechświata. Panuje w nim stałe napięcie, ciągle popychające ku temu wzorcowi. Materia potrafi rozwijać się, dążąc do coraz bardziej skomplikowanych form. Jest to coś w rodzaju wzorcowej grawitacji, święta zielona moc, którą nazywamy viriditas i która stanowi siłę napędową kosmosu. Rozumiecie? To jest życie. Jak te piaskowe pchły, skałoczepy i kryle — chociaż kryle właściwie są martwe, lecz pomagają pchłom. Tak jak my wszyscy — mówiła, wymachując ręką z gracją tancerki. — A ponieważ żyjemy, musimy mówić o wszechświecie, aby on także żył. Jesteśmy jego świadomością w takim samym stopniu, jak swoją własną. Wywodzimy się z wszechświata i dostrzegamy siateczkę jego form. To nas porusza, ponieważ jest piękne. Właśnie nasze uczucie jest najważniejszą sprawą w całym wszechświecie — jego kulminacją — jak kolor rozkwitającego kwiatu w wilgotny poranek. Uczucie to jest święte, a nasze zadanie w świecie polega na tym, by ze wszystkich sił je podsycać. Jedynym i najlepszym sposobem pielęgnowania go jest rozprzestrzenianie wszędzie życia. Aby pomóc mu zaistnieć tam, gdzie nigdy dotąd go nie było. Tak jak tutaj, na Marsie.
Hiroko uosabiała akt najdoskonalszej miłości i gdy mówiła im o tym wszystkim, nawet jeśli nie całkowicie rozumieli jej słowa, czuli tę miłość. Kolejne pchniecie, kolejne ciepło w zimnym płaszczu. Dotykała ich, kiedy mówiła, a oni słuchając, przekopywali piasek w poszukiwaniu muszelek.
— Błotne mięczaki! Antarktyczne skałoczepy. Szklana gąbka. Uważajcie, możecie przeciąć sobie ręce.
Samo patrzenie na Hiroko uszczęśliwiało Nirgala.
A pewnego ranka, kiedy wstali, zakończywszy kopanie i zabierali się za grabienie plaży, Hiroko również spojrzała na Nirgala, a on rozpoznał w wyrazie jej twarzy dokładnie tę samą minę, jaką on przybierał, gdy na nią patrzył. Poczuł to w sobie, w swoich mięśniach. A więc i ona dzięki niemu czuła się szczęśliwa!
Chwycili się za ręce i ruszyli na spacer po plaży.
— Ten ekoświat jest bardzo prosty — powiedziała, gdy uklękli, aby obejrzeć muszlę kolejnego mięczaka. — Jest mało gatunków, toteż łańcuchy pokarmowe są krótkie. Ale jakże bogate! I takie piękne. — Zbadała dłonią temperaturę jeziora. — Widzisz mgłę? — spytała. — Woda musi być dzisiaj ciepła.
Podczas gdy Hiroko przebywała z Nirgalem, inne dzieci kręciły się po wydmach albo zbiegały po lodowym paśmie. Nirgal schylił się i dotknął fali, która dotarła niemal do jego stóp, a potem odpłynęła, pozostawiając po sobie białą koronkę piany.
— Ma dwieście siedemdziesiąt pięć, może trochę więcej.
— Jesteś taki tego pewny…
— Zawsze potrafię ocenić temperaturę.
— No to sprawdź — zaproponowała. — Mam gorączkę?
Podniósł dłoń i dotknął jej szyi.
— Nie, jesteś chłodna.
— Zgadza się. Zawsze mam około pół stopnia za mało, poniżej normy. Wład i Ursula nie potrafią tego wytłumaczyć.
— Na pewno dlatego, że jesteś szczęśliwa.
Hiroko roześmiała się. Wyglądała w tej chwili dokładnie tak samo jak Jackie, zarumieniona z radości.
— Kocham cię, Nirgalu.
Poczuł w swoim wnętrzu ciepło, jak gdyby miał tam piecyk. Temperatura jego ciała wzrosła przynajmniej o pół stopnia.
— I ja cię kocham.
Po chwili poszli w dół plażą, trzymając się za ręce. W milczeniu podążali za spacerującymi brodźcami.
Po pewnym czasie wrócił Kojot i Hiroko oznajmiła mu:
— Okay. Zabierzmy je na zewnątrz.
Następnego ranka, kiedy dzieci spotkały się w szkole, Hiroko, Kojot i Peter wyprowadzili je przez śluzy powietrzne i powiedli w dół długim, białym tunelem, który łączył kopułę ze światem zewnętrznym. Przy drugim końcu tunelu znajdował się hangar, a nad nim skalny pasaż. W przeszłości dzieci biegały tym chodnikiem z Peterem i przez małe, zaciemnione okna patrzyły na zmieszany z lodem piasek i różowe niebo. Próbowały wówczas dojrzeć wielką ścianę suchego lodu, w której wydrążono ich osadę — południową czapę polarną, dno tego świata. Mieszkali tu w obawie przed ludźmi, którzy pragnęli ich uwięzić.
Dlatego zawsze docierali tylko do tego chodnika. Ale dziś weszli do komór powietrznych hangaru, nałożyli na małe ciałka obcisłe elastyczne kombinezony, podwinęli rękawy i nogawki, wsunęli ciężkie buty i obcisłe rękawice, a na końcu hełmy z wypukłymi szybkami na przodzie. Z każdą chwilą ich podniecenie rosło, aż zaczęło przeradzać się w strach, zwłaszcza gdy Simud się rozpłakała i powiedziała, że nie chce wychodzić. Hiroko przez jakiś czas uspokajała dziewczynkę, głaszcząc ją delikatnie.
— Nie bój się. Przecież będę tam z tobą.
W śluzie powietrznej dzieci nic nie mówiły i kuliły się do siebie. Rozległo się nagłe syczenie, a następnie otworzył się zewnętrzny luk. Dzieci, trzymając się kurczowo dorosłych, ostrożnie wyszły na zewnątrz. Idąc, co chwilę zderzały się ze sobą.
Wokół nich było zbyt jasno, by mogli patrzeć. Znajdowali się w lekko wirującej białej mgle. Powierzchnię pokrywały zawiłe lodowe wzory — kwiaty mrozu — i wszystko połyskiwało, tonąc w powodzi świateł. Nirgal jedną ręką trzymał Hiroko, drugą ściskał dłoń Kojota, aż nagle oboje pchnęli go do przodu i wypuścili z uścisku. Zatoczył się niepewnie od gwałtownego białego blasku.
— To jest kaptur mgły — wyjaśnił głos Hiroko przez interkom w uszach chłopca. — Trwa przez całą zimę. Ale teraz mamy Ls dwieście pięć, jest wiosna, i zielona siła, rozpalona przez słoneczne światło, mocniej naciera na świat. Spójrzcie na to!