— Wskaźnik przyszłości państwa. Jest to klasyfikacja alternatywna do miary dochodu narodowego brutto, która bierze pod uwagę: dług danego państwa, jego polityczną stabilność, stan środowiska naturalnego i tym podobne kwestie. Użytecznie i wielokrotnie kontroluje dochód narodowy brutto i pomaga wybrać te państwa, które mogłyby skorzystać z naszej pomocy. Gdy już ustalimy, jakie to są państwa, jedziemy tam i oferujemy im solidne inwestycje kapitałowe plus polityczne doradztwo, ochronę i wszystko, czego potrzebują. W rewanżu przejmujemy kontrolę nad ich bioinfrastrukturą. Mamy także dostęp do ich siły roboczej. Jest to uczciwe partnerstwo. Sądzę, że realizacja tego pomysłu to sprawa najbliższej przyszłości.
— Jak możemy pomóc? — spytał Sam, obejmując gestem całą siedmioosobową grupę.
Fort popatrzył po kolei na nich wszystkich.
— Zamierzam każdemu z was przydzielić inne zadanie. Po pierwsze, chciałbym, byście utrzymali całą sprawę w tajemnicy… W każdym razie wyjedziecie stąd oddzielnie i każdy z was uda się w inne miejsce. Wszyscy będziecie wykonywać pracę dyplomatyczną, jako łącznicy Praxis, a także jakąś określoną robotę związaną z inwestowaniem w bioinfrastrukturę. Szczegóły przekażę każdemu indywidualnie. Teraz zjedzmy wczesny obiad, a potem spotkam się z każdym z was kolejno.
„Praca dyplomatyczna!” — z radością zapisał Art w swoim komputerze.
Popołudnie spędził na samotnej wędrówce po ogrodach. Wpatrywał się w szpalery krzewów jabłkowych i przyszło mu do głowy, że chyba nie znalazł się na początku listy osobistych spotkań z Fortem. Wzruszył ramionami na tę myśl. Dzień był pochmurny, a kwiaty w ogrodzie wilgotne i lekko drżące, muskane oddechem wiatru. Trudno byłoby mu teraz wrócić do małego mieszkanka pod autostradą w San Jose. Zastanowił się, co robi obecnie Sharon i czy w ogóle o nim czasem myśli. Na pewno, pomyślał, żegluje ze swoim wiceprezesem.
Był prawie zachód słońca i już miał wrócić do swego pokoju, by przygotować się do kolacji, kiedy na głównej ścieżce pojawił się nagle Fort.
— Ach, tu jesteś — zagaił. — Zejdźmy do dębu.
Usiedli przy pniu wielkiego drzewa. Słońce z trudem przeciskało się między nisko wiszącymi chmurami i całe niebo przybierało różową barwę.
— Mieszka pan w pięknym miejscu — odezwał się Art.
Fort sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie słuchał. Wpatrywał się w ciemniejące chmury, które falowały nad jego głową.
Po kilku minutach tej kontemplacji oświadczył:
— Chcę, żebyś nabył Marsa.
— Nabył Marsa? — powtórzył za nim Art.
— Tak. Oczywiście, w tym znaczeniu, o którym mówiłem dziś rano. Te narodowo-ponadnarodowe układy partnerskie to, bez dwóch zdań, sprawa najbliższej przyszłości. Stare stosunki oparte na zasadzie państw „flagowych” bezsprzecznie są bardzo skuteczne, ale chwilowo musimy o nich zapomnieć, tak abyśmy uzyskali większą kontrolę nad naszymi inwestycjami. Postąpiliśmy już tak ze Sri Lanką i odnieśliśmy tam wielkie sukcesy w interesach, tak duże, że wszystkie inne wielkie konsorcja ponadnarodowe naśladują nas, wspomagając rozmaite państwa w ich kłopotach.
— Przecież Mars nie jest państwem.
— Nie, ale także ma kłopoty. Kiedy roztrzaskała się pierwsza winda kosmiczna, ekonomia planety rozpadła się wraz z nią. Teraz umieszczono na orbicie nową windę, wobec tego wszystko przed nami. Chcę, aby Praxis znalazła się na czele. Naturalnie, wciąż są tam również inni wielcy inwestorzy, walcząc o pozycję, ale wszystko rozstrzyga się właśnie teraz, kiedy w górze pojawia się nowa winda.
— A kto zarządza windą?
— Konsorcjum kierowane przez Subarashii.
— Czy to nie stanowi problemu?
— Cóż, to daje tamtym sporą przewagę. Tyle że oni nie rozumieją Marsa. Sądzą, że stanowi tylko nowe źródło zasobów naturalnych. Nie dostrzegają szansy.
— Szansy dla…
— Dla rozwoju! Mars nie jest tylko pustym światem, Randolphie, w terminach ekonomicznych jest to świat prawie nie istniejący. Widzisz… jego bioinfrastrukturę trzeba dopiero stworzyć. To znaczy, że można po prostu eksploatować złoża, prąc stale do przodu… Tak właśnie postępuje Subarashii i inne konsorcja. Traktują tę planetę jedynie jako coś w rodzaju dużej asteroidy. I to jest głupota, ponieważ wartość Marsa jako bazy operacyjnej, jako — że tak powiem — prawdziwej planety daleko przewyższa wartość jego złóż. Wszystkie tamtejsze bogactwa naturalne razem szacuje się na mniej więcej dwadzieścia bilionów dolarów, ale wartość Marsa sterraformowanego wynosi więcej — około dwustu bilionów. To stanowi około jednej trzeciej aktualnej światowej wartości brutto, a, jeśli chcesz znać moje zdanie, nawet to nie oddaje istoty prawdy o tym, jak bardzo jest cenny, jeśli weźmiemy pod uwagę rzadkość i jednostkowość tego światka. Nie, Mars to inwestycja bioinfrastrukturowa, dokładnie taka, o której wam mówiłem. Ta planeta do właśnie tego rodzaju „kraj”, jakiego szuka Praxis.
— Ale nabycie… — zaczął Art. — To znaczy… nie wiem, co pan pod tym rozumie.
— Nie mówiłem o czymś, ale o kimś.
— O kimś?
— Tak, o podziemiu.
— Podziemie!
Fort milczał, dając swemu rozmówcy czas, by nieco ochłonął i spokojnie przemyślał jego propozycję. Telewizja, ilustrowane czasopisma i komputerowe sieci pełne były opowieści o ludziach, którzy przeżyli wydarzenia roku 2061 i teraz mieszkali w podziemnych schronach na dzikiej południowej półkuli. Podobno prowadzili ich John Boone i Hiroko Ai. Kopali wszędzie tunele, kontaktowali się z istotami obcymi, a także z dawno zmarłymi znanymi osobistościami i aktualnymi przywódcami światowymi… Art popatrzył na Forta, niekwestionowanego aktualnego światowego lidera, wstrząśnięty nagłą myślą, że w tych jawnych fantazjach może się znajdować ziarnko prawdy.
— Czy ono, to znaczy podziemie, naprawdę istnieje?
Fort pokiwał głową.
— Tak, tak. Nie jestem z nimi w ścisłym kontakcie, sam rozumiesz… toteż nie wiem, jak bardzo jest rozległe. Ale wiem na pewno, że nadal jeszcze żyją niektórzy spośród pierwszej setki kolonistów. Pamiętasz teorie Taniejewa-Tokariewej, o których mówiłem wam tuż po waszym przybyciu tutaj? No cóż, tych dwoje, Ursula Kohl oraz cały zespół biomedyczny mieszkali kiedyś w Acheronie zwanym Żebrem, na północ od Olympus Mons. Podczas wojny ich klinika została zniszczona, ale na miejscu nie znaleziono żadnych ciał. Wobec tego jakieś sześć lat temu poleciłem, by Praxis zajęła się tym miejscem i odbudowała ośrodek. Kiedy został ukończony, nadaliśmy mu nazwę Instytutu Acheron, zostawiliśmy pusty i odjechaliśmy. Wszystko jest gotowe i czeka, by ktoś je przejął, ale nic się tam nie dzieje, z wyjątkiem organizowania małej corocznej konferencji, poświęconej ich eko-ekonomii. Po ostatnio zorganizowanej konferencji jeden z porządkowych znalazł na faksie kilka przesłanych przez kogoś stron. Był to krótki komentarz, bez podpisu i bez miejsca nadania. Ale tekst ten, jestem co do tego absolutnie przekonany, napisał Taniejew, Tokariewa albo ktoś z najbliższego kręgu osób z nimi związanych. I, jak sądzę, chcieli w ten sposób dać znać o swojej obecności. Takie symboliczne powitanie.
Bardzo symboliczne, pomyślał Art. Fort jednak, jak gdyby czytając w jego myślach, dodał:
— Otrzymałem również nieco wyraźniejsze sygnały. Nie wiem, kim oni są. Są niezwykle ostrożni. Jednak jestem przeświadczony o ich rzeczywistym istnieniu.
Art przełknął ślinę. To byłaby wielka sprawa, gdyby wszystko okazało się prawdą.
— A więc chce pan, żebym ja…
— Chcę, żebyś poleciał na Marsa. Prowadzimy tam pewne oficjalne interesy, które będą stanowiły twoją przykrywkę, mianowicie zbieramy do przetworzenia niektóre leżące na powierzchni odcinki kabla zerwanej windy. Podczas gdy będziesz się tym zajmował, postaram się zaaranżować spotkanie z osobą, która skontaktowała się ze mną. Sam nie będziesz musiał niczego inicjować. Oni zrobią pierwszy ruch i oni cię odszukają. Teraz posłuchaj uważnie. Nie chcę, abyś od początku dawał im do zrozumienia, co naprawdę próbujesz zrobić. Pragnę, żebyś nad nimi popracował. Wejdź w ich szeregi, ustal, kim są, jak rozległa jest ich działalność i czego w rzeczywistości oczekują. No, a zwłaszcza dowiedz się, w jaki sposób moglibyśmy sobie z nimi poradzić.