Выбрать главу

Od tej pory ich nie odsuwał i rzadko podchodził do okna. Każdego ranka starał się jak najszybciej opuścić pokój. Uczestniczył w spotkaniach informacyjnych, prowadzonych przez Adrienne, na które przychodziło także około dwudziestu osób spośród nowo przybyłych. Następnie, w towarzystwie niektórych z nich, zjadał obiad, po czym spędzał popołudnia na spacerach po mieście, podczas których sumiennie doskonalił umiejętność poruszania się w marsjańskiej grawitacji. Pewnej nocy przyszło mu do głowy, by wysłać zaszyfrowany raport do Forta: „Na Marsie. Powoli zaznajamiam się ze wszystkim. Sheffield to ładne miasto. Z mojego pokoju rozciąga się niesamowity widok”. Odpowiedzi z Ziemi nie otrzymał.

W ramach programu wprowadzającego Adrienne zabierała swoich gości do wielu budynków Praxis, zarówno w Sheffield, jak i na wschodnim stożku, gdzie spotykali się z przedstawicielami konsorcjów ponadnarodowych, prowadzących na Marsie różnego rodzaju działania. Artowi natychmiast rzuciło się w oczy, że obecność Praxis była na tej planecie o wiele bardziej widoczna niż w Ameryce. Podczas popołudniowych spacerów próbował ocenić proporcjonalnie siły poszczególnych konsorcjów, choćby na podstawie tabliczek z ich nazwami, przymocowanych do fasad budynków. Zauważył obecność wszystkich większych ponadnarodowych konsorcjów — były tu: Armscor, Subarashii, Oroco, Mitsubishi, The 7 Swedes, Shellalco, Gentine i inne — i każde z nich zajmowało cały kompleks budynków albo nawet dzielnicę miasta. Najpewniej wszystkie one znajdowały się tu z powodu nowej windy, która przywracała Sheffield pozycję najpotężniejszego miasta na Marsie. To one inwestowały swe pieniądze w tym mieście, budując małe podziemne dzielnice albo nawet całe namiotowe przedmieścia. Na wszystkich budowach rzucało się w oczy niezmierne bogactwo konsorcjów, mało tego, jak pomyślał Art, świadczył o nim także sposób, w jaki poruszali się na tutejszych ulicach ludzie: wielu podskakiwało równie niezdarnie jak on sam, byli to więc nowo przybyli biznesmeni, inżynierowie związani z górnictwem i tym podobni, koncentrujący się ze zmarszczonym czołem na trudnym akcie chodzenia po marsjańskiej powierzchni. Nie było wielką sztuką wytropić wysokich młodych tubylców, można ich było poznać od razu po kociej koordynacji ruchów. Jednak w Sheffield stanowili oni wyraźną mniejszość i Art zastanawiał się, czy tak jest wszędzie na Marsie.

Co do architektury, przestrzeń pod namiotem była niemal na wagę złota, toteż ukończone już budynki były naprawdę spore, często sześcienne, i zajmowały przydzielone sobie działki do samej ulicy oraz maksymalnie w górę aż do materii namiotu. Po ukończeniu całej konstrukcji w mieście miała powstać sieć dziesięciu trójkątnych placyków, szerokich bulwarów i półkolistego parku wzdłuż stożka, dzięki czemu Sheffield nie będzie tylko nieprzerwaną masą przysadzistych wieżowców, pokrytych polerowanym kamieniem w różnych odcieniach czerwieni. Miasto to budowano dla ludzi interesów. I, jak ocenił Art, koncern Praxis najwyraźniej zamierzał czynnie uczestniczyć w owych interesach. Generalnym wykonawcą windy było wprawdzie Subarashii, ale Praxis dostarczała oprogramowania — podobnie jak w przypadku pierwszej windy — oraz różnego rodzaju pojazdów, a także częściowo zajmowała się systemem zabezpieczeń. Przydziałem tych zadań, jak się wkrótce dowiedział Art, zajmowała się grupa osób zrzeszonych w Zarządzie Tymczasowym Organizacji Narodów Zjednoczonych, który nominalnie stanowił część ONZ, ale najwyraźniej w całości był kontrolowany przez konsorcja ponadnarodowe. A Praxis była nastawiona do tego organu równie ofensywnie jak pozostałe. Sam William Fort może i interesował się przede wszystkim bioinfrastrukturą, ale zwykła działalność z pewnością nie pozostawała poza polem zainteresowań Praxis: jej sekcje budowały systemy dostarczania wody, tory magnetyczne dla marsjańskich pociągów, kanionowe miasta, generatory napędzane siłą wiatru i fabryczki wytwarzające tutejsze ciepło. Te dwa ostatnie rodzaje działań powszechnie uważano za marginalne, jako że pojawiły się, świetnie wypełniając swoje zadanie, nowe słoneczne kolektory orbitalne i elektrownia termojądrowa w Xanthe, nie wspominając o starszej generacji wydajnych, prędkich reaktorów całkowych. Jednak lokalne źródła energii były specjalnością działu Praxis o nazwie „Energia z ziemi i powietrza”, toteż jego przedstawiciele taką właśnie działalność tutaj prowadzili, pracując ciężko, w tym tak bardzo odległym od ich macierzystej planety świecie.

Natomiast lokalny dział Praxis, zajmujący się gromadzeniem odpadów w celu ich regeneracji, marsjański odpowiednik Dumpmines, nazywał się Ouroborous i tak jak „Energia z ziemi i powietrza”, nie był zbyt duży. Prawdę mówiąc, o czym natychmiast poinformowali Arta ludzie z Ouroborous podczas spotkania pewnego ranka, na Marsie przemysł przetwarzania odpadów był raczej słabo rozwinięty — prawie wszystkie odpady wprowadzano ponownie do obiegu lub wykorzystywano do wzbogacania gleby uprawnej, więc śmietniska większości kolonii były w gruncie rzeczy tymczasowymi składami rozmaitych materiałów, czekających na właściwe powtórne użycie. Dlatego też działalność Ouroborous polegała głównie na wyszukiwaniu i zbieraniu śmieci lub ścieków, które były w jakiś sposób niezdatne do natychmiastowego zużycia — były po prostu nieodpowiednie, toksyczne albo zbyt długo leżały — a następnie na znalezieniu sposobów ich zużytkowania.

Zespół Ouroborous w Sheffield zajmował jedno piętro zbudowanego w śródmieściu wieżowca Praxis. Firma zaczynała od przeprowadzania prac wykopaliskowych w starym mieście, zanim ruiny zostały tak bezceremonialnie zepchnięte ze stoku. Projektem zbierania fragmentów leżącego kabla windy kierował mężczyzna imieniem Zafir, toteż pewnego dnia wraz z Adrienne towarzyszył Artowi do stacji kolejowej, na której wsiedli do lokalnego pociągu i wyruszyli na krótką przejażdżkę dokoła wschodniego stożka, aż do linii namiotów podmiejskich. W jednym z namiotów mieścił się magazyn Ouroborous, a dokładnie przed nim, wśród wielu innych pojazdów, znajdowała się prawdziwie gigantyczna ruchoma przetwórnia, zwana Bestią. Była tak wielka, że Super-Rathjes wyglądałyby przy niej jak małe samochodziki, a poza tym była raczej budynkiem niż pojazdem i to prawie całkowicie zautomatyzowanym. Druga Bestia pracowała przy przetwarzaniu kabla w zachodnim Tharsis i Artowi zaproponowano, by pojechał i obejrzał ją na własne oczy. Najpierw jednak Zafir i dwaj technicy oprowadzili go po wnętrzu szkoleniowego pojazdu, aż po szeroki przedział na szczytowym piętrze, gdzie znajdowały się kwatery mieszkalne dla osób, które przyjeżdżały z wizytą.

Zafir z ożywieniem opowiadał o znaleziskach już dokonanych przez Bestię na zachodnim Tharsis.

— Rzecz jasna, podstawowym źródłem naszych dochodów jest regeneracja węglowych włókien i spirali z diamentowego żelu — zaczął. — Dobrze też sobie radzimy z pewnymi zgruzowanymi materiałami egzotycznymi, przekształconymi w rezultacie końcowej fazy upadku. Ale myślę, że szczególnie zainteresują pana krystalokonkrecje. — Zafir świetnie się znał na tych małych węglowych kulach geodezyjnych, których pełna nazwa brzmiała „rozdrobnione krystalokonkrecje poodciągnieniowe”, i mówił o nich z wielkim entuzjazmem: — Temperatura i ciśnienie w strefie spadku na obszarze zachodniego Tharsis okazały się podobne do stosowanych w trakcie syntezy w reaktorze łukowym na etapie odciągania i dzięki temu znalazł się tam stukilometrowy odcinek, gdzie węgiel na dolnej stronie kabla składa się prawie całkowicie z krystalokonkrecji. W większości są to sześćdziesiątki, ale także kilka trzydziestek i spora ilość prawdziwych superkrystali. — Niektóre z tych superkrystali zmieszały się z atomami innych związków, schwytanych we wnętrzu „węglowych klatek”. Takie „pełne odciągacze” były użyteczne w produkcji mieszanek, jednak wytwarzanie laboratoryjne okazało się bardzo kosztowne ze względu na ogromną ilość potrzebnej do tej czynności energii. Znalezisko to było więc bardzo cenne. — Na razie Bestia sortuje różne rodzaje superkrystali. Później ma tam wkroczyć pański chromatograf jonowy — dodał na koniec.