Выбрать главу

Ustawiła lornetkę na przednią krawędź osuwiska, ledwie widoczną jako ciemna skłębiona masa pod pędzącą chmurą pyłową. Jej dłoń drżała przy hełmie, ale poza nerwowym napięciem nie odczuwała niczego innego. Ani strachu, ani żalu — nic z tych rzeczy; właściwie doznała ulgi. Więc w końcu nadchodzi kres. I to nie z jej winy. Nikt nie mógłby jej winić za taką śmierć. Przecież zawsze powtarzała, że terraformowanie ją zabije. Roześmiała się krótko na tę myśl, a potem zmrużyła oczy, usiłując osiągnąć jak najlepszą ostrość, by możliwie najdokładniej obejrzeć czołową krawędź obsuwu. Najwcześniejsza standardowa hipoteza, wyjaśniająca fenomen długich wybiegów głosiła, że skala posuwa się na poduszce powietrznej wytworzonej pod spadem, jednak kolejne ślady starych, długich wybiegów, jakie odkryto na Marsie i na ziemskim Księżycu, wzbudziły wątpliwości wobec tej teorii i Ann zgadzała się z jej przeciwnikami, którzy argumentowali, iż powietrze schwytane w pułapkę pod skałą szybko rozprzestrzeniłoby się w górę. Jakkolwiek było, musiała istnieć jakaś forma materii poślizgowej, toteż niektóre hipotezy uwzględniały warstewkę stopionej skały, której płynność mogły spowodować takie czynniki, jak: tarcie zsuwu, fale dźwiękowe wyzwolone hałasem obsuwu lub po prostu niezwykle energiczne drgania cząsteczek, uderzających o dno osuwiska. Żadna z tych tez nie była jednak całkowicie satysfakcjonująca i nikt nie potrafił w tej kwestii niczego powiedzieć na pewno. W tej chwili Ann była bardzo blisko wyjaśnienia tajemnicy tego fenomenalnego zjawiska.

Tylko że nic — w tej zbliżającej się do niej, pod chmurą pyłu, masie — nie wskazywało na przewagę którejś z teorii nad innymi. Obsuw nie jarzył się wprawdzie jak stopiona lawa i chociaż był głośny, nie istniał sposób, by ocenić, czy natężenie hałasu jest wystarczające, aby pędzące cząsteczki mógł popędzać własny huk osuwiska. W każdym razie niezależnie od tego, jaki był rzeczywisty mechanizm powstania obsuwu, skalne masy pędziły teraz w kierunku stojącej nieruchomo kobiety. Wyglądało na to, że Ann otrzymuje niepowtarzalną szansę zbadania tego fenomenu „na żywo”. Być może miał to być jej ostatni wkład w geologię, choć bezpowrotnie stracony dla świata już w chwili odkrycia.

Spojrzała na nadgarstek i nie mogła uwierzyć, że minęło już ze dwadzieścia minut. Długie wybiegi znane były ze swej szybkości; szacowano na przykład, że obsuw Blackhawk w Mojave przemieszczał się z prędkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę, mimo że zsunął się zaledwie o parę stopni, a Melas był przecież nieco bardziej stromy. I rzeczywiście, przednia krawędź osuwiska zbliżała się błyskawicznie. Również hałas stawał się coraz głośniejszy, jak gdyby bezpośrednio nad głową Ann przetaczał się grzmot. Pędzącym kamiennym drobinom towarzyszyła chmura pyłowa, przesłaniająca popołudniowe słońce.

Ann odwróciła się i spojrzała na wielki lodowiec marineryjski. O mało jej nie zabił, i to nie raz, kiedy po wybuchu formacji wodonośnej masy wodne spływały w dół wielkich kanionów. A Frank Chalmers zginął w ten właśnie sposób i spoczął pogrzebany gdzieś w lodzie, daleko na dole. Jego śmierć spowodował zresztą błąd Ann i nigdy jej nie opuściły z tego powodu wyrzuty sumienia. To był wprawdzie tylko moment nieuwagi, niemniej jednak z pewnością jej pomyłka; nikogo innego. A niektórych błędów nigdy nie można naprawić.

Potem umarł także Simon. Pochłonięty przez lawinę swoich własnych białych krwinek. Cóż, oceniła, teraz nadeszła moja kolej. Ulga, którą poczuła na tę myśl, była tak głęboka, że aż bolesna.

Obróciła się twarzą ku lawinie. Widoczne na dnie kamienie wyraźnie podskakiwały i koziołkowały energicznie, ale z pewnością nie przetaczały się nad sobą jak załamująca się fala. Najwyraźniej posuwały się naprawdę po warstewce jakiegoś „smaru”. Na szczytach wielu osuwisk, które poruszały się przez kilka kilometrów, geologowie znajdowali prawie nietknięte łąki, było to więc potwierdzenie dobrze znanego zjawiska, choć naprawdę wyglądającego osobliwie, a nawet nierealnie: niski wał przesuwał się po powierzchni, sterowany jakby magiczną mocą, wcale się nie przewracając. Ann zaciskała pięści, czując pod stopami wibrowanie ziemi. Pomyślała o Simonie, walczącym ze śmiercią w ostatnich godzinach swego życia i syknęła; chyba niezbyt właściwie było stać tak iż radością oczekiwać na pożądany koniec. W każdym razie wiedziała, że Simon by tego nie zaaprobował. W hołdzie jego pamięci zeszła z niskiej magmowej dajki i uklękła za nią na jedno kolano. Gruboziarniste grudki bazaltu w brązowawym świetle wydawały się matowe. Ann ponownie poczuła wibracje i podniosła oczy na niebo. Zrobiła, co mogła, by się uratować, nikt nie mógł jej winić za własną śmierć. Tak czy inaczej, głupio myśleć w ten sposób, powiedziała sobie. Przecież i tak nikt nigdy się nie dowie, co zrobiła, nawet Simon. Ponieważ Simona już nie było. A ten Simon, który „tkwił” w niej i tak nigdy nie przestał jej niepokoić, niezależnie od tego, jak postępowała i co robiła. Nadszedł po prostu czas na odpoczynek, więc powinna być wdzięczna losowi. Chmura pyłu toczyła się ponad niską dajką, powiał wiatr…

„Trraach!” Ann padła płasko pod wpływem nadciągającej fali hałasu. Później coś ją podniosło, pociągnęło ponad dnem kanionu i rzuciło o skałę. Kamienne drobiny smagały jej ciało. Znajdowała się w ciemnej chmurze, skulona, opierając się na dłoniach i kolanach, z każdej strony otaczał ją pył, wszystko wokół wypełniał ryk zgrzytających skał; ziemia pod stopami kołysała się gwałtownie jak dzika bestia, szykująca się do ataku.

Nagle uderzenie ustało. Ann nadal klęczała na czworakach, przez rękawiczki i nakolanniki czując chłodną skalę. Porywy wiatru powoli klarowały powietrze. Cale ciało kobiety pokrywał pył i małe odłamki skalne.

Wstała z drżeniem. Była obolała i zziębnięta. Lewy nadgarstek spuchł, prawdopodobnie zwichnięty. Ann ruszyła ku niskiej dajce i spojrzała ponad nią. Osuwisko zatrzymało się zaledwie około trzydziestu metrów od dajki. Cały teren wokół zarzucony był kamiennym rumoszem, ale krawędź właściwego skalnego obsuwu stanęła w miejscu: czarna ściana startego na proch bazaltu, odchylona w tył pod kątem około czterdziestu pięciu stopni, wysoka na dwadzieścia czy dwadzieścia pięć metrów. Gdyby Ann nie zeszła z niskiej dajki, uderzenie powietrza rzuciłoby ją w dół i zabiło.

— Niech cię cholera — powiedziała głośno, mając na myśli Simona.

Północna granica osuwiska wychodziła na lodowiec Melas; obsuw stopił lód i zamienił Melas Chasma w parujące koryto głazów narzutowych i błota. Chmura pyłowa całkowicie go zasłaniała. Kobieta przeszła dajkę i weszła na podnóże osuwiska. Skały na j ego dnie ciągle jeszcze były gorące. Wydawały się popękane nie bardziej niż położona wyżej na obsuwie skała. Ann popatrzyła na tę nową czarną ścianę; w uszach jej dzwoniło. To nie w porządku, pomyślała. To nie fair.

Wróciła na Szczyt Genewski. Czuła mdłości i miała zawroty głowy. Kamienny pojazd nadal stał na „ślepej” drodze, zapylony, ale nie uszkodzony. Przez bardzo długi czas Ann nie mogła się zmusić, by go dotknąć. Popatrzyła za siebie, ponad długą dymiącą masą skalnego zsuwu — czarny lodowiec leżący obok białego. W końcu otworzyła luk śluzy powietrznej i weszła do środka. Teraz nie miała już wyboru.