Выбрать главу

— Wierz mi, nie jestem nikim ważnym. Tylko starym anarchistą. Przypuszczam, że w chwili obecnej mogłabyś mnie nazwać booneistą, ponieważ — tak jak Boone — wierzę, że należy współdziałać ze wszystkimi, którzy mogą pomóc w wyzwoleniu Marsa. Czasami wydaje mi się, iż mają rację osoby twierdzące, że stworzenie powierzchni, na której zdolni są żyć ludzie, wspomoże rewolucję. Innymi razy jestem przekonany, że to nieprawda. Tak czy owak, „czerwoni” stanowią wielką część partyzantki. No i zgadzam się z ich punktem widzenia, że nie przybyliśmy tu, aby… no wiesz, stworzyć drugą Kanadę, na litość boską! Więc im pomagam. Potrafię się ukrywać i lubię to robić.

Ann pokiwała głową.

— No więc… — spytał po chwili jej towarzysz. — Chcesz się do nich przyłączyć? Albo przynajmniej spotkać się z nimi?

— Pomyślę o tym.

Po tej rozmowie Ann nie potrafiła skupiać się tylko na badaniu skał. Teraz nie mogła już nie zauważać, jak wiele oznak życia występuje na marsjańskim lądzie. Na południowych stopniach od dziesiątego do dwudziestego któregoś lód z wyzwolonych wybuchem lodowców topił się podczas letnich popołudni, po czym zimna woda spływała wzgórzami, tnąc grunt, tworząc nowe prymitywne działy wodne i zmieniając zbocza osypiskowe w coś, co ekologowie nazywali turniowymi polami — skalne zagony, na których wyrastały pierwsze kępki roślinności po ustąpieniu lodu. Kępki te składały się z glonów, porostów i mchów. Ann stwierdziła, że piaszczysty regolit, „zainfekowany” wodą z mikrobakteriami, która przezeń przeciekała, w zaskakującym tempie zmieniał się w turniowe pole, niszcząc szybko kruche formy lądowe. Na Marsie spora część regolitu była superjałowa, tak jałowa, że kiedy wchodził w kontakt z wodą, zachodziły w nim potężne reakcje chemiczne — uwalniało się mnóstwo nadtlenku wodoru i następowało wiele krystalizacji solnych — w rezultacie których ziemia wietrzała, kruszała i wyciekała w piaszczyste błota, a następnie przesuwała się coraz głębiej w dół, tworząc luźne terasy — zwane zwietrzelinowymi stożkami soliflukcyjnymi — i nowe oszronione pola prototurniowe. W ten sposób znikały kolejne osobliwości marsjańskiego terenu. Ziemia się topiła. Toteż, po którejś z całodniowych przejażdżek po tak zmienionym terenie, Ann oświadczyła Kojotowi:

— Może z nimi porozmawiam.

Najpierw jednak wrócili do Zygoty czy też raczej Gamety, gdzie Kojot miał coś do załatwienia. Ann zatrzymała się w pokoju akurat nieobecnego Petera, bowiem pokój, który dzieliła dawniej z Simonem wykorzystywano już do innych celów. Zresztą i tak nie chciałaby w nim zamieszkać. Lokum Petera znajdowało się pod pokojem Harmakhisa i było kulistym bambusowym segmentem, w którym stało biurko, krzesło oraz leżał rozłożony na podłodze materac w kształcie półksiężyca; na jednej ze ścian znajdowało się wychodzące na jezioro okno. W Gamecie wszystko wydawało się takie samo jak w Zygocie, a zarazem zupełnie inne i pomimo lat, które Ann spędziła na regularnych odwiedzinach Zygoty, nie czuła żadnego związku z tym miejscem. Właściwie miała trudności z przypomnieniem sobie, jaka naprawdę była Zygota. Chociaż, tak naprawdę, nie chciała tego pamiętać, nadal pilnie trenując już przez siebie wypróbowaną sztukę zapominania. Mimo tych starań co pewien czas wracał do niej jakiś nie chciany obraz z przeszłości. Wówczas aż podskakiwała nerwowo i natychmiast zaczynała się zajmować czymś, co wymagało maksimum koncentracji: na przykład badała skalne próbki, studiowała odczyty sejsmograficzne, gotowała skomplikowane w przyrządzaniu potrawy lub wychodziła na dwór, aby pobawić się z dziećmi, póki dręcząca wizja nie została wyparta ze świadomości. Ann przypuszczała, że poprzez odpowiedni trening można się w końcu nauczyć sterowania własnymi myślami i odsuwać od siebie przeszłość niemal całkowicie.

Pewnego wieczoru przez uchylone drzwi do pokoju wsunął głowę Kojot.

— Czy wiedziałaś, że Peter również należy do „czerwonych”?

— Co takiego?

— To prawda. Ale działa na własną rękę, przeważnie zresztą w przestrzeni kosmicznej. Sądzę, że zamiłowanie do lotów zrodziło się w nim po jego powrocie z windy w sześćdziesiątym pierwszym.

— Na Boga! — krzyknęła zdegustowana. Powrót Petera był kolejnym niewytłumaczalnym przypadkiem; wedle wszelkich zasad fizyki, kiedy winda spadła, jej syn powinien był zginąć. Jaka była szansa, że w danej chwili przeleci w pobliżu statek kosmiczny i na dodatek dostrzeże samotnego człowieka unoszącego się na orbicie areosynchronicznej? Nie, to naprawdę było osobliwe. Najwyraźniej przypadek rządził wszystkim.

Nadal czuła gniew.

Poszła spać zupełnie wytrącona z równowagi tymi myślami, a w pewnej chwili podczas niespokojnej drzemki przyśniło jej się, że wraz z Simonem przechodzą przez najbardziej widowiskową część Candor Chasma, na pierwszej wycieczce, którą razem przedsięwzięli po przylocie, kiedy cała marsjańska powierzchnia była jeszcze nietknięta ludzką stopą i niezmieniona od miliarda lat. Byli pierwszymi ludźmi idącymi w tym ogromnym wąwozie między terenem warstwowym i olbrzymimi ścianami. Simon uwielbiał te wędrówki tak samo namiętnie jak ona i był podczas nich taki milczący, tak zaabsorbowany rzeczywistością, która składała się ze skał i nieba… Nie było lepszego towarzysza do wspaniałych kontemplacji okolicy. Potem we śnie jedna z gigantycznych ścian kanionu zaczęła się obsuwać i Simon powiedział: „Długi wybieg”. A wtedy Ann natychmiast się obudziła, spocona.

Ubrała się i wyszła z pokoju, aby się przejść po tym małym mezokosmosie pod kopułą, który wypełniało białe jezioro i krummhoh na niskich wydmach. Pomyślała, że Hiroko jest naprawdę dziwaczna i genialna zarazem, skoro wybrała takie miejsce, a następnie udało jej się przekonać wielu innych, aby się do niej przyłączyli i w nim zamieszkali. Ale czy było to aż takie dziwne? Przecież potrafiła począć całą gromadkę dzieci bez przyzwolenia ich ojców, nie panując nad manipulacjami genetycznymi… To była swoista forma szaleństwa, doprawdy, boskiego czy też nie, ale szaleństwa.

Akurat wzdłuż pasma lodowego małego jeziorka Gamety szła grupa dzieci Hiroko. Właściwie nie powinno się ich już nazywać dziećmi, najmłodsi mieli bowiem piętnaście czy szesnaście ziemskich lat, a najstarsi… hm, najstarsi zdążyli już opuścić rodzinną osadę i rozproszyć się po świecie. Kasei miał prawdopodobnie do tej pory pięćdziesiątkę na karku, a jego córka Jackie — prawie dwudziestopięcioletnia — skończyła właśnie nowy uniwersytet w Sabishii i aktywnie zajmowała się polityką w półświecie. Ektogeniczne dzieci przyjechały obecnie z wizytą do Gamety, podobnie jak Ann. I teraz szli wzdłuż plaży. Grupę prowadziła Jackie, wysoka, pełna gracji młoda brunetka, dość ładna i o zdecydowanie władczym charakterze; bez wątpienia przywódczyni swojej generacji. Na jej miejscu mógłby być wesoły Nirgal albo wiecznie zamyślony Harmakhis, a jednak to Jackie prowadziła tę grupkę. Harmakhis podążał za nią z wręcz psią lojalnością i nawet Nirgal wpatrywał się w tę dziewczynę jak w obraz. Ann przypomniała sobie, że Simon kochał Nirgala jak syna; kochał go zresztą także jej Peter. Potrafiła zrozumieć dlaczego: Nirgal był jedynym osobnikiem spośród wszystkich ektogenów Hiroko, który nie zajmował się wyłącznie własną osobą. Reszta koncentrowała się wyłącznie na sobie, niczym królowie i królowe swego małego światka, Nirgal natomiast opuścił Zygotę wkrótce po śmierci Simona i od tego czasu rzadko się pokazywał. Podobnie jak Jackie ukończył studia w Sabishii i teraz spędzał tam większość czasu lub podróżował po okolicy z Kojotem czy Peterem, a nawet odwiedzał miasta na północy. Czyżby również należał do „czerwonych”? Ann nie miała pojęcia. Wiedziała jednak, że ten młody człowiek interesował się wszystkim, był o wszystkim świetnie poinformowany i bywał wszędzie na Marsie. Stanowił, można powiedzieć, męski wariant Hiroko, tyle że nie był tak dziwny jak matka; o wiele bardziej otwarty na sprawy innych, po prostu bardziej ludzki. Ann uświadomiła sobie, że nigdy w swoim życiu nie zdołała odbyć normalnej rozmowy z Hiroko. Wydawało się, że Japonka prezentowała całkowicie odmienny od pozostałych typ mentalności, jak gdyby przypisywała zupełnie inne znaczenia wszystkim słowom i, mimo swego ogromnego talentu do projektowania ekosystemowego, w gruncie rzeczy wcale nie zachowywała się jak naukowiec, a raczej jak ktoś w rodzaju proroka. Nirgal natomiast potrafił niejako intuicyjnie trafiać do serca osoby, z którą rozmawiał, odbierał ją emocjonalnie, umiał od razu wyczuć, jaka tematyka jest dla jego rozmówcy najważniejsza, po czym skupiał się na niej i zadawał jedno pytanie po drugim, zaciekawiony, rozumiejący, współczujący. Kiedy Ann obserwowała, jak teraz podążał za Jackie w dół lodowego pasma, odbiegając to w lewo, to w prawo, przypomniała sobie, jak powoli i ostrożnie kroczył podczas spacerów u boku Simona. Wyglądał na tak straszliwie przerażonego tamtej ostatniej nocy, kiedy Hiroko w swój szczególny sposób wprowadziła go, aby się pożegnał. Zmuszenie dziecka do czegoś takiego było okrutne, ale Ann nie sprzeciwiła się wówczas; była zrozpaczona i gotowa spróbować wszystkiego, co mogłoby pomóc towarzyszowi jej życia. Kolejny błąd, którego nie będzie mogła nigdy już naprawić.