Kojot wylądował na krótkim odcinku zmieszanego z pyłem piasku, po czym zakołował do hangaru wyciętego w stoku jednego z płaskowzgórzy. Gdy wysiedli z samolotu, powitali ich Steve, Iwana i kilka innych osób, a następnie razem z tamtymi wjechali windą na piętro tuż pod szczytem płaskowzgórza. Północny kraniec tego osobliwego tworu docierał do ostrego, skalistego cypla; wysoko w nim wydrążono wielką trójkątną salę konferencyjną. Po wejściu do niej Ann zatrzymała się zaskoczona, bowiem pomieszczenie było wręcz zatłoczone ludźmi. Znajdowało się tu co najmniej kilkaset osób. Wszyscy siedzieli za długimi stołami, właśnie rozpoczynając posiłek. Najpierw napełniali sobie nawzajem naczynia wodą. W pewnym momencie niektórzy zobaczyli nagle Ann i przerwali wykonywaną akurat czynność, co dostrzegli ludzie przy następnym stoliku, rozejrzeli się wokół siebie, również dostrzegli Ann i także zastygli w połowie ruchu… Nastąpiła reakcja łańcuchowa, coraz więcej osób postępowało tak samo, aż wreszcie wszyscy znieruchomieli i trwali w milczeniu. Następnie jedna z osób wstała, potem kolejna; w końcu nierównymi falami podniosła się cała sala. Przez chwilę ludzie stali nieporuszeni. I nagle zaczęli klaskać, ich ręce załopotały dziko, twarze rozpromieniły się radością. A potem wszyscy już tylko wiwatowali.
Część 4
Naukowiec bohaterem
Przytrzymaj ją między kciukiem i środkowym palcem. Poczuj jej zaokrąglony brzeg, obejrzyj łagodne krzywizny szkła. Lupa. Ma prostotę, elegancję i wagę narzędzia z epoki paleolitu. W słoneczny dzień potrzymaj ją przez chwilę nad stosem suchych gałązek. Poruszaj nią to w górę, to w dół, aż zobaczysz, jak w wiązce chrustu zaczyna się rozjaśniać punkcik. Pamiętasz to światło? Wygląda, jak gdyby gałązki były w sobie małe słońce.
Asteroida typu Amor, którą przekształcono w kabel windy kosmicznej, składała się głównie z zawierających węgiel chondrytów i wody. Natomiast dwie inne asteroidy tego samego typu, przechwycone przez grupy automatycznych ładowników w roku 2091, były w większości krzemianowo-wodne.
Surowiec Nowego Clarke’a przetworzono w jedno długie węglowe włókno. Natomiast substancję dwóch asteroid krzemianowych ekipy automatów przekształciły w elementy słonecznego żaglowca. Krzemianowy opar stężono między długimi na dziesięć kilometrów rolkami, po czym wyjmowano go w postaci plastrów, pokrytych cienkimi warstewkami aluminium. Następnie te ogromne tafle zwierciadlane wysyłano na orbitę załogowymi statkami kosmicznymi i układano w koliste szeregi. Tam utrzymywały się na swojej pozycji i w swoim kształcie za pomocą ruchu wirowego i światła słonecznego.
Z jednej asteroidy, pchniętej na biegunową orbitę marsjańską i nazwanej Brzozą, wyprodukowano tafle lustrzane, które zostały ułożone w pierścień o średnicy stu tysięcy kilometrów. Ten pierścień zwierciadeł wirował wokół Marsa w orbicie biegunowej, zwrócony lustrem ku Słońcu i obrócony pod takim kątem, że światło odbite od niego schodziło się w jednym miejscu wewnątrz marsjańskiej orbity, blisko punktu Lagrange 1.
Druga asteroida krzemowa, zwana Solettaville, również została skierowana blisko tego punktu Lagrange’a. Tam słoneczne żaglowce obracały na zewnątrz lustrzane tafle, tworząc skomplikowaną pajęczynę łupkowych pierścieni. Wszystkie były połączone i ustawione pod odpowiednimi kątami, także wyglądały jak lupa wykonana z krągłych żaluzji weneckich o nastawnych blaszkach, wirująca wokół centralnie umieszczonej piasty w postaci srebrnego stożka, którego otwarty koniec skierowano ku planecie Mars. Ten ogromny, a jednocześnie niezwykle delikatny obiekt o średnicy dziesięciu tysięcy kilometrów, błyszczący i obracający się majestatycznie, gdy postępował naprzód po swej drodze między Marsem i Słońcem, nazwano solettą.
Światło słoneczne padające na solettę przechodziło prosto przez jej „żaluzje” i uderzało najpierw w słoneczny bok jednej z nich, potem w marsjański bok następnej, po czym kierowało się bezpośrednio ku planecie. Natomiast jeśli światło padało na pierścieniowy krąg w jego orbicie biegunowej, odbijało się w tył i w przód do wewnętrznego stożka soletty, potem ponownie się odbijało i także docierało do Marsa. A zatem uderzało w obie strony soletty i ten dwojaki, równoważący się nacisk trzymał solettę w jednym miejscu, w odległości mniej więcej stu tysięcy kilometrów od Marsa — bliższy bok przy perihelium, dalszy przy aphelium. Kąty ustawienia blaszek stale regulowało AI soletty, utrzymując w ten sposób jej orbitę i ogniskową.
Podczas dekady, w której z asteroid konstruowano te dwa wielkie sztuczne słońca, niczym krzemowe pajęczyny rozwijane przez skalne pająki, obserwatorzy na Marsie spojrzawszy w górę nie dostrzegali prawie nic. Sporadycznie ktoś dojrzał na niebie białą łukową linię albo dziwne, przypadkowe błyski za dnia czy w nocy, jak gdyby blask jakiegoś dużo większego wszechświata przesączał się przez luźne szwy w materii naszego kosmosu.
Potem, kiedy ukończono budowę dwóch zwierciadeł, odbite światło pierścieniowego lustra zostało wycelowane w stożek soletty. Krągłe blaszki soletty wyregulowano, a ją samą wprowadzono na lekko zmienną orbitę.
Pewnego dnia ludzie z Marsa mieszkający na zboczu Tharsis patrzyli zaciekawieni w niebo, które nagle bardzo pociemniało. Wówczas uświadomili sobie, że mają do czynienia z takim zaćmieniem słońca, jakiego Mars nigdy dotąd nie oglądał: słońce przebijało się z trudem, jak gdyby tam w górze blokował jego promienie jakiś księżyc wielkości ziemskiego Księżyca. Przez pewien czas zaćmienie przebiegało podobnie jak to bywa na Ziemi — ciemny półksiężyc wciskał się głębiej w płomienną kulę, podczas gdy soletta lokowała się na swoim miejscu między Marsem i Słońcem; jej zwierciadła jeszcze nie ustawiły się w odpowiedniej pozycji, aby mogło przez nie przechodzić światło, toteż niebo stało się ciemno fioletów e, mrok objął większą część dysku, pozostawiając jedynie połyskujący półksiężyc, aż i on zniknął, a wtedy słońce stało się tylko ciemnym okręgiem na nieboskłonie, obramowanym poblaskiem korony. W końcu przestał być widoczny nawet ten krąg i nastąpiło całkowite zaćmienie…
Po jakimś czasie na ciemnym dysku Słońca pojawiła się bardzo nikła, lekko falująca próbka światła, jakiej nie widziano nigdy podczas żadnego z naturalnych zaćmień. Wszyscy obserwatorzy, stojący na dziennej stronie Marsa, w jednej chwili stracili oddech i zmrużyli oczy, nadal patrząc w górę. A później, nagle, jak gdyby ktoś jednym szarpnięciem otworzył weneckie żaluzje, słońce rozbłysło ponownie. Od razu i to całe!
Naprawdę oślepiającym światłem!
O wiele bardziej oślepiającym niż kiedykolwiek na Marsie, ponieważ sionce było obecnie znacznie jaskrawsze niż przed rozpoczęciem się tego dziwnego zaćmienia: ludzie znaleźli się pod bardzo „wzmocnionym” słońcem, którego dysk był mniej więcej tego samego rozmiaru, jak widoczny z Ziemi, a światło — jakieś dwadzieścia procent silniejsze niż przedtem… Wprost nadzwyczajnie jasne! Promienie słoneczne przygrzewały coraz silniej, a czerwona barwa przestrzeni równin planety uwypukliła się, pięknie oświetlona. Wszyscy świadkowie zdarzenia odnieśli wrażenie, że ktoś nagle włączył reflektory, a oni sami znaleźli się na wielkiej scenie.
Kilka miesięcy później w najwyższych partiach marsjańskiej atmosfery zaczęło wirować trzecie zwierciadło, o wiele mniejsze niż soletta. Była to kolejna „lupa” wykonana z krągłych blaszek; wyglądała jak srebrzyste UFO. Lustro chwyciło trochę światła, które zsączało się z soletty, skupiło je jeszcze bardziej i przeniosło w punkty na powierzchni planety, które miały niecały kilometr szerokości.