Выбрать главу

Hiroko, pomyślał Nirgal, przyglądając się matce po tej wymianie zdań, jest bardzo dziwna. Zwracała się do niego i do wszystkich innych, jak do równych sobie i najwyraźniej dla niej wszyscy byli naprawdę równi. Ale też nikt nie cieszył się u niej specjalnymi względami. Chłopiec doskonale pamiętał, że kiedyś było inaczej. Oni dwoje byli jak połówki jednej całości. Teraz jednak Hiroko traktowała go tak samo obojętnie, jak pozostałych. Nie zmieniłaby swego zachowania, pomyślał, niezależnie od tego, co przydarzyłoby się jej synowi. Nadia, a nawet Maja, bardziej się o niego troszczyły i niepokoiły. A przecież to Hiroko była matką ich wszystkich!

Nirgal, jak większość stałych mieszkańców Zygoty, nadal chodził do jej małego bambusowego lokum, kiedy potrzebował czegoś, czego nie mógł otrzymać od innych… na przykład pocieszenia albo porady…

Jednak coraz częściej, gdy się tam znalazł, trafiał na okres, kiedy Hiroko i jej mała sekretna grupka akurat „trwali w milczeniu” i jeśli chciał z nimi pozostać przez jakiś czas, musiał także zachować milczenie. Niekiedy taka sytuacja trwała przez kilka dni z rzędu, aż chłopiec rezygnował i nie ponawiał odwiedzin. Innym razem zdarzało się, że przychodził podczas areofanii i wówczas włączał się w ekstatyczne wyśpiewywanie nazw Marsa. Czuł wtedy integralną więź z zespołem i to, że jest w samym sercu świata, obok Hiroko. Jej ramię trzymało go w mocnym uścisku.

Była to nadal swego rodzaju miłość, bo Nirgal, mimo wszystko, kochał matkę. Chociaż czuł, że nie jest już tak jak kiedyś, gdy spacerowali razem po plaży.

Pewnego ranka wszedł do szkoły i przyłapał Jackie i Harmakhisa w szatni. Aż podskoczyli, kiedy wszedł i do czasu, aż zdjął kurtkę i ruszył do klasy, wiedział już, że się całowali.

Po lekcjach wyszedł samotnie i obiegł jezioro w błękitno-białej poświacie letniego popołudnia, obserwując, jak generator fal pulsująco podnosi się i opada, tak szaleńczo jak uczucia nękające chłopca. Atakował go dziwny ból, przypominając poruszające się nad wodą fale. Nic nie mógł na to poradzić, mimo że nawet jemu własna reakcja wydała się śmieszna. Ostatnio dzieci często całowały się w łaźni, opryskując się przy tym wodą, a także szarpiąc, popychając i łaskocząc. Dziewczęta całowały jedna drugą, ale była to tylko tak zwana „nauka całowania”, która się nie liczyła; czasami trenowały również na chłopcach. Nirgala wiele już razy pocałowała Rachel, a także Emily, Tiu i Nanedi, a pewnego razu ostatnie dwie przytrzymały go i całowały po uszach, próbując zawstydzić erekcją w publicznej kąpieli. Kiedyś Jackie odciągnęła go od nich, a potem, gdy się siłowali, kopnęła w pośladki i ugryzła w ramię. A były to tylko najbardziej pamiętne ze stu śliskich, mokrych, ciepłych, nagich kontaktów, dzięki którym właśnie kąpiel stawała się takim ważnym punktem danego dnia.

Jednak poza łaźnią przedstawiciele obu płci zmieniali się w dwie, niemal wrogie siły i byli wobec siebie bardzo powściągliwi. Chłopcy i dziewczęta zbierali się w osobne grupki, które częściej bawiły się oddzielnie niż wspólnie. Pocałunki w szatni oznaczały więc dla Nirgala coś zupełnie nowego i poważnego. Zresztą także spojrzenia, jakie chłopiec dostrzegł na twarzach Jackie i Harmakhisa były tak nieodgadnione, że przyszło mu do głowy, iż tych dwoje wie coś, o czym on nie miał jeszcze pojęcia. Miał świadomość tej prawdy. Te dwie rzeczy właśnie najbardziej go zabolały: wykluczenie z „gry” i ta ich tajemnicza wiedza. Poza tym uświadomił sobie jeszcze jedną kwestię: był pewien, że już doszło między nimi do zbliżenia. W każdym razie ich spojrzenia mówiły, że są kochankami. A więc piękna, wiecznie roześmiana Jackie nie była już jego. Choć właściwie… przecież nigdy do niego nie należała.

W następne noce spał kiepsko. Pokój Jackie znajdował się w konarze obok jego lokum, natomiast pomieszczenie Harmakhisa było w przeciwległym końcu, jako drugie z kolei. Od chwili tajemnych pocałunków każdy nocny trzask lub skrzypnięcie wiszącego mostu słyszalne było dla Nirgala jak czyjeś kroki; czasami też łukowe okno pokoju dziewczynki połyskiwało migającym, pomarańczowym światłem lampy. Dlatego zamiast pozostawać w pokoju i torturować się niepewnością, chłopiec zaczął każdego wieczoru przesiadywać do późna w salonie. Czytał lub podsłuchiwał rozmowy dorosłych.

Również tam był, kiedy zaczęli rozmawiać o chorobie Simona. Był on ojcem Petera, małomównym mężczyzną, który zwykle przebywał daleko, na wyprawach z matką Petera, Ann. Teraz się okazało, że cierpiał na coś, co nazywano odporną białaczką. W pewnym momencie Wład i Ursula zorientowali się, że Nirgal przysłuchiwał się ich rozmowie, wobec czego próbowali go uspokoić i pocieszyć, ale chłopiec i tak wiedział, że nie mówią mu całej prawdy. Przypatrywali się mu i mówili z osobliwym zastanowieniem. Później, gdy wspiął się wreszcie do umieszczonego wysoko na drzewie pokoiku, dotarł do łóżka i włączył komputer, sprawdził od razu słowo „białaczka” i zapoznał się ze streszczeniem hasła. „Zasadniczo, choroba nieuleczalna, choć obecnie zwykle podlegająca leczeniu”, przeczytał. „Zasadniczo, choroba nieuleczalna”. Wstrząsające stwierdzenie, pomyślał. Tej nocy rzucał się niespokojnie na łóżku; aż do szarego, odśpiewanego przez ptaki świtu trapiły go sny. Dotąd w jego życiu umierały rośliny, umierały także zwierzęta, ale nigdy ludzie. A przecież również jesteśmy zwierzętami, powiedział sobie.

Następnej nocy znowu został do późna z dorosłymi. Czuł się wyczerpany i jakiś nieswój. Obok niego na podłodze siedzieli Wład i Ursula. Powiedzieli mu, że Simonowi mógłby pomóc przeszczep szpiku kostnego, a oni dwaj: Simon i Nirgal mieli tę samą, bardzo rzadką grupę krwi. Nie posiadali jej ani Ann, ani Peter, ani nikt spośród braci i sióstr czy też współmieszkańców Nirgala. Nikt inny. Chłopiec musiał ją otrzymać poprzez swego ojca, ale nawet jego ojciec jej nie miał, kimkolwiek był. Tak po prostu. Tylko on i Simon ze wszystkich lokatorów wszystkich znanych ukrytych kolonii. Nie było w tym nic dziwnego. Łącznie w kryjówkach mieszkało tylko mniej więcej pięć tysięcy osób, a grupę krwi Simona i Nirgala notowano u jednego człowieka na milion. Dlatego Wład i Ursula spytali chłopca, czy nie podarowałby Simonowi trochę swojego szpiku kostnego.

W salonie siedziała również Hiroko. Obserwowała go. Rzadko spędzała wieczory w wiosce. Nie musiał na nią patrzeć, aby wiedzieć, co sądzi na ten temat. Zostali stworzeni, by dawać, zawsze powtarzała dzieciom. A to byłby najwspanialszy i najpotężniejszy z darów. Akt czystej viriditas. — Dam, oczywiście, że dam — odparł, zadowolony, że ma okazję pomóc i pokazać się matce z najlepszej strony.

Szpital znajdował się tuż obok łaźni i szkoły. Był mniejszy niż szkoła i liczył tylko pięć łóżek. Na jednym z nich położono Simona, na drugim spoczął Nirgal.

Leżący obok starzec uśmiechnął się do chłopca. Nie wyglądał na chorego, a tylko na starego. W gruncie rzeczy wyglądał dokładnie tak, jak cała reszta „starożytnych”. Simon w ogóle bardzo rzadko się odzywał, a i teraz szepnął jedynie:

— Dzięki, Nirgal.

Chłopiec skinął głową, ale Simon ku jego zaskoczeniu mówił dalej:

— Doceniam to, co robisz dla mnie. Ekstrakcja jest bolesna. Przez tydzień, a może i dwa będziesz czuł promieniujący ból w układzie kostnym. Nie jest to coś, co każdy człowiek zrobiłby dla kogoś innego.

— Ależ nie, jeśli ktoś naprawdę tego potrzebuje — odparł Nirgal.

— Cóż, to jest dar, który, oczywiście, spróbuję spłacić…

Wład i Ursula znieczulili Nirgala zastrzykiem w ramię.