Выбрать главу

Nic chciało nam się śmiać, nic chciało nam się biegać. Nawet my milczeliśmy w namiotach przysypanych śniegiem. Nawet my. Młode Wilki, zachowywaliśmy milczenie i powagę i nawet dziewczęta nie śpiewały pieśni. Nic dziwnego. Trudno było śpiewać i cieszyć się w tej dolinie, w której nasze plemię Znalazło się ze zbyt ubogimi zapasami żywności na długie zimowe miesiące, a w której ośmiu Młodych Wilków, po trzech tygodniach łowów, potrafiło odnaleźć zaledwie jednego królika — królika zwanego „gahoan go” — czyli… ten, co karmi w dniach głodu”.

Głód zawitał już do nas Nic był to jeszcze wielki głód. Taki. który odejmuje siły rękom mężczyzn, i wysusza piersi karmiących matek. Nie zabiliśmy też jeszcze ani jednego konia. Ale Rada Starszych zezwoliła jeść tylko raz na dzień, i to uważnie wydzielaną żywność. Po tłustych miesiącach łowów było jej-ciągle zbyt mało. Ciągle czuto się czcze ssanie w żołądku, nocami śniły się tłuste szczupaki z Jeziora Białej Wydry, pieczenie z młodych jeleni, niedźwiedzic szynki…

Pod koniec pierwszego miesiąca pobytu w dolinie Key-wey-keen znów przyniósł wielką śnieżycę. Szalała przez cztery dni i cztery noce. Z wielu tipi trzeba było przebijać osypujące się tunele. Kilka namiotów załamało się pod ciężarem śniegu i jedna rodzina omal nie zginęła. Gdy śnieżyca ustała, wiele namiotów musieliśmy przenosić na inne miejsce. Znalazły się zbyt blisko wielkiego zbocza, na którym śnieg leżał w nawisach grożących lawiną.

Od dnia przybycia do doliny nie widzieliśmy jeszcze słońca ani księżyca. Niebo ciągle było pokryte chmurami. Wojownicy z Rady Starszych stawali się coraz bardziej ponurzy i milczący. Wszystko wskazywało bowiem na to. że zima ta będzie długa i ciężka, o wicie dłuższa, niż moglibyśmy wytrzymać z naszymi zapasami. Nawet gdybyśmy mieli poświęcić wszystkie konie.

Najgorsze było to. że choć groziło nam śmiertelne niebezpieczeństwo, nie mieliśmy wroga przed sobą. Nic było kim walczyć, nic było przeciw komu się bronić.

Między namiotami chodził głód wraz z ciemnością i mrozem, a przeciw takim wrogom nie pomoże najsilniejsze ramię ani najszybsza strzała.

My, Młode Wilki, tęskniliśmy nawet za wrogiem. Niechby przyszedł Wap-nap-ao z największą nawet ilością wojowników, niechby otoczył nasze namioty i wydal walkę, z której by nic wyszedł nikt. Ale niechby to była walka! Starcia godne ludzi odważnych i nic znających lęku przed śmiercią. Wszystko byłoby lepsze od bezszelestnych kroków głodu krążącego pomiędzy naszymi namiotami…

Doczekaliśmy się wroga. Ostatniego dnia Miesiąca Śnieżnych Butów, pod wieczór, posłyszeliśmy w głębi doliny głos… burzy.

Była to pora posiłku. Ale na odgłos grzmotu wszyscy wybiegli ze swych tipi. kobiety podniosły krzyk strachu, nawet wojownicy pobledli.

Nad doliną szły potężne echa, groźne jak echa grzmotów podczas wiosennej burzy. Czyżby Wielki Duch ulitował się nad swoim plemieniem i zsyłał pierwszą wiosenną burzę w samym środku zimy? Czyżby chciał odwrócić porządek natury, zesłać nam ciepło i oddech południowego wiatru?

Przecież wiosenne burze wybuchały zawsze wraz z pierwszym porywem tego wiatru, z którym wracają do nas dzikie gęsi, łabędzie i wszystkie wiosenne ptaki.

Grzmot płynął za grzmotem, ale nie widać było blasku błyskawic. Tylko w stronie kanionu migały czasem czerwone odbłyski, jakby od dalekiego pożaru. A potem z innych stron też rozległy się grzmoty. To obudzone hukiem duchy skał poczęły spychać ze zboczy górskich lawiny śniegu.

W końcu grzmoty umilkły. Zapadł już zmrok i w mroku tym posłyszeliśmy daleki krzyk dwóch nadbiegających strażników. Krzyczeli tak, jak nigdy nie krzyczą wojownicy. W ich głosach drżał strach.

Przybiegli wprost do ojca. Byli to Zerwany Rzemień i Bystre Oko. Starszy z nich, Zerwany Rzemień, zgubił nawet łuk. Zaczęli mówić jeden przez drugiego i dopiero ojciec musiał krzyknąć na nich, żeby przywrócić im spokój.

Słuchaliśmy tego, co mówił Bystre Oko. Serca nam martwiały.

— Przybył Wap-nap-ao — mówił wojownik. — Przybył dziś rano z wielką ilością ludzi, ale stanął tylko w pierwszym kanionie i nie szedł dalej. Tak jak było nakazane, nie zdradziliśmy swojej obecności, a zwiadowcy cofnęli się trochę, żeby ludzie Wap-nap-ao nie odkryli ich. Wap-nap-ao od razu założył obóz, a my nie wzywaliśmy ciebie, wodzu, ponieważ jego ludzie chodzili bez broni i nic nie wskazywało na to, że chcą wejść głębiej w kanion. Doszli tylko do pierwszego zakrętu, do Skał Wiszącej Pięści, i zaczęli rozkopywać śnieg, jakby szukali pod nim legowisk zwierzęcych. Więc myśmy tylko się śmieli, a jeden ze zwiadowców ruszył w góry, żeby przeciąć nawis śnieżny i zepchnąć go na plecy kopiących. Ludzie Wap-nap-ao kopali pod skałami do południa, a potem odeszli. Nie zostawili żadnych straży i przepadli w stronie swego obozowiska. Nasi wojownicy poszli na to miejsce, gdzie kopali biali. Ale nie zdążyli dojść do niego, gdy zadrżała ziemia i podniósł się wielki słup ognia. Wtedy ostatni raz widzieliśmy Wielkie Skrzydło i innych wojowników, którzy poszli na to miejsce. Nas rzucił straszny wiatr w śnieg i odebrał przytomność. Kiedy Wstaliśmy, ujrzeliśmy, wodzu, że Skały Wiszącej Pięści opadły na kanion. Wap-nap-ao sprowadził burzę, obudzi! Ducha Skal, sprowadził pioruny i grzmoty, które są tysiąc razy głośniejsze niż huk broni białych, i zasypał Kanion Rwącego Potoku. Zasypał go na wysokość wielu stojących nad sobą oszczepów i nie przejdzie tamtędy już ani koń, ani kobieta, ani dziecko.

Kiedy wojownik skończył mówić, w namiocie ojca znaleźli się już pra-. wie wszyscy naczelnicy szczepów i członkowie Rady Starszych. Zeszli się tu, choć nie wzywał ich rozkaz wodza, i słuchali słów Bystrego Oka tłocząc się pod ścianami namiotu nie jak członkowie Rady Starszych, ale jak niespokojna młodzież.

Kiedy Bystre Oko umilkł, nastała cisza. W końcu po długiej chwili odezwał się Owases:

— Jak wysoko zasypał Wap-nap-ao przejście? Bystre Oko rozłożył ręce, potem powiedział:

— Do połowy wysokości kanionu. Wap-nap-ao strącił obie Skały Wiszącej Pięści, opadły też kamienne lawiny. Nie przejdzie tamtędy nawet samotny wojownik.

Już nikt o nic nie pytał. Nawet ja, młody chłopiec, rozumiałem, co oznacza ta odpowiedź.

Do Ziemi Słonych Skał prowadziła jedna tylko droga, którą mogło przejść całe plemię. W lecie wojownicy i młodzież, a nawet kobiety bez obciążenia mogłyby sfę stąd wydostać dwiema wiodącymi wśród skał ścieżkami. Ale zimą i wiosną, póki słońce nie stopi wszystkich śniegów, droga była tylko jedna — przez kanion.

W Dolinie Słonych Skał byliśmy bezpieczni, bo tej drogi mogło obronić niewielu nawet wojowników przed napaścią białych. Ale biali nie zamierzali jej zdobywać i po prostu ją zamknęli.

Biała Żmija otrzymał pomoc złych duchów, zasypał Kanion Rwącego Potoku i oto nie musiał już narażać swych wojowników na niebezpieczeństwo, mógł odejść spokojnie i zawrócić do swego obozu. Jego sprzymierzeńcami stali się teraz mróz i głód. Jeśli nie będziemy mogli stąd wyjść w przeciągu dwu najbliższych miesięcy, puszcza nie ujrzy już nikogo z plemienia Szewanezów.

A przecież wyjść nie mogliśmy.

Następnego dnia ojciec, Tanto, Owases i Nepemus wyruszyli do Kanionu Rwącego Potoku. Mnie i Sowie Owases zlecił nieść zapasowe rakiety śnieżne i dzięki temu wyróżnieniu mogliśmy towarzyszyć wyprawie do kanionu.

Owego zresztą dnia w namiotach nie pozostał żaden z wojowników animłodzieży. Ojciec rozesłał wszystkich wzdłuż całej doliny, aby starali się szukać wszelkich możliwych przejść, którymi przynajmniej myśliwi mogliby się przedrzeć do puszczy i przywieźć żywność.

W kanionie znaleźliśmy się koło południa. Niepokój przynaglał kroki dorosłych. Ledwo nadążaliśmy za nimi i choć mróz tego dnia nie zelżał, pot zalewał nam oczy.