Выбрать главу

Ojciec zwrócił oczy ku Owasesowi. Było to milczące pytanie. Na odpowiedź starego nauczyciela musieliśmy jednak długo czekać. Tak długo, że Paipusziu nie wytrzymał przedłużającej się chwili milczenia.

— Ojcze Owases — krzyknął — nawet młodzi chłopcy mogą przejść tamtędy! Ja…

Owasesowi nagle zadrgała twarz jak u osaczonego wilka. Dlatego Paipusziu urwał niemal w pół słowa. Straszny musiał być gniew Owasesa, jeśli nie potrafił tym razem zapanować nad swoją zawsze nieruchomą, jak w kamieniu rzeźbioną twarzą.

Paipusziu opuścił głowę, niczym mały Uti.

— Mało lat — przemówił spokojnym na pozór głosem Owases — mały rozum. Kto odzywa się, kiedy milczą starsi?

— Wybacz, ojcze… — szepnął Paipusziu.

Owases jednak nawet nie spojrzał w jego stronę. Zwrócił się teraz do Nepemusa.

— Czy Nepemus chce przemówić pierwszy?

Nepemus zaprzeczył ruchem ręki. Wtedy Owases przymknął oczy i dzieląc słowa od słów, a zdania od zdań mówił cichym, powolnym głosem:

— Znam przełęcz pod Skałą Orłów. Odwiedzałem ją na wiele lat przedtem, zanim Żółty Mokasyn wyszedł spod opieki matki. Ale w zimie nie byłem tam nigdy. Wiem, że każdej zimy spod Skały Orłów złe duchy gór strącają lawiny śniegu. — Tu zwrócił się do Nepemusa: — A co powie mój brat, Nepemus, o Skale Orłów?

Nepemus skinął głową:

— Nepemus dwa razy zimował w Dolinie Słonych Skał. I wie, że zimą trzeba odwracać swoje kroki od zbocza pod Skałą Orłów.

Powiedział tylko tyle. Ja zaś po raz pierwszy patrzyłem zarówno na niego, jak na Owasesa prawie z gniewem. Jak to? Sławni z mądrości i odwagi wojownicy mniejsze mają serca niż młody Żółty Mokasyn i ledwo wtajemniczony Paipusziu? Przecież ci dwaj dosięgli niemal owego progu, za którym czekanas wolność — Owases zaś i Nepemus, miast od razu radzić, jak i kiedy przekroczyć ów próg, zachowują się jak starcy, którym wiek odebrał siły, a własna słabość każe trwożliwie ważyć każdy krok. Podobnie musiał myśleć Żółty Mokasyn.

Spochmurniały — mu oczy, a gdy się odezwał, w jego głosie słychać było wyraźny żaclass="underline"

— Ojciec Owases i Nepemus wiedzą o wicie więcej o Dolinie Słonych Skał niż wszyscy młodzi wojownicy całego plemienia. Ale przecież Paipusziu i ja doszliśmy dzisiaj do Skały Orłów na odległość dwu lotów strzały. Niech Wysoki Orzeł pozwoli, a Żółty Mokasyn i Paipusziu przejdą jutro przez przełęcz.

Nepemus pochylił się nieco do przodu.

— Czy Żółty Mokasyn — spytał groźnie — myśli, że Nepemus odwraca oczy od Skały Ortów jak przestraszony królik? Aby obudzić złe duchy, nie trzeba lotu strzały. Czasem wystarczy tylko krok. Czy Żółty Mokasyn i Paipusziu zapomnieli o tym, że za mało jeszcze przeżyli, żeby uczyć innych?

Wysoki Orzeł podniósł dłoń w górę i Nepemus umilkł. Głos ojca łagodny był i przyjazny.

— Młodzi wojownicy uczynili dobrze, że poszli w stronę Skały Orłów. Ale Owases i Nepemus wiedzą o wiele lepiej, co należy czynić i kto ma próbować przejścia przez przełęcz. Trzeba postanowić nie tylko, kto to ma uczynić, ale i po co. Bo jeśli nawet wojownicy zdołają przejść koło Skały Orłów, nie uczynią tego ani kobiety, ani dzieci. Po co więc mają przejść? Na łowy? Śniegi są wielkie, przyjdą wielkie mrozy. Najlepsi nawet wojownicy będą musieli przez wiele dni szukać śladów, by uderzyć na łosia lub jelenia. A głód dalej będzie chodzić po Dolinie Słonych Skał. — Tu zwrócił się do Owasesa: — Co sądzi mój brat o Tłustym Handlarzu?

Owases szybko uniósł głowę. Oczy mu błysnęły.

— Tłusty Handlarz nie jest zdrajcą — rzekł. Ojciec skinął głową.

— Tłusty Handlarz nie jest podłym człowiekiem. Za to bardzo lubi, kiedy Szewanezi przynoszą mu skóry. Najwięcej zaś lubi, kiedy ktoś mu przyniesie żółtego żelaza. Da za nie wszystko, co zechcemy. Da mięso, wędzone ryby i tłuszcz.

— Do Tłustego Handlarza przychodzą ludzie z Królewskiej Konnej — powiedział Nepemus.

Owases pokręcił głową.

— Ale Handlarz nie chce. żeby Szewanezi poszli do rezerwatu. Kto mu będzie wtedy przynosił skóry niedźwiedzi, wyder i łosi?

— A więc co uczynimy? — zapytał ojciec. Owases uniósł dłoń w górę.

— Przez przełęcz przejdą trzej wojownicy. Zaniosą do Tłustego Handlarza naramienniki z żółtego żelaza. Będą musieli iść ostrożnie, najlepiej nocami. Z powrotem przywiozą sanie pełne jedzenia i przeciągną je przez przełęcz. Kiedy oni wrócą, pójdą tą samą drogą inni. Jeśli co kilka dni uda się ściągnąć sanie z żywnością, odpędzimy najgorszy głód i plemię wyjdzie wiosną z Doliny Słonych Skał do wolnej puszczy.

— Tak — powiedział ojciec. Owases zaś dodał:

— Niech mój brat, Wysoki Orzeł, zgodzi się, żeby Owases przeprowadził jutro Żółtego Mokasyna i Paipusziu na Skałę Orłów.

— Ojcze Owases! — krzyknął Paipusziu.

Uśmiechał się radośnie i szeroko. Jego uśmiech odbił się nawet w twarzy Nepemusa i oczach Owasesa. Był piękny jak nadzieja na życie i wolność. Ojciec zgodził się.

Zostało też postanowione, że jeśli ci wrócą szczęśliwie, tą samą drogą wyruszą potem Nepemus, Tanto i Czarny Jeleń ze szczepu Wikminczów.

Wojownicy rozeszli się. Pierwsza trójka od razu miała rozpocząć przygotowania do drogi. Słyszeliśmy, jak wychodzących z namiotów nagabują zebrani wokół niego wojownicy. Co chwila z szybkich, szeptem lub półgłosem wypowiadanych zdań wyrywało się głośniejsze słowo. Ktoś roześmiał się radośnie.

Nie mogłem usnąć. Nigdy, nikomu i niczego jeszcze w swym życiu tak nie zazdrościłem, jak Żółtemu Mokasynowi czy Paipusziu — ich jutrzejszej wyprawy. Mieli przekroczyć zaklęte granice Doliny Słonych Skał, wyjść na wolność, mieli uratować życie całego plemienia.

Małe jest nasze plemię. Topnieje jak śnieg na wiosnę — ustępuje przed swym losem niczym krótki zimowy dzień przed nocą.

Ale jeśli uda się tym razem odpędzić głód od naszych tipi, czeka nas być może wiele lat spokoju i swobody.

Nie są to czasy wielkiego Tecumseha. Już wtedy zresztą Szewanezi byli zbyt słabi na walkę z białymi. Teraz zaś pozostała nam tylko zręczność jelenia, wymykającego się hordom głodnych wilków. Jeśli jednak Owases, Żółty Mokasyn i Paipusziu przejdą pod Skałą Orłów, imiona ich na długie lata pozostaną w pamięci Szewanezów. Kobiety będą śpiewać o nich pieśni — nauczyciele opowiadać o ich czynach Młodym Wilkom…

Następnego dnia o świcie ojciec wysłał do zasypanego kanionu dużą grupę wojowników. Kazał im zwrócić na siebie uwagę ludzi Wap-nap-ao. Natomiast Nepemus, Tanto i Czarny Jeleń poszli śladem Owasesa, aby przyglądać się drodze pierwszej trójki ku przełęczy pod Skałą Orłów. Na gorące zaś prośby pięciu najstarszych Młodych Wilków, wśród których byliśmy Sowa i ja, prośby poparte zresztą przez Nepemusa, ojciec zezwolił także i nam udać się pod wielkie zbocze Skały Orłów.

Dzień był mroźny, jak cały ostatni miesiąc, ale słońce nie wyjrzało zza chmur. Chmury leżały nad górami ciężkie i szare. Od ich barwy poszarzał cały świat. Nawet śnieg. Nawet górskie szczyty.

Owases wyszedł ze swoimi jeszcze nocą. Toteż gdy nasza grupa dotarła do miejsca, z którego można było obserwować wędrówkę tamtej trójki — oni zaszli już wysoko, prawie do połowy zbocza.

My, Młode Wilki, przynieśliśmy z obozu naręcza gałęzi (bo w głównej części Doliny Słonych Skał przynajmniej tego nigdy nie brakło) i rozpaliliśmy niewielkie ognisko. Weseli byliśmy tego dnia. Szczęśliwi nawet. Wydawało się nam, że jesteśmy już poza najgorszym niebezpieczeństwem — że oto wychodzimy na nową ścieżkę dobrych łowów i wesołego życia.