Выбрать главу

Gdy skończyliśmy jeść, Tanto wyjął z zanadrza jeden naramiennik Tinglit i położył go przed Handlarzem.

— Ile dasz za to żywności? — spytał.

Handlarz szybko pochylił się nad stołem. Ujął naramiennik w ręce, zarysował go paznokciem, długo ważył w dłoni. W końcu podniósł oczy.

— Dwie pary sań… pełnych najlepszego tłuszczu i mięsa — powiedział. Tanto przymknął oczy. Ja też czułem, że z radości krew napływa mi do policzków, i aby ukryć błysk oczu, odwróciłem wzrok od Handlarza.

— Czy mój brat — spytał Tanto — mówi prawdę? Handlarz położył na stole obie dłonie, zacisnął je w pięści.

— Czy syn Wysokiego Orła, Tanto — odpowiedział groźnym pytaniem — słyszał, bym kiedykolwiek oszukał któregoś z czerwonych braci?

— Nie.

— A więc powtarzam: za ten naramiennik dam dwie pary sań pełnych tłuszczu i mięsa. I sam ze swymi psami pomogę je odwieźć tam, gdzie czerwoni bracia zechcą. Wiem, że Szewanezi głodują w Dolinie Słonych Skał. Chętnie im pomogę, jeśli uda się ominąć straże Królewskiej Konnej.

— To nie jest bezpieczne — powiedziałem pogardliwie.

— Milcz, Sat-okh! — rozkazał ostro Tanto.

Wtedy po raz pierwszy ujrzałem ślad uśmiechu na twarzy Handlarza.

— Mój młody brat nie zna Tłustego Handlarza. Którędy wyszliście z doliny?.

— Pod Skałą Orłów.

— Co?

— Przez przełęcz koło Skały Orłów.

Handlarz patrzył na nas oczami okrągłymi ze zdumienia. W końcu odetchnął głęboko.

— Mogę pójść z wami — powiedział. Wtedy Tanto wyjął drugi naramiennik.

— Czy poprowadzisz drugie dwie pary?

Handlarz wstał. Dopiero po długiej chwili powiedział:

— Tak.

Tanto wstał również.

— Mój brat przygotuje sanie do drogi.

Handlarz powoli, z namysłem skinął głową, ulokował naramienniki na piersiach i podszedł do drzwi. Otworzył je i wyszedł. Spojrzeliśmy na siebie wraz z Tanto — spojrzeliśmy jak zwycięscy wodzowie po wielkiej bitwie.

Ale w tej chwili Handlarz wbiegł z powrotem.

— Wap-nap-ao! — krzyknął zdyszanym głosem.

Tanto porwał za nóż. Ja wyciągnąłem swój i skoczyłem za plecy Handlarza. Zdradził? Jeżeli zdradził, zapłaci śmiercią!

Ale Handlarz, nie zważając na błyskające ostrza, wskoczył na stół i w niskim pułapie izby odkrył niewielkie drzwiczki. Ręce mu drżały.

— Ukryjcie się tutaj. Szybko, ukryjcie się! — powtarzał spoglądając na drzwi, zza których dochodziło już dalekie szczekanie psów. — Tanto zrozumiał. Zaufał Handlarzowi. Jednym susem znalazł się w kryjówce. Potem wciągnął mnie.

Znaleźliśmy się w niskim, ciemnym pomieszczeniu. Handlarz podawał nam nasze futrzane kurty, karpie i oszczepy, podał też wielką niedźwiedzią skórę, pod którą spaliśmy. Na koniec zaś wyciągnął rękę z naramiennikami.

— Zachowajcie to — powiedział. — I milczcie! Milczcie! Zatrzasnął drzwiczki. Były one zrobione z grubych, lecz nierównych desek i przez szpary można było dostrzec, co dzieje się w izbie.

Handlarz chwilę jeszcze uważnie rozglądał się badając, czy nie pozostał jakiś widoczny ślad naszej obecności — wreszcie wyszedł przed próg.

— Nie zdradzi? — tchnąłem w ucho Tanto.

— Milcz! — szepnął bezgłośnie.

To były najgorsze chwile. Gorsze nawet od tych, kiedy nad głowami zadudnił nam. pierwszy grom śnieżnej lawiny. Handlarz wydawał sie. być człowiekiem przyjaznym, a w każdym razie nie wrogiem. Czy jednak nie ożyje w nim zdradziecka krew białych? Słyszeliśmy wrzask psich zaprzęgów kłębiących się już przed chatą, trzaskanie batów i krzyki białych ludzi. Handlarz rzadko się odzywał, jego niski głos niknął we wrzawie.

Aż do bólu zaciskałem palce na rękojeści noża. Obiecałem sobie, że żywym mnie nie wezmą. Serce biło niezmiernie wolno, w uszach szumiała krew…

W końcu przybysze zaczęli wchodzić do izby. Żaden z nich nie spojrzał w naszą stronę. Wchodzili jeden po drugim mówiąc coś w swej szeleszczącej, twardej mowie, z której ani Tanto, ani tym bardziej ja nie znaliśmy nawet jednego słowa. A jeśli mówią już o nas — i odwlekają tylko chwilę napaści, by dłużej nękać nasze serca niepewnością, nadzieją i trwogą? Trwogą już nie o siebie, lecz o tych wszystkich, których mieliśmy ratować.

Weszło ich już sześciu, a ciągle jeszcze nie widzieliśmy Wap-nap-ao: W końcu i on pojawił się w progu. Tuż za nim powrócił do izby Handlarz.

Ludzie z Królewskiej Konnej byli najwidoczniej bardzo zmęczeni i głodni. Od razu zasiedli do posiłku. Nie umieli jednak jeść z godnością i w milczeniu, jak wypada dorosłym wojownikom. Bez przerwy przerzucali się słowami, krzyczeli jak stare baby, śmieli się wrzaskliwie jak młode dziewczęta. Tylko Wap-nap-ao i Handlarz nie odzywali się ani słowem. Handlarz przysiadł zresztą nieco na uboczu, poza polem mego widzenia.

Nagle drgnąłem. Posłyszałem głos Handlarza, który przemówił narzeczem Cree:

— A co robią twoi czerwoni?

Wap-nap-ao poderwał głowę znad jedzenia. Powiedział coś ze złością w języku białych — któryś z jego ludzi też dorzucił kilka wściekłych słów. Poczułem na twarzy przyśpieszony oddech Tanto. On też widać, jak ja, nie pojmował przyczyny, dla której Handlarz zaczął mówić narzeczem Cree. Czyżby to miał być początek zdrady? Albo Handlarz, chcąc byśmy i my zrozumieli jego słowa, nierozwagą bliską głupoty obudzi podejrzenia Wap-nap-ao, chytrego przecież jak wąż.

Odpowiedź jednak dał nam sam Handlarz. Znów posłyszeliśmy jego spokojny głos.

— Nie złość się, Wap-nap-ao — mówił. — Ja źle mówię twoim językiem, ty źle mówisz moim. Obaj znamy dobrze mowę Cree.

A więc. Handlarz i Wap-nap-ao należeli do różnych plemion białych ludzi. Uczułem uścisk dłoni Tanto na ramieniu.

Wap-nap-ao mruknął coś pod nosem. Widocznie Handlarz przekonał go. Siedział tak, że niezwykle, dokładnie widziałem jego twarz pociętą zmarszczkami, porosłą jasnym zarostem, chudą, surową i groźną nawet w wielkim zmęczeniu.

Handlarz powtórzył swe pytanie:

— A więc powiedz: co robią „twoi” Indianie? Wap-nap-ao wzruszył ramionami.

— Nic:

— Nic?

— Chcą zdaje się zdychać z głodu jak wilki w klatce.

— To nie wilki, bracie Wap-nap-ao, to ludzie.

— Wiem o tym.

Któryś z białych wyszedł na chwilę przed dom i zaraz powrócił. Postawił na stole niewielką butelkę z jasnego metalu. Powitał ją krzyk i radość innych. W kubki rozlewano jasny, przezroczysty płyn.

— Chodź się napić, Handlarzu — powiedział Wap-nap-ao.

— Woda ognista?

— Tak, tak — śmiał się Wap-nap-ao — come here, Francois, for a little woda ognista.

Handlarz podszedł do stołu. Nie śmiał się. Ale wypił kubek i usiadł koło Wap-nap-ao. Znowu zacisnąłem dłoń na nożu. Co będzie, jeśli duch wody ognistej opęta rozum Handlarza i rozkaże mu nas zdradzić?

Ale głos Handlarza był nadal spokojny i obojętny:. — Co ci z tego przyjdzie, jak Szewanezi wymrą w Dolinie Słonych Skał?

Wap-nap-ao obrócił się doń twarzą i zmrużył oczy.

— A cóż ty mnie tak o nich wypytujesz? Teraz Handlarz wzruszył ramionami.

— Wiesz dobrze, że Szewanezi i Siwasze przynoszą mi skóry na wymianę. Kiedy ich przepędzisz do rezerwatu, ja też będę musiał stąd odejść.

Brodaty człowiek, w którym dopiero teraz rozpoznałem jednego z dawnych posłów do naszego obozu, znowu zaczął rozlewać ognistą wodę i coś powiedział w swojej mowie, co inni przywitali grubym śmiechem.