Выбрать главу

— A więc tak właśnie stanowi prawo? Czyżby zapisano w kodeksach, że banicja musi być dożywotnia? — spytał Duncan, a Anthony musiał zaprzeczyć, rozkładając jednocześnie ręce w bezradnym geście, przy czym omal nie wypuścił z dłoni laski, stanowiącej nieodzowny atrybut jego szacownego urzędu.

— Ach nie, nie. Tego nigdzie nie zapisano, bowiem nie było takiej potrzeby. Wygnanie zawsze było karą dożywotnią, bowiem tak stanowi tradycja! — dodał, gdy wreszcie udało mu się znaleźć stosowne słowa.

— Otóż to — odparł Duncan. — Tradycja zaś nie jest prawem.

— Lecz… — zaczął Anthony, a potem nagle sobie uzmysłowił, że nie ma powodu, by się tak upierać. Przecież właśnie sprawiedliwy król wymierzył Hakowi karę zgodną z prawem, a jednocześnie znalazł sposób, by okazać swą łaskawość.

Nie dając mu czasu do namysłu, król odezwał się znów:

— Tak oto mocą naszego majestatu wydaliśmy wyrok, a brzmi on: wygnanie, na czas całych dwunastu miesięcy. Więźniu, masz czterdzieści osiem godzin, by opuścić granice Araluenu.

Raz jeszcze król spojrzał w oczy swego zwiadowcy. Halt skłonił się, dając tym wyraz szacunku i wdzięczności wobec władcy. Duncan tymczasem westchnął cicho. Nie miał pojęcia, czemu Halt go do tego zmusił. Być może, kiedy ten rok minie, dowie się czegoś więcej.

Nagle poczuł, że ma już powyżej uszu całej tej sprawy. Zatknął ukryty w pochwie miecz za pas.

— Posiedzenie skończone — oznajmił zgromadzonym. — Sprawa została zamknięta.

Odwrócił się na bok, zszedł po stopniach i opuścił salę tronową przez małe drzwiczki prowadzące do jego osobistych apartamentów. Lord Anthony popatrzył uroczyście po zgromadzonych i oznajmił:

— Król przemówił i wydał wyrok — rzekł uroczyście, ale w jego głosie słychać było znużenie. — Więzień skazany jest na roczną banicję. Straż, odprowadzić go.

To rzekłszy, udał się za królem.

Rozdział 7

Evanlyn z irytacją przyglądała się Willowi, który po raz kolejny przebiegł wzdłuż całej plaży, a potem opadł na ziemię, by wykonać dziesięć szybkich pompek.

Nie mogła pojąć, dlaczego chłopak tak się uparł, żeby kontynuować swój program ćwiczeń. Gdyby chodziło tylko o utrzymanie formy, nie miałaby nic przeciwko temu — bądź co bądź na Skorghijl nie było nic poza tym do roboty. Czuła jednak, że chodzi tu o coś ważniejszego. Pomimo rozmowy, którą odbyła z nim kilka dni wcześniej, była pewna, że nadal snuje plany ucieczki.

— Uparty głupiec — mruknęła. Swoją drogą, u chłopaka to normalne. Nie mógł pogodzić się z myślą, że ona, dziewczyna, może zająć się wszystkim i zapewnić im bezpieczny powrót do Araleuenu. Jednak w Celtii zachowywał się zupełnie inaczej. Kiedy planowali zniszczenie potężnego mostu Morgaratha, nie miał nic przeciwko jej udziałowi i realizowaniu jej pomysłów. Zastanawiała się, co spowodowało tę zmianę.

Will tymczasem podszedł do samego brzegu zatoki, by zamienić kilka słów ze Svengalem, zawijającym właśnie należącą do okrętu szalupą. Zastępca dowódcy Skandian był zręcznym rybakiem. Wypływał szalupą niemal co rano, o ile tylko pozwalała na to pogoda, dzięki czemu ich monotonna dieta, składająca się z suszonego solonego mięsa i suszonych ryb, wzbogaciła się o świeże dorsze oraz okonie schwytane w głębokich, lodowatych wodach zatoki Skorghijl.

Poczuła drobne ukłucie zawiści, patrząc jak Will rozmawia ze Skandianinem. Wiedziała, że nie potrafi z taką łatwością jak Will nawiązywać kontaktów z ludźmi. Był bezpośredni, otwarty — a to sprawiało, że wszyscy z miejsca darzyli go sympatią. Ona zaś często czuła się skrępowana wobec obcych, którzy chyba to wyczuwali. Nie przyszło jej jednak na myśl, że może to być wynikiem wychowania, jakie odebrała na dworze. A ponieważ tego ranka była w złym humorze i miała wszystko Willowi za złe, nie spodobało jej się, że chłopak pomaga Svengalowi wciągnąć łódź poza linię przypływu.

Kopnęła gniewnie kamień i zaklęła, gdy okazał się większy niż z pozoru, a w dodatku wcale nie chciał się ruszyć ze swego miejsca. Kulejąc, poszła do przybudówki, skąd przynajmniej nie musiała patrzeć na Willa i jego nowego przyjaciela.

* * *

— Jak dzisiaj poszło? — spytał Will, zadając tym samym pytanie, na które każdy rybak zawsze chętnie odpowie. Svengal wskazał ruchem głowy stos ryb na dnie łodzi.

— Mam tu jedną niezłą sztukę — oznajmił. Podniósł wielkiego dorsza; prócz niego Svengal złowił jeszcze osiem czy dziewięć mniejszych ryb, ale też wcale i nie takich małych. Will skinął z uznaniem głową.

— Rzeczywiście, niezły — przyznał. — Pomóc ci przy skrobaniu?

Istniała spora szansa, że i tak otrzyma polecenie wypatroszenia oraz oskrobania ryb. Obowiązkiem jego i Evanlyn stało się od przybycia na wyspę wykonywanie rozmaitych prac domowych, na które składało się przede wszystkim przygotowywanie posiłków. Chciał jednak nawiązać rozmowę ze Svengalem, a skoro sam przejawił tę inicjatywę, można się było spodziewać, że Skandianin nie pójdzie sobie, tylko wda się w pogawędkę, podczas gdy Will będzie pracował. Chłopak zdążył już wielokrotnie zauważyć, że Skandianie są dość gadatliwi, a już szczególnie, jeśli ktoś inny pracuje.

— Pewnie — zgodził się chętnie Svengal i rzucił mały nożyk do ryb na dno łodzi. Rozsiadł się na jej burcie, podczas gdy Will wyciągnął ryby i zabrał się do brudnej roboty — patroszenia, czyszczenia i skrobania. Tego właśnie Will oczekiwał. Wiedział zresztą, że Skandianin będzie chciał osobiście zanieść wielkiego dorsza do chaty. Wszyscy rybacy lubią się przechwalać.

— Słuchaj — odezwał się Will, oskrobując jednego z okoni i starając się mówić możliwie jak najbardziej niedbałym tonem — nie rozumiem jednej rzeczy: dlaczego nie wypływasz na ryby każdego dnia o tej samej porze?

— Chodzi o przypływ, chłopcze — wyjaśnił Svengal. — Najlepiej łowi się właśnie wtedy. Przypływ wpędza ryby do zatoki. Rozumiesz?

— Ale co to właściwie takiego ten przypływ? — zainteresował się Will. Svengal nie mógł się nadziwić, że aralueński chłopiec nie ma pojęcia o rzeczach tak podstawowych.

— Chyba zauważyłeś, że poziom wody w zatoce podnosi się, a potem opada? — spytał. Gdy Will kiwnął głową, mówił dalej: — To jest właśnie przypływ, a gdy woda opada, mamy odpływ. Tylko że każdego dnia następuje nieco później.

— No dobrze, ale dokąd odpływa ta woda? — zdziwił się Will. — No i przede wszystkim skąd przypływa?

Svengal w zamyśleniu szarpał brodę. Było to zagadnienie, nad którym nigdy nie próbował się zastanawiać. Przypływy i odpływy stanowiły po prostu część jego żeglarskiego życia. Rozmyślania o przyczynach takich zjawisk pozostawiał innym.

— Powiadają, że to sprawka Wielkiego Błękitnego Wieloryba — rzekł, przypominając sobie baśń, którą opowiadano mu, gdy był jeszcze dzieckiem. Widząc, że Willowi nic to nie mówi, ciągnął: — Pewnie nawet nie wiesz, co to takiego wieloryb? — westchnął, widząc zupełny brak zrozumienia na twarzy chłopca. — Wieloryb to taka wielka ryba.