Wszelkie animozje, jakie powstały między nimi z frustracji czy nudy, poszły w niepamięć wobec tego nowego, przerażająco rzeczywistego zagrożenia. Znów byli przyjaciółmi i sprzymierzeńcami, a ich determinacja, by pomagać sobie wzajemnie, na nowo stała się równie silna, jak podczas wspólnego krótkiego pobytu w krainie Celtów.
Teraz oczywiście nie mogło być już mowy o realizacji planu Evanlyn, bowiem nie było co liczyć na odzyskanie wolności dzięki okupowi. Świadomość ta i fakt, że zmuszona była bezustannie wykonywać upadlającą, niewolniczą pracę, czyniły jej życie na Skorghijl czymś naprawdę trudnym do zniesienia. Jedyną jej pociechą był Will — pełen optymizmu, radosny, zawsze dobrej myśli. Nie uszło jej uwadze, że gdy tylko było to możliwe, podejmował się za nią najczarniejszej roboty i była mu za to wdzięczna. Wstydziła się teraz swojego zachowania sprzed kilku dni. Jednak kiedy próbowała go przeprosić — zaśmiał się tylko.
— Oboje wariujemy od tej ciasnoty — twierdził. — Im prędzej stąd uciekniemy, tym lepiej.
A więc wciąż planował ucieczkę! Zdała sobie sprawę, że będzie musiała uciekać razem z nim. Projekt jednak nie został jeszcze chyba dopracowany w szczegółach.
Przynajmniej tak jej się zdawało, bo chłopak nic jej o nim nie mówił.
Tymczasem jednak Skandianie ukończyli właśnie wieczorny posiłek, a więc trzeba było uporać się ze stosem drewnianych talerzy i łyżkami oraz kubkami, które należało wyczyścić w morskiej wodzie, a potem wypolerować piaskiem. Westchnęła i schyliła się po naczynia. Była zmęczona, a myśl o tym, że musi wejść po kostki do lodowatej wody i szorować gary, niezbyt ją pociągała.
— Ja to zrobię — rzekł cicho Will. Rozejrzał się, by sprawdzić, czy żaden z wojowników ich nie obserwuje i odebrał od niej ciężki wór.
— Nie — zaprotestowała. — To niesprawiedliwe. Powstrzymał ją ruchem ręki.
— I tak chciałem coś sprawdzić na brzegu. Dzięki temu będę miał dobry pretekst. A zresztą masz za sobą kilka ciężkich dni. Idź i odpocznij — uśmiechnął się. — Jeśli to ci poprawi humor, zapewniam, że i jutro, i pojutrze też będzie mnóstwo zmywania, więc będziesz miała okazję nadrobić zaległości, a ja sobie wtedy poleniuchuję.
Obdarzyła go słabiutkim uśmiechem i dotknęła jego ręki na znak podziękowania. Myśl o tym, że za chwilę będzie mogła wyciągnąć się na swym twardym legowisku i nie będzie miała nic do roboty, zdawała się aż zbyt piękna, by być prawdziwą.
— Dzięki — powiedziała.
Will uśmiechnął się szerzej, zadowolony, że wszelkie niesnaski między nimi zostały zapomniane.
— Przynajmniej to dobre, że naszym gospodarzom nie brak apetytu — zauważył. — Nie zostawiają zbyt wiele na talerzach.
Zarzucił na ramię wór z grzechoczącą zawartością i skierował się w stronę plaży. Evanlyn schyliła się i weszła do przybudówki.
Jarl Erak wyszedł z hałaśliwego, zadymionego pomieszczenia jadalnego i odetchnął głęboko chłodnym morskim powietrzem. Życie na wyspie także i jemu dawało się coraz bardziej we znaki, zwłaszcza że Slagor nie czynił nic, by utrzymać dyscyplinę wśród swoich ludzi. Zwykły pijaczyna, z którego nie ma żadnego pożytku — pomyślał gniewnie Erak. W dodatku nawet nie wojownik — wszyscy wiedzieli, że podczas swych wypadów obierał najsłabiej bronione cele, a sam nigdy nie brał udziału w walce. Przed chwilą zaś nawet nie kiwnął palcem, gdy wywiązała się bójka między jednym z jego ludzi i żeglarzem z „Wilczego wichru”. Tamten posługiwał się fałszowanymi kośćmi do gry, a gdy jeden z ludzi Eraka mu to wytknął, sięgnął po nóż.
Erak wtrącił się i jednym ciosem swej potężnej pięści powalił oszusta, który padł bez przytomności. Jednak potem, by nie zdało się nikomu, że faworyzuje swoich, musiał też powalić wojownika z własnej załogi, choć tamten miał przecież słuszność.
Do diabła z taką sprawiedliwością — pomyślał, rozcierając knykcie. Nie miał jednak innego wyjścia, jeśli chciał uniknąć posądzenia o to, że sprzyja wyłącznie swoim.
Usłyszał czyjeś kroki na żwirze i ujrzał ciemną sylwetkę zbliżającą się do brzegu wody. Zmarszczył brwi w zamyśleniu. To był ten aralueński chłopak.
Ukradkiem ruszył jego śladem. Usłyszał brzęk kubków i stukot talerzy wysypywanych na ziemię, a potem odgłos szorowania. Może po prostu zmywał naczynia. A może nie. Stąpając ostrożnie, zbliżył się nieco.
Choć jarlowi zdawało się, że stąpa bezgłośnie, wyćwiczone ucho Willa dawno już wychwyciło odgłos jego kroków. Równie dobrze mógłby próbować mnie podejść ociężały mors — pomyślał chłopak.
Odwrócił się i rozpoznał rosłą postać Eraka, która w ciemnościach wydawała się jeszcze potężniejsza, bowiem wojownik narzucił na ramiona niedźwiedzią skórę, by osłonić się przed porywami lodowatego wiatru. Chciał podnieść się z kucek, by powitać Eraka, ale jarl machnął ręką.
— Rób swoje — rzucił szorstko.
Tak więc Will szorował dalej, zerkając czasem kątem oka na skandyjskiego wodza. Erak powiódł wzrokiem po zatoce, wciągając nozdrzami zapach nadchodzącej burzy.
— Ależ smród tam, w środku — mruknął wreszcie.
— Za dużo ludzi, za mało miejsca — zauważył Will, nie podnosząc wzroku i szorując talerz. Erak intrygował go. Młody zwiadowca wiedział, że Skandianin to twarda sztuka, nieugięty i bezlitosny wojownik. Ale Erak nie miał w sobie nic z bezmyślnej, okrutnej bestii. Przeciwnie, choć zachowywał się szorstko, wydawał mu się nawet sympatyczny.
Erak także obserwował Willa. Co ten chłopak knuje? Pewnie zachodzi w głowę, jak stąd uciec — pomyślał. On w każdym razie na jego miejscu z pewnością nad tym właśnie by się zastanawiał. Ten zwiadowczy czeladnik jest bystrym i pomysłowym chłopakiem, a przy tym nie brak mu odwagi. A także determinacji — uwadze Eraka nie umknęło, jak zawzięcie Will ćwiczył, biegając po plaży niezależnie od pogody.
Po raz kolejny zdał sobie sprawę, że myśli z niejakim szacunkiem o młodym zwiadowcy — zresztą o dziewczynie także. Przecież i ona wykazała się nie lada charakterem.
No tak, dziewczyna. Zmarszczył brwi. Prędzej lub później będą z nią kłopoty. Zwłaszcza że miał do czynienia ze Slagorem i jego ludźmi. Załoga „Wilczego kła” stanowiła istną zbieraninę nieciekawych obwiesiów oraz drobnych złoczyńców. Żaden porządny żeglarz czy wojownik nie zaciągnąłby się na okręt Slagora.
No cóż — uświadomił sobie mimochodem — jeśli spróbują tknąć dziewczynę, trzeba będzie rozbić parę łbów i tyle. Nie zamierzał pozwolić, by jego pozycję kwestionował taki motłoch, jak ludzie Slagora. Dwójka niewolników była własnością Eraka. Mało tego, w niej upatrywał jedynego widoku na zysk po nieszczęsnej wyprawie do Araluenu. Jeśli ktokolwiek spróbuje w jakikolwiek sposób umniejszyć wartość towaru, który do niego należy — to oberwie za swoje. Gdy tak rozmyślał, próbował sobie wmówić, że idzie mu tylko o ochronę własnych zysków. W gruncie rzeczy wiedział jednak, że nie jest to cała prawda.
— Jarlu Eraku — odezwał się chłopiec, głosem niepewnym, bo chciał zadać pytanie, a wcale nie był pewien, czy postępuje właściwie.
— Hę? — mruknął Erak.
Nie brzmiało to zbyt zachęcająco, ale Will uznał, że lepsze takie nawiązanie rozmowy niż żadne. Pozwolił więc sobie spytać:
— Czym jest to ślubowanie Vallom, o którym mówił jarl Slagor?
Starał się, by zabrzmiało to niedbale, jakby pytał z czystej ciekawości. Erak skrzywił się jednak, ale na szczęście tylko dlatego, że Will posłużył się niewłaściwym tytułem.