— Slagor nie jest żadnym jarlem — poprawił go. — Jest jedynie skirlem, czyli kapitanem okrętu.
— O, przepraszam — pokajał się Will. W żadnym razie nie było jego zamiarem rozgniewanie Eraka, a tymczasem, dając do zrozumienia, że uważa Slagora za kogoś mu równego, na to właśnie się naraził.
Zawahał się, ale odniósł wrażenie, że poirytowanie Eraka szybko minęło, toteż znów zdobył się na śmiałość:
— A ślubowanie Vallom? — przypomniał.
Erak beknął cicho i podrapał się po plecach. Ani chybi, ludzie Slagora przywlekli ze sobą pchły. Chłód, wilgoć i smród, a teraz jeszcze to. Nie pierwszy raz pomyślał, że lepiej by się stało, gdyby okręt Slagora pochłonęły fale Morza Białych Sztormów.
— No, ślubowanie to ślubowanie, o czym tu gadać? Ragnak właśnie takie złożył. A przecież nie miał żadnego powodu. Z Vallami lepiej nie zadzierać, jeśli ktoś ma choć odrobinę oleju w głowie — dodał zrzędliwym tonem.
— Z Vallami? — spytał Will. — Ale kim są Valle?
Erak popatrzył z niedowierzaniem na przykucniętą postać chłopca. Coś podobnego, ci Aralueńczycy o niczym nie mają pojęcia.
— Nigdy nie słyszałeś o Vallach? Czego oni was tam uczą na tej waszej wysepce?
Will uznał, że najlepiej będzie nic nie odpowiadać. Po chwili milczenia Erak przemówił:
— Chłopcze, Valle to trzy boginie zemsty. Przybierają postacie rekina, niedźwiedzicy i sępa.
Umilkł, by przekonać się, jakie wrażenie zrobiły jego słowa na chłopcu. Will miał wrażenie, że tym razem wypada coś powiedzieć.
— Aha, rozumiem — rzekł niepewnym głosem. Erak parsknął pogardliwie.
— Akurat, rozumiesz. Valli nikt nigdy nie zrozumie, bo też i nikt rozsądny nawet nie będzie próbował tego uczynić. Ba, nikt o zdrowych zmysłach nie poważyłby się na nie przysięgać.
Will zastanowił się:
— Czyli ślubowanie Vallom oznacza zaprzysiężenie zemsty? — upewnił się.
Erak skinął ponuro głową.
— Zemsty totalnej — odparł. — Gdy kogoś ogarnia nienawiść tak wielka, że poprzysięga zemstę nie tylko temu, kto go skrzywdził, lecz także całej jego rodzinie.
— Nawet kobietom? — wyrwało się Willowi. Przez ułamek chwili Erak zastanawiał się, czy w tych pytaniach aby coś się nie kryje. Uznał jednak, że ta wiedza żadnym sposobem nie pomoże chłopakowi w ewentualnej ucieczce, toteż nie widział przeszkód, by wyjaśnić mu wszystko do końca.
— Klątwa dotyczy całej rodziny, mężczyzn, kobiet i dzieci. Kto składa takie ślubowanie, poprzysięga śmierć im wszystkim, a ślubowania tego nie można złamać. Gdyby ktoś to uczynił, Valle wywarłyby pomstę na nim samym i wszystkich jego krewnych. Mówiłem ci już, że nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby mieć nic wspólnego z Vallami.
Milczeli przez chwilę. Will zastanawiał się, czy nie posuwa się aby zbyt daleko, ale uznał, że może zaryzykować jeszcze pytanie lub dwa.
— Skoro są takie okropne, to czemu Ragnak…? — zaczął, ale Erak nie pozwolił mu dokończyć.
— Bo to szaleniec! — rzucił. — Mówiłem ci, tylko szaleniec kląłby się na Valle! Ragnak nigdy nie grzeszył nadmiarem rozsądku, a teraz, po śmierci syna, całkiem już musiał postradać zmysły.
Skrzywił się z niechęcią. Najwyraźniej miał dosyć rozmowy na temat Ragnaka i groźnych Valli.
— Ciesz się, chłopcze, że nie należysz do rodziny Duncana. I że nie jesteś krewnym Ragnaka!
Odwrócił się w stronę chat; przez szpary między belkami widać było błysk ognia, rzucającego dziwne, wydłużone smugi światła na mokre kamienie.
— A teraz wracaj do roboty — rzucił gniewnie i ruszył z powrotem, by nie zważając na smród, schronić się w cieple.
Will spoglądał za nim, machinalnie spłukując ostatni talerz zimną, morską wodą.
— Naprawdę musimy się stąd wydostać — rzekł do siebie szeptem.
Rozdział 12
Było tu tyle oglądania i słuchania, że Horace po prostu nie wiedział, w którą stronę się odwrócić.
Portowe miasto La Rivage tętniło życiem. U nabrzeża kotwiczyło mnóstwo statków, od zwykłych rybackich łodzi, po kupieckie dwumasztowce. Las masztów i lin ciągnął się w dal jak okiem sięgnąć. W uszach dzwoniło mu od wrzasków mew, które walczyły zawzięcie o odpadki ryb, rzucane przez rybaków do zatoki. Wielkie oraz małe statki unosiły się i opadały na falach, ani przez chwilę nie przestając się poruszać. Prócz przenikliwych okrzyków ptactwa port wypełniało skrzypienie i trzeszczenie setek wiklinowych odbojników, chroniących kadłuby statków.
Czuł zapach dymu i smażonych oraz gotowanych potraw, całkiem różnych od prostych dań, jakie przyrządzano na Zamku Redmont. W tych aromatach kryło się coś więcej; coś egzotycznego, kuszącego i obcego.
Cóż — pomyślał — tego należało się spodziewać, przecież po raz pierwszy w swym młodym życiu postawił nogę na obcej ziemi. Owszem, już wcześniej poznał krainę Celtów, ale ta przecież stanowiła tylko część tej samej wyspy, na której położony był Araluen. Tutaj zaś wszystko było inne. Wokół rozlegały się głosy, gniewne lub rozbawione, nawołujące się, kłótliwe albo radosne. Nie pojmował ani słowa, choć mógł domyślać się, że wyrażały złość, zadowolenie, przekomarzanie się czy obelgi.
Stał na nabrzeżu; właśnie opuścili pokład statku kupieckiego, który przewiózł ich przez Wąskie Morze. Dzierżył w dłoni wodze trzech wierzchowców, podczas gdy Halt rozliczał się z szyprem. Statek jako główny ładunek wiózł do Galii całe stosy cuchnących skór wołowych, przeznaczonych do tutejszych garbarni, toteż po czterech dniach spędzonych pośród tego obmierzłego fetoru Horace zastanawiał się, czy będzie jeszcze kiedykolwiek w stanie włożyć na siebie coś wykonanego ze zwierzęcej skóry.
Jakaś dłoń chwyciła go za pas — odwrócił się, zaskoczony.
Zgarbiona i pomarszczona starucha szczerzyła się do niego w uśmiechu, ukazując bezzębne dziąsła i wyciągając w jego kierunku rękę w żebrzącym geście.
Odziana była w łachmany, a na głowie miała chustkę, która być może kiedyś była pstrokata, teraz jednak tak przesiąkła brudem, że trudno by określić jej kolor. Rzekła coś w tutejszym języku, na co on mógł tylko wzruszyć ramionami. Domyślił się, że to żebraczka, ale przecież nie miał ani grosza.
Jej natarczywy uśmiech zniknął i przerodził się we wściekły grymas. Powiedziała coś, a chłopak, nie znając ani słowa w jej języku, zdał sobie sprawę, że nie było to nic miłego. Odwróciła się i pokuśtykała dalej, czyniąc na odchodnym dziwny znak ręką w powietrzu. Horace bezradnie pokręcił głową.
Jego uwagę przykuł głośny śmiech; ujrzał trzy młode dziewczyny, najwyżej o kilka lat od niego starsze, które przyglądały się tej scence. Nie mógł oderwać od nich wzroku. Wszystkie były wyjątkowo ładne, a tak przynajmniej mu się zdawało, przy tym zaś odziane nader skąpo. Jedna z nich nosiła spódnicę, która kończyła się wysoko nad kolanami.
Najwyraźniej rozbawione jego zachwytem, zaczęły dawać mu znaki. Szybko zamknął rozdziawione ze zdumienia usta, na co one roześmiały się jeszcze głośniej. Jedna z nich zawołała coś, czyniąc przyzywający gest. Oczywiście nic nie zrozumiał, zmieszał się okropnie i poczerwieniał na twarzy.
To zaś wprawiło dziewczęta w jeszcze większą wesołość. Przycisnęły dłonie do policzków, dając mu do zrozumienia, że spostrzegły jego zmieszanie, i trajkocząc coś w tym dziwnym języku.
— O, widzę, że już zawierasz nowe znajomości — zauważył Halt, który niepostrzeżenie stanął obok niego. Zwiadowca spoglądał na niego i dziewczyny z lekkim rozbawieniem.