Выбрать главу

— W tym kraju panuje zamęt — mówił dalej Halt. — Król Henryk jest słaby i nie dysponuje prawdziwą władzą. Toteż baronowie wiodą ze sobą nieustanne wojny i mordują się wzajemnie. Niewielu z nich dożywa późnej starości… co akurat nie jest wielką stratą, zapewniam.

Gorzej jednak, że cierpi na tym niewinny lud, tylko dlatego, że wchodzi im w drogę. Ten stan rzeczy może oznaczać kłopoty także dla nas, ale będziemy musieli po prostu… A, niech to.

Te ostatnie słowa wypowiedział cicho, ale coś w jego głosie sprawiło, że Horace drgnął nerwowo. Popatrzył w tę samą stronę co zwiadowca.

Zjeżdżali właśnie drogą wiodącą w dół z niewielkiego wzgórza, porośniętą po obu stronach gęstymi zaroślami. U stóp pagórka biegł strumyk przecinający pola, nad którym wybudowano kamienny most. Był to widok malowniczy, poza tym dość zwykły, nawet sielski.

Jednak to nie zarośla, nie mostek i nie strumień skłoniły Halta do wydania cichego okrzyku. Kłopot polegał na tym, że ich drogę przegradzał dosiadający konia rycerz w zbroi.

Rozdział 13

Evanlyn poczuła lekkie dotknięcie dłoni Willa na ramieniu. Zaskoczył ją, co prawda nie spała, ale nie usłyszała go.

— W porządku — szepnęła. — Nie śpię.

— Księżyc się schował — odparł także szeptem Will. — Czas na nas.

Odrzuciła koce i usiadła. Była całkowicie ubrana, zdjęła tylko buty. Sięgnęła teraz po nie i zaczęła je naciągać. Will podał jej kilka szmat, które wyciął z własnego koca.

— Obwiąż tym stopy — polecił. — Stłumią odgłos kroków na kamieniach.

Zauważyła, że on sam już zdążył owinąć swoje buty, uczyniła więc pospiesznie to samo.

Przez cienką ścianę dzielącą przybudówkę od dormitorium słyszeli odgłosy chrapania i pomruków wydawanych przez sen. Jeden ze Skandian dostał ataku kaszlu, a Will i Evanlyn zamarli w bezruchu, by przekonać się, czy kaszel kogoś nie obudził. Odczekali kilka minut, aż znów zapanował spokój. Will wstał i podszedł do drzwi; Evanlyn za nim.

Wstrzymując oddech, chłopak pchnął drzwi przybudówki, które poruszyły się bezgłośnie — nasmarował uprzednio ich zawiasy łojem. Odetchnął z ulgą. Skoro księżyc zaszedł, brzeg był teraz tylko pasmem czerni, a woda ledwie połyskiwała w ciemnościach, odbijając słabe światło gwiazd. Od kilku dni pogoda uspokoiła się. Noc była bezchmurna, wiatr też jakby nieco ucichł. Wciąż jednak rozbrzmiewało głuche dudnienie fal rozbijających się o zewnętrzny brzeg wysepki.

Evanlyn z trudem dostrzegała w ciemnościach mroczne kształty dwóch wyciągniętych na plażę okrętów. Obok widniał jeszcze jeden, dużo mniejszy. Była to szalupa, którą pozostawił tam Svengal po swojej ostatniej rybackiej wyprawie. Do niej właśnie mieli wsiąść.

Will spokojnie przypomniał jeszcze raz marszrutę, jaką postanowił obrać. Omawiali ją co prawda już tej nocy, ale chciał mieć pewność, że dziewczyna wszystko dobrze zapamiętała. On sam całkiem nieźle opanował sztukę poruszania się w taki sposób, by nikt go nie widział i stało się to niemal jego drugą naturą, ale wiedział, że Evanlyn nie będzie czuła się tak pewnie na otwartej przestrzeni. A więc — będzie starała się przebyć ją jak najprędzej, aby w możliwie najkrótszym czasie dotrzeć do okrętów.

Pośpiech oznaczał zaś więcej hałasu i zwiększone ryzyko, że zostaną spostrzeżeni. Zbliżył usta do jej ucha i rzekł najcichszym z szeptów:

— Tylko spokojnie. Najpierw do ław. Potem do skał. Dopiero wówczas kieruj się w stronę okrętów i tam na mnie zaczekaj.

Skinęła głową. Widział, że jest zdenerwowana, jej oddech przyspieszył. Ścisnął ją delikatnie za ramię.

— Spokój. I pamiętaj, gdyby ktokolwiek się pojawił, po prostu natychmiast przestań się poruszać. Gdziekolwiek będziesz się znajdować, w jakiejkolwiek pozycji.

W tak słabym świetle to właśnie było podstawową zasadą krycia się. Obserwator mógł nie zauważyć kogoś pozostającego w idealnym bezruchu. Natomiast najdrobniejsze poruszenie mogło zwrócić jego uwagę, bowiem w ciemnościach oko lepiej dostrzega ruch niż kształty.

Pchnął ją leciutko.

— Ruszaj. — Wzięła głęboki wdech i wyszła na zewnątrz. Gdy zmierzała w stronę pierwszego schronienia, jakim miały być ławy i stół odległe od chaty o dziesięć metrów, czuła się całkiem odsłonięta. Nikły blask gwiazd wydawał jej się tak intensywny jak światło dzienne i musiała walczyć z przemożną chęcią, by przyspieszyć kroku, ruszyć biegiem. Zamiast tego ostrożnie stawiała kroki, jeden za drugim.

Owinięte wokół stóp szmaty całkiem skutecznie tłumiły zgrzyt kamieni. Jednak pomimo tego miała wrażenie, iż czyni wprost ogłuszający hałas. Jeszcze cztery kroki… trzy… dwa… jeden.

Z bijącym sercem przycupnęła wreszcie w cieniu stołu. Następnym celem miało być skupisko skał znajdujących się opodal plaży. Zawahała się, kusiło ją, by pozostać w bezpiecznym cieniu. Wiedziała jednak, że jeśli nie ruszy od razu, potem może zabraknąć jej odwagi. Postąpiła więc znów przed siebie, ostrożnie stawiając stopy i krzywiąc się przy każdym cichutkim stuknięciu kamyków. Przechodziła teraz na wprost drzwi chaty sypialnej, toteż gdyby pojawił się w nich któryś ze Skandian, natychmiast by ją zobaczył.

Znalazła się u podnóża skał, znów pod osłoną cienia. Najcięższy odcinek drogi miała już za sobą. Odczekała chwilę, by uspokoić łomotanie serca, a potem rozpoczęła ostatni etap wędrówki. Teraz, gdy była już blisko celu, ogarnęła ją przemożna chęć, by ruszyć biegiem. Zwalczyła jednak tę pokusę i skradając się powoli, doszła do okrętów, po czym skryła się w czerni pod burtą „Wilczego kła”.

Wyczerpana napięciem, opadła na mokre kamienie, opierając się o deski poszycia. Teraz Will ruszył jej śladem.

Gdy spojrzała w niebo, zorientowała się, że jest na nim jednak kilka rozproszonych chmur i rzucają one głębszy cień na plażę. Will dostosowywał rytm swoich ruchów do wiatru i wędrujących cieni, pokonując trasę dopiero co przebytą przez Evanlyn. Wstrzymała oddech w zdumieniu, gdy nagle po kilku pierwszych metrach straciła go z oczu, tak jakby w ogóle nie było go tam, gdzie przecież musiał się znajdować. Potem widziała chłopca przez krótką chwilę, ale znów wtopił się w tło i ujrzała go dopiero przy skałach. A po dłuższej chwili wyrósł spod ziemi kilka metrów od niej. Niesamowite — pomyślała. — Trudno się dziwić, że ludzie posądzają zwiadowców o czary. Nieświadom tych przemyśleń Will, rzucił jej uśmiech i zbliżył się, żeby mogli zamienić parę słów.

— Wszystko w porządku? — spytał półgłosem, a gdy skinęła głową, spytał: — Jesteś pewna, że nie chcesz się wycofać?

Tym razem nie wahała się ani chwili.

— Tak — oświadczyła stanowczo. Znów lekko ścisnął jej ramię, by wyrazić swe uznanie dla jej determinacji.

— Świetnie — stwierdził.

Rozejrzał się. Znajdowali się już w sporej odległości od chat, z pewnością nikt by ich nie usłyszał, zresztą dodatkowo ich głosy zagłuszał szum wiatru — który wiał bezustannie, choć nie był już tak porywisty jak wcześniej. Przyszło mu natomiast do głowy, że dobrze będzie dodać dziewczynie nieco odwagi. Wskazał palcem na łódź.

— Pamiętaj, to w gruncie rzeczy mała łódka. O wiele mniejsza od ich okrętów, więc będzie unosić się na falach, a nie je przecinać. Będziemy na niej bezpieczni, jakbyśmy byli w domu.

Nie był tak całkiem pewien, czy te dwa ostatnie stwierdzenia są zgodne z prawdą, wydawało mu się jednak, że nie może być inaczej. Spędził sporo czasu, przyglądając się mewom i pingwinom u brzegów wyspy. Ptaszyska pływały sobie po powierzchni, nie dbając o wielkie fale, toteż doszedł do wniosku, że im jest się mniejszym, tym bezpieczniej.