— Tylko nie przywiązuj się zbytnio do myśli o wygodnym łożu na tę noc — Halt ostrzegł Horace’a. — Kto wie, czy wygodniej nie byłoby nam w lesie.
Powstrzymał się litościwie od stwierdzenia, iż z pewnością byłoby tam czyściej.
Jednak nieoczekiwanie gospoda okazała się całkiem schludna. Była co prawda ciasna, a ściany miała niezbyt proste, sufit niski i nierówny, schody pochylały się na bok… ale gdy znaleźli się w pokoju na górze, stwierdzili, że jest tam czysto i przytulnie, a spore oszklone okno otwarto, by wpuścić do środka rześkie popołudniowe powietrze. Z oddali dochodziła woń świeżo zaoranych pól; przez okno widać było gąszcz stromych dachów.
Oberżysta i jego żona, oboje w średnim wieku, odnieśli się do gości życzliwie a nawet przyjaźnie — zwłaszcza gdy ujrzeli piętrzące się na końskich grzbietach bogactwa. Stwierdzili więc, że młody rycerz z pewnością jest człowiekiem zamożnym. Zamożnym, a ponadto posiadającym niebagatelną pozycję. Właściciele oberży wywnioskowali to po tym, jak Horace zdawał się w przyziemnych sprawach na swego służącego, tego mruka w szarym płaszczu z kapturem. Oberżysta hołdował przekonaniu, wedle którego prawdziwemu wielmoży nie wypada zajmować się rzeczami tak błahymi, jak cena, którą zapłaci za wynajmowany pokój.
Kiedy Halt stwierdził, że w miasteczku nie ma targowiska, gdzie mogliby zamienić na gotówkę swe rycerskie łupy, pozwolił stajennemu zająć się zdobycznymi końmi. Rzecz jasna, nie dotyczyło to Abelarda i Wyrwija, którymi zajął się osobiście, a ku swemu uznaniu stwierdził, że również Horace sam zadbał o potrzeby Kickera.
Oporządziwszy wierzchowce, obaj towarzysze powrócili do swego pokoju. Kolacja miała być gotowa za godzinę lub dwie, a przynajmniej tak zapewniała ich żona gospodarza.
— Wykorzystamy ten czas, żeby przyjrzeć się twojemu ramieniu — rzekł Halt do Horace’a.
Młodzieniec z ulgą opadł na łoże i odetchnął głęboko. Wbrew pesymistycznym oczekiwaniom Halta posłanie okazało się miękkie, wygodne, wyścielone grubymi, czystymi kocami i białym, wykrochmalonym prześcieradłem. Na znak dany przez Halta chłopak wstał i ściągnął przez głowę kolczugę wraz z tuniką, stękając cicho, kiedy musiał przy tym unieść lewą rękę do góry.
Stłuczenie widoczne było na całej górnej części ramienia w postaci mozaiki sinych i granatowych plam otoczonych obwódką w paskudnie żółtawym kolorze. Halt próbował zorientować się, czy jakaś kość nie jest złamana.
— Au! — syknął Horace, gdy palce zwiadowcy obmacywały potłuczone miejsce.
— Boli? — spytał Halt, a Horace rzucił mu oburzone spojrzenie.
— Jasne, że boli — warknął. — Dlatego właśnie powiedziałem „au!”
— Hm — mruknął w zamyśleniu Halt i wziąwszy go za rękę, zaczął podnosić ją i opuszczać oraz obracać w różne strony, podczas gdy Horace zaciskał z zęby. Wreszcie nie wytrzymał, cofnął się o krok i wyrwał rękę z uchwytu Halta.
— Naprawdę myślisz, że to cokolwiek da? — spytał poirytowanym tonem. — Czy też po prostu bawi cię sprawianie mi bólu?
— Próbuję ci pomóc — zapewnił Halt i wyciągnął rękę w jego stronę, ale Horace znów się cofnął.
— Nie dotykaj mnie — powiedział. — Tylko macasz i ugniatasz. Wątpię, żeby od tego zrobiło mi się lepiej.
— Próbuję tylko upewnić się, że nie ma żadnego złamania — wyjaśnił Halt.
Horace jednak potrząsnął głową.
— Nic nie jest złamane. To potłuczenie, nic więcej.
Halt już miał się odezwać, by dalej przekonywać Horace’a, że jednak wie, co robi, kiedy nagle i niespodziewanie sprawy wymknęły mu się z rąk.
Rozległo się szybkie stukanie do drzwi, które w tej samej chwili rozwarły się na oścież i do pokoju wtoczyła się pulchna małżonka oberżysty z naręczem świeżych poduszek. Uśmiechnęła się do obu gości promiennie, lecz potem spojrzenie jej spoczęło na ramieniu Horace’a i uśmiech zniknął, zastąpiony wyrazem matczynej troski.
Popłynął potok gallijskich słów, których żaden z nich nie zrozumiał, przy czym niewiasta podeszła czym prędzej do Horace’a, rzucając poduszki na łóżko. Spoglądał na nią podejrzliwie, gdy sięgnęła ręką do jego stłuczonego ramienia. Znieruchomiała i popatrzyła mu poważnie w oczy, sznurując usta. Coś sprawiło, że zaufał jej i pozwolił dokonać oględzin.
Uczyniła to delikatnie, ledwo muskając go opuszkami palców. Horace, poddając się jej badaniu, popatrzył znacząco na Halta. Zwiadowca odpowiedział mu gniewną miną, siadł i z boku obserwował, co też kobieta będzie robić z ramieniem młodego rycerza. Po chwili Gallijka odstąpiła, wzięła Horace’a za rękę i dała mu znać, by usiadł na krawędzi łóżka. Potem odezwała się, wskazując na posiniaczone ramię:
— Nic złamane — orzekła, nie całkiem pewna, czy użyła właściwego słowa. Halt skinął głową.
— Też mi się tak zdawało — stwierdził, a Horace parsknął pogardliwie. Niewiasta kontynuowała przemowę, z trudem dobierając słowa. Mówiąc oględnie, jej znajomość języka aralueńskiego była dość skromna.
— Stłuczone — powiedziała. — Trzeba… — zawahała się, szukając właściwego słowa, nim je znalazła: — Zioła… — wykonała gest naśladujący rozcieranie ziół dłońmi. — Zioła pomieszać, pokruszyć… tu przyłożyć — dotknęła palcem ramienia chorego. Halt przytaknął ruchem głowy.
— Doskonale. Proszę się nim zająć — zerknął na Horace’a. — Mamy szczęście, ona chyba dobrze się na tym zna.
— Chcesz powiedzieć, że to ja mam szczęście — odparł urażonym tonem Horace. — Gdybym był zdany na twoją troskę, pewnie nie miałbym już ręki.
Gospodyni, wyczuwając ton głosu, lecz nie rozumiejąc słów, zaczęła go pospiesznie uspokajać, wydając śpiewne odgłosy i z niesłychaną delikatnością gładząc po stłuczonym ramieniu.
— Dwa dni… trzy… nie ma boleć. Będzie dobrze — zapewniła go. Uśmiechnął się w odpowiedzi.
— Dziękuje pani, madame — rzekł tonem, jaki wyobrażał sobie za odpowiedni dla wytwornego młodego rycerza. — Na zawsze pozostanę pani dłużnikiem.
Pokazała mu na migi, że pójdzie teraz po swe zapasy ziół i medykamentów. Horace wstał i wykonał nieudolny dworski ukłon, gdy wychodziła z pokoju.
— Horace — jęknął Halt, wznosząc oczy ku niebu.
Rozdział 19
Na sali jadalnej dworu Ragnaka było nieznośnie gorąco. Stłoczyło się tam sporo ludzi, a na ogromnym palenisku buzował potężny ogień, toteż choć na zewnątrz zalegała gruba warstwa śniegu, tutaj trudno było wytrzymać.
Była to ogromna, podłużna sala o niskim suficie, wzdłuż której ustawiono dwa stoły oraz prostopadle do nich trzeci, przy którym zasiadał Ragnak. Ściany zbudowano z naprędce ociosanych sosnowych belek, które uszczelniono tam, gdzie należało, twardą po zastygnięciu niczym kamień mieszaniną błota oraz gliny.
Sosnowe belki podtrzymywały również dach zrobiony z gęsto splecionego sitowia i słomy, którego warstwa miejscami leżała grubo nawet na metr. Nikt nie pomyślał o położeniu sufitu, który by oddzielał strzechę od pomieszczenia.
Oprócz skwaru, wewnątrz panował też ogłuszający zgiełk, bo przebywało tam prawie stu pięćdziesięciu pijanych Skandian, którzy jedli, śmiali się i przekrzykiwali nawzajem. Erak popatrzył na nich i jego twarz rozpromieniła się. Jak dobrze być znowu w domu…! Skinął głową, gdy Borsa, hilfmann Ragnaka zaproponował mu kolejny kufel jasnego piwa. Ragnak dzierżył godność oberjarla, czyli naczelnego jarla wszystkich Skandian, zaś Hilfmann był jakby zarządcą zajmującym się codziennymi sprawami — pilnował, by o właściwym czasie posiano i zżęto zboże, płacono podatki oraz wyruszano na łupieżcze wyprawy; jego też obowiązkiem było ściąganie należnego Ragnakowi udziału we wszystkich zdobyczach, wynoszącego jedną czwartą całości łupów; doglądał, by odbywało się to rzetelnie, sprawnie i szybko, co w przypadku niektórych szyprów wilczych okrętów wcale nie należało do oczywistości.