Fascynował go też ten dziwny płaszcz, nie bez przyczyny ubarwiony w zielone i szare plamy. Nie potrafił dopatrzyć się w tym wzorze żadnego sensu. Obszerny kaptur pozwalał skryć twarz, lecz po co? Kilkakrotnie w drodze do Montsombre gallijski rycerz spostrzegł, że okrycie jakby chwilami zlewało się z leśnym krajobrazem, a postać pod nim niemal znikała z oczu na krótką chwilę. To wrażenie mijało zaraz, ale…
Deparnieux, podobnie jak wielu z jego rodaków, wierzył głęboko w czary i magię. Podejrzewał więc, że dziwne właściwości płaszcza mogą mieć z czarami właśnie coś wspólnego.
Ta właśnie myśl sprawiła, iż nie był wcale pewien, w jaki sposób traktować Halta. Wiedział dobrze, że z czarownikami nie warto zadzierać. Postanowił więc rozegrać tę partię ostrożnie, przynajmniej dopóki nie dowie się, czego można się spodziewać po tym tajemniczym osobniku. Zaś nawet gdyby okazało się, że Halt nie dysponuje żadnymi tajemnymi mocami, zawsze istniała szansa, by spożytkować jakoś na swą korzyść inne jego umiejętności.
A jeśli nie — przecież mógł po prostu zabić obu przybłędów.
Zdał sobie sprawę, że milczał przez dłuższą chwilę po ostatniej wypowiedzi Halta. Upił łyk wina i pokręcił głową.
— O nie, nie sądzę, byś był zwykłym człowiekiem, szlachetny panie Halt. Zaciekawiłeś mnie — oznajmił.
Zwiadowca uśmiechnął się uprzejmie.
— Nie wiem, czemu miałbym zawdzięczać ten zaszczyt — odparł.
Deparnieux obracał kielich w palcach. Ktoś zapukał ostrożnie do drzwi, po czym je uchylił. Pojawiła się w nich głowa sługi, który zawiadywał pozostałymi. Na jego twarzy malował się niepokój, czy raczej po prostu strach; wiedział z doświadczenia, że pan jego jest człowiekiem nieobliczalnym i niebezpiecznym.
— Czego? — warknął Deparnieux, gniewny, że mu przeszkodzono.
— Wybaczcie, panie, chciałem tylko spytać, czy coś jeszcze trzeba podać?
Deparnieux już miał go odprawić, gdy nagle przyszła mu do głowy pewna myśl. Może uda się w prosty sposób sprowokować dziwnego Aralueńczyka. Ot, zobaczyć, na co go stać.
— Owszem — rzekł głośno. — Dawać mi tu kucharkę. Sługa wytrzeszczył oczy, nie pojmując słów swojego pana.
— Kucharkę, wielmożny panie? — upewnił się. — Czy może więcej jadła?
— Kucharkę, powiadam, ty głupcze! — wrzasnął Deparnieux. Służący pokłonił się w pas i cofnął o krok.
— Tak jest, wielmożny panie. Natychmiast, wielmożny panie — wykrztusił pospiesznie, po czym zniknął za drzwiami. Gallijski wielmoża uśmiechnął się do Halta.
— Niełatwo w dzisiejszych czasach o dobrą służbę — kwęknął.
Halt nawet na niego nie spojrzał.
— Wierzę, panie — rzucił niedbale.
Deparnieux obrzucił Halta czujnym spojrzeniem, nie całkiem pewien, czy dosłyszał sarkazm w jego słowach.
Siedzieli w milczeniu, aż znów rozległo się stukanie i powrócił sługa wraz z kucharką, która nerwowo mięła w palcach skrawek fartucha. Była to kobieta w średnim wieku, o twarzy znużonej — zmęczonej życiem i pracą u Deparnieux.
— Kucharka, wielmożny panie — oznajmił sługa.
Deparnieux nie odpowiedział. Wpatrywał się w nieszczęsną kobietę niczym wąż hipnotyzujący wzrokiem ptaka, którego zaraz ma pożreć. Ona tymczasem coraz mocniej i mocniej ugniatała w palcach płócienną tkaninę. Nieznośna cisza ciążyła coraz okrutniej, aż wreszcie kucharka odważyła się przemówić:
— W czym zawiniłam, wielmożny panie — zaczęła. — Czyżby strawa nie była…
— Milczeć! — wykrzyknął Deparnieux, zrywając się z krzesła i wskazując wyciągniętym w jej kierunku palcem. — Jak śmiesz odzywać się bez pozwolenia! Czy ktoś cię o coś pytał, kobieto?!
Halt zmrużył powieki, przyglądając się tej scenie. Wiedział, że wszystko zostało zaplanowane, aby sprawdzić, jak on, Halt, zachowa się w zaistniałej sytuacji. On zaś był bezsilny, nie mógł uczynić nic, by dopomóc nieszczęsnej kobiecie. Deparnieux rzucił mu krótkie spojrzenie, co utwierdziło tylko Halta w jego przypuszczeniach.
Ku swej irytacji rycerz skonstatował, że niski brodacz zachował kamienny spokój. Zasiadł więc wygodniej, po czym cisnął w twarz drżącej kucharki oskarżenie:
— Warzywa były zimne — stwierdził.
Na twarzy kobiety odmalował się strach i zdumienie:
— Jakże to, wielmożny panie? Przecież warzywa…
— Zimne. Były zimne, powiadam! — przerwał jej Deparnieux. I zwracając się do Halta, spytał: — Zimne, nieprawdaż, szlachetny panie?
A więc o to chodziło, miał albo sprzeciwić się słowom Deparnieux, albo im przytaknąć, przypieczętowując w ten sposób wyrok na bogu ducha winną kucharkę.
Przybrał obojętny wyraz twarzy.
— Warzywa? Ani gorące, ani zimne. Całkiem smaczne — stwierdził bezbarwnym głosem.
W tej chwili szło o to, by nie dać się wciągnąć w grę przeciwnika, by nie dać po sobie poznać gniewu czy oburzenia. Deparnieux skrzywił się w szczurzym uśmiechu. Wycedził przez zęby, spoglądając na kucharkę:
— Widzisz, co narobiłaś, głupia kwoko? Nie tylko przyprawiłaś mnie o wstyd wobec szlachetnego gościa, lecz jeszcze sprawiłaś, że za twoją sprawą uciekł się do kłamstwa, by cię bronić.
— Najjaśniejszy panie, ja… Deparnieux przerwał jej władczym gestem.
— Zawiodłem się na tobie. Musisz zostać ukarana — oznajmił.
Twarz kobiety poszarzała ze strachu. Wiedziała dobrze, że kara na tym zamku to nie przelewki.
— Błagam, najjaśniejszy panie. Błagam, ja się poprawię. Będę się starać, obiecuję — bełkotała w nadziei, że choć odwlecze w ten sposób wydanie wyroku. Zwróciła się też do Halta: — Błagam, panie, proszę rzec, żem nie uczyniła tego naumyślnie… Proszę się za mną wstawić!
— Zostaw ją w spokoju — odezwał się wreszcie zwiadowca.
Deparnieux przekrzywił głowę i rzucił mu wyczekujące spojrzenie.
— Bo jak nie, to co?
W ten sposób właśnie zamierzał zbadać moce, jakimi dysponował jego więzień — lub też stwierdzić ich brak. Jeśli rzeczywiście jest czarownikiem, może teraz się z tym zdradzi.
Halt bez trudu czytał w jego myślach. Na twarzy Deparnieux widać było, że czeka na reakcję Halta, że cała inscenizacja została odegrana z myślą o nim. Zwiadowca zdawał też sobie jednak sprawę, że w obecnej chwili nie może sobie pozwolić na groźby. Postanowił więc spróbować innej taktyki.
— Co? Nic — wzruszył ramionami. — Co mam rzec? To sprawa bez znaczenia, która mnie nie obchodzi. Dlaczego miałbym zaprzątać sobie głowę nieudolną sługą, która nie zasługuje ani na moją uwagę, ani na twoją, panie.
Gall w zamyśleniu przyłożył palec do ust. Obojętność Halta wobec losu kucharki mogła być jak najzupełniej szczera. Ale mógł to też być wybieg zastosowany po to, by ukryć bezsilność. Lub też by nie zdradzić się z posiadaną mocą. Deparnieux ogarnęły wątpliwości; przede wszystkim dlatego, że nie mieściło mu się w głowie, by ktokolwiek dysponujący władzą lub mocą mógł dłużej niż przez chwilę przejmować się losem kucharki.
— Jednakże — odpowiedział, wpatrując się w Halta — musi zostać ukarana.
Odwrócił się do mężczyzny, który przyprowadził kucharkę; nieszczęśnik stał przyciśnięty do ściany, starając się być jak najmniej widocznym.
— Ty wymierzysz jej karę — oznajmił Deparnieux. — Jest leniwa, nieudolna i ośmieszyła swego pana.