Выбрать главу

Służący skłonił się uniżenie.

— Tak jest, wielmożny panie. Oczywiście, najjaśniejszy panie. Kobieta zostanie ukarana.

Deparnieux uniósł brwi w kpiącym niedowierzaniu.

— Doprawdy? — spytał. — A jakaż to kara ją spotka?

Sługa zawahał się. Nie miał pojęcia, co zamierza uczynić rycerz. Uznał, że bezpieczniej będzie zaproponować karę zbyt surową niż za łagodną.

— Chłosta, najjaśniejszy panie? — rzekł ostrożnie, a ponieważ wydało mu się, że Deparnieux skinął głową, oznajmił nieco pewniejszym tonem: — Zostanie wychłostana.

Jednak pan na Zamku Montsombre z wolna pokręcił głową. Na łysiejącym czole służącego pojawiły się kropelki potu.

— Nie — orzekł jedwabistym tonem Deparnieux. — Ty zostaniesz wychłostany. Kucharkę czeka klatka.

Halt przyglądał się tej scenie w poczuciu całkowitej bezsilności. Twarz służącego wykrzywił grymas strachu, gdy usłyszał, że zostanie oćwiczony. Kobieta zaś, gdy zapadł na nią wyrok powolnej i okrutnej śmierci, osunęła się na podłogę w rozpaczy. Halt dobrze pamiętał krętą drogę prowadzącą do zamku i żałosne ludzkie szczątki w żelaznych klatkach. Odziany na czarno tyran budził w nim w tej chwili taki wstręt, że nie wytrzymał już dłużej i wstał, przewracając krzesło, na którym siedział. Upadło z głośnym stukotem na kamienne płyty podłogi.

— Idę spać — oświadczył. — Na dziś mam już dość.

Rozdział 29

Evanlyn nie miała pojęcia, jak długo brnęli zaśnieżoną drogą. Kucyk uparcie i wytrwale parł naprzód z opuszczonym łbem, tymczasem na jego grzbiecie Will chwiał się i cicho jęczał. Evanlyn z tępym uporem szła przed siebie, zatraciwszy rachubę czasu i przebytego dystansu. Świeży śnieg skrzypiał pod jej stopami.

Wreszcie zdała sobie sprawę, że nie jest już w stanie iść dalej. Zatrzymała się i odpoczywała przez dłuższą chwilę, po czym zaczęła rozglądać się za schronieniem na resztę nocy.

Wiejący od kilku dni północny wiatr utworzył śnieżne zaspy przy pniach sosen po ich nawietrznej stronie; tym samym po stronie przeciwnej uformowały się zagłębienia, nad którymi rozciągały się gałęzie drzew. Powstała w ten sposób naturalna kryjówka nie tylko zapewniała ochronę przed porywami wichru i prószącym śniegiem, ale też i osłonę, dzięki której nie było ich widać od strony drogi.

Kryjówkę trudno by nazwać idealną, ale w obecnej sytuacji zdawała się najlepszą z możliwych. Zszedłszy z drogi, Evanlyn skierowała się ku jednemu z większych drzew, rosnącemu w pewnej odległości od traktu.

Niemal natychmiast zapadła w śnieg po pas. Brnęła jednak przed siebie, prowadząc za uzdę kucyka. Myślała, że jeszcze chwila, a upadnie, by już się więcej nie podnieść. W końcu jednak jakoś dotarła do upatrzonej sosny i dopiero w śnieżnym zagłębieniu za nią legła na ziemi bez sił. Kucyk stał przez chwilę obok, ale zaraz poszedł jej śladem — Will miał na szczęście dość przytomności umysłu, by się pochylić. Inaczej nisko zwisające gałęzie zmiotłyby go z końskiego grzbietu.

Pod drzewem było dość miejsca i dla nich dwojga, i dla kucyka. Dźwignęła się z trudem, pomogła zsunąć się Willowi z siodła, po czym kazała mu usiąść. Oparł się, drżąc, o szorstką korę drzewa, ona zaś tymczasem wyciągnęła z sakwy dwa grube wełniane koce. Okryła chłopca, po czym usiadła obok. Ujęła jego dłoń swoimi dłońmi, poczuła w nich palce zimne jak lód. Zaczęła je rozcierać. Uśmiechnęła się do swego towarzysza niedoli.

— Wszystko będzie dobrze — zapewniła. — Zobaczysz.

Spojrzał na nią i przez chwilę myślała, że zrozumiał. W następnej jednak chwili uświadomiła sobie, że po prostu reagował na dźwięk jej głosu, nic więcej.

Gdy przytuleni do siebie, ogrzali się nieco pod ciepłymi kocami i chłopak przestał się trząść, wstała, by poluzować rzemienie mocujące siodło; kucyk stęknął i parsknął z ulgą, kiedy przestały uciskać jego brzuch. Po chwili ugiął kolana i ułożył się na ziemi.

Być może w tutejszej mroźnej krainie konie uczono takiego zachowania. Nie miała pojęcia. Jednak przebywanie we względnie zamkniętej przestrzeni, ogrzewanej ciepłem trzech ciał dawało szansę na całkiem znośne spędzenie nocy. Nadal było zimno, ale nie groziło im już, że zamarzną. Odciągnęła niestawiającego oporu chłopaka od pnia i ułożyła go tak, że opierał się o ciepły brzuch zwierzęcia. Potem owinęła ich oboje kocami. Ku swemu zdumieniu wkrótce zorientowała się, że ciepło bijące od kucyka jest prawdziwym błogosławieństwem. Poczuła, jak rozchodzi się po jej ciele. Wkrótce po raz pierwszy od wielu, wielu godzin nie było już jej zimno, ogarnęła ją rozkoszna błogość. Głowa Evanlyn opadła na ramię Willa i dziewczyna usnęła.

Wokół wciąż wirowały białe płatki spadające z nisko zwisających chmur.

Nie minęło pół godziny, a pozostawione przez nich w śniegu ślady znikły, jakby nigdy ich tam nie było.

* * *

Minęło sporo czasu, nim Erakowi przekazano wieść o zniknięciu dwojga niewolników.

Nic zresztą dziwnego, uznano bowiem, że nie stało się nic na tyle istotnego, by zawracać tym głowę wysokiemu rangą wojownikowi. Właściwie dopiero gdy jedna z kuchennych niewolnic przypomniała sobie, jak Evanlyn skarżyła się od kilku dni, że ma zostać oddana jarlowi na służbę, wówczas Borsa, którego powiadomiono o zniknięciu dziewczyny, uznał za stosowne wspomnieć o tym fakcie Erakowi.

Napomknął o nim mimochodem, przy okazji, gdy spotkali się przy wyjściu z sali jadalnej po późnym śniadaniu.

— Ta twoja dziewczyna gdzieś przepadła — mruknął, przechodząc obok Eraka. Rzecz jasna, jako hilfmann, Borsa został poinformowany o zniknięciu niewolnicy natychmiast, gdy zawiadujący kuchnią dostrzegł, że nigdzie jej nie ma. Bądź co bądź obowiązkiem zarządcy dóbr Ragnaka było borykanie się z tego rodzaju administracyjnymi uciążliwościami.

Erak popatrzył na niego obojętnie, jakby nie rozumiał, o czym mowa.

— Moja dziewczyna?

Borsa niecierpliwie machnął ręką.

— No, ta Araluenka, którą przywiozłeś z wyprawy. Ta, którą miałeś wziąć sobie na służącą. Wygląda na to, że uciekła.

Erak zmarszczył brwi. W tej sytuacji wypadało okazać niejakie poirytowanie.

— Uciekła? Dokąd? — spytał, a Borsa gniewnie wzruszył ramionami.

— A skąd mam wiedzieć? Nie miała dokąd uciec, a przy tym całą noc sypał gęsty śnieg. Nie ma żadnych śladów.

Słysząc to, Erak odetchnął w duchu z ulgą. Przynajmniej w tej części jego plan się powiódł. Jednak gdy się odezwał, wbrew głęboko skrywanemu zadowoleniu, słowa jego zabrzmiały ostro i gniewnie:

— No to ją znajdź! — rzucił wściekłym głosem. — Nie po to wiozłem dziewczynę taki kawał przez morze, żebyś ją teraz zgubił!

Po czym odwrócił się na pięcie i odszedł. Cóż, co prawda Borsa piastował stanowisko hilfmanna i był głównym zarządcą dóbr Ragnaka, ale w społeczności, której sensem i celem było prowadzenie wojny, Erak jako jarl i dowódca znacznie przewyższał go rangą.

Borsa spoglądał za nim przez chwilę. Zaklął. Ale zaklął cicho: nie tylko zdawał sobie sprawę ze swej niższej pozycji, ale wiedział też, że nie warto obrażać tego akurat jarla. Erak znany był z porywczego charakteru i niewiele było trzeba, by chwycił za topór.

Gdy Erak wspomniał o wyprawie do Araluenu, Borsa przypomniał sobie drugiego niewolnika, którego jarl również stamtąd przywiózł. Obiło mu się o uszy, że dziewczyna pytała o niego kilka dni wcześniej. Zarzucił więc na ramiona płaszcz z grubego futra i udał się do szopy na dziedzińcu.