Obeszła pagórek i stwierdziła, że po jego zawietrznej stronie widać drzwi oraz małe okienko zamknięte drewnianą okiennicą. Najpierw pomyślała, że szczęśliwie się składa, iż drzwi znajdują się po tej właśnie stronie, a w następnej chwili pojęła, że uczyniono to z rozmysłem. Przecież tylko głupiec umieściłby drzwi w ścianie wystawionej na porywy dujących nieustannie północnych wiatrów, by potem wciąż odgarniać sprzed nich śnieg i przekopywać się do wejścia.
Odetchnęła głęboko i powróciła po swych śladach, ujmując konika za uzdę. Mizerny zapas sił, jakimi dysponował Will, wyczerpał się już wiele godzin wcześniej, siedział więc od tego czasu skulony w siodle, kiwając się i wciąż cicho zawodząc. Evanlyn przywiązała kucyka do słupka znajdującego się przy małym ganku. Przypuszczalnie nie było to konieczne, bo jak zauważyła, konik wcale nie zdradzał chęci, by się z nią rozstać, niemniej jednak uznała, że nieco ostrożności nie zawadzi. W prędko gęstniejących ciemnościach nie miała najmniejszej ochoty na poszukiwania wierzchowca i jego jeźdźca pośród drzew.
Upewniwszy się, że zawiązała porządny supeł, mocno pchnęła wypaczone drzwi i weszła do chaty, by rozejrzeć się po nowym schronieniu i sprawdzić, jak jest wyposażone.
Domek był mały, składał się z jednego pomieszczenia, pośrodku którego stał prosty stół z dwiema ławami po obu stronach. Pod ścianą ujrzała drewniane łóżko, na którym spoczywał wypełniony słomą materac. Pachniało tu stęchlizną i wilgocią; zmarszczyła nos, ale zaraz pomyślała, że gdy tylko rozpali ogień na kamiennym kominku zajmującym większą część zachodniej ściany, przykry zapach z pewnością się ulotni.
Przy kominku znalazła podręczny zapas drew ułożonych w stos. Obok leżały hubka i krzesiwo.
Następnych kilka minut spędziła na rozpalaniu ognia. Wesoły trzask płomieni i żółty blask tańczący na ścianach chaty podniósł ją na duchu.
W kącie, służącym najwyraźniej za spiżarnię, znalazła zapas mąki, suszonego mięsa oraz fasoli. Dostrzegła też ślady wskazujące, że w chacie buszowały szkodniki, lecz i tak zapas był wystarczający, aby przetrwać tu miesiąc albo i dwa. Jeśli będą prowiantem gospodarować rozsądnie, nie grozi im głód.
Zwłaszcza jeśli Will otrząśnie się z wpływu trującego ziela i odzyska swe dawne umiejętności. Za drzwiami wisiał mały myśliwski łuk oraz skórzany kołczan ze strzałami. Przecież nawet zimą można upolować jakąś zwierzynę — choćby królika czy zająca. Będą wówczas mogli urozmaicić świeżym mięsem zgromadzone w chacie zapasy.
Jeśli nie — trudno. Wzruszyła ramionami. Byli przynajmniej wolni i istniała szansa, że Will zapomni z czasem o cieplaku. Innymi problemami należy się przejmować, kiedy się pojawią.
Wewnątrz robiło się coraz cieplej; wyszła przed chatę i dała znak Willowi, by zszedł na ziemię. Spoglądając na kucyka, zmarszczyła czoło. Oczywiście, nie można go było zostawić na dworze, ale nie bardzo uśmiechała jej się perspektywa spędzenia zimy w jednym pomieszczeniu ze zwierzęciem, które wydawało intensywną woń. Minionej nocy, choć błogosławiła jego ciepło, nie mogła nie zauważyć intensywnego zapachu, a przecież przebywali na wolnym powietrzu.
Kazała Willowi zaczekać przy drzwiach, sama poszła zbadać tę stronę chaty, której jeszcze nie widziała. Tam też znalazło się rozwiązanie, czyli niska przybudówka, otwarta z jednej strony, ale mogąca zapewnić kucykowi wystarczające schronienie. Na wbitych w ścianę żelaznych gwoździach wisiały zapomniane fragmenty uprzęży. Najwyraźniej miejsce to już przedtem służyło za stajnię.
Ku swemu niemałemu zadowoleniu stwierdziła, że nie tylko za stajnię. Pod zewnętrzną ścianą przybudówki ujrzała ogromny stos porąbanego drewna. Ucieszyła się bardzo, bo już zaczynała się zastanawiać, co pocznie, gdy skończy się niewielki zapas chrustu nagromadzonego w chacie.
Zaprowadziła kucyka do przybudówki, rozkulbaczyła go i zdjęła mu uzdę. Odkryła żłób, więc nasypała do niego nieco owsa, o którym również nie zapomniano. Konik ochoczo zabrał się do posiłku, przeżuwając ziarna ze stoickim spokojem.
Na razie nie miała skąd wziąć dla niego wody. Widziała jednak, że po drodze lizał śnieg i uznała, że nim nie wpadnie na jakiś lepszy sposób, konik poradzi sobie tak samo jak dotąd. Niewielki zapas owsa z pewnością nie mógł wystarczyć aż do wiosny, czym zatroskała się przez chwilę, lecz w następnym momencie postanowiła dochować wierności swej nowej filozofii życiowej, czyli nie przejmować się na wyrost tym, na co nie miała wpływu, toteż i ten kłopot odłożyła na później.
— Z czasem wszystko się ułoży — powiedziała sobie. Po czym wróciła do domku.
Okazało się, że Will wykazał niejaką przytomność umysłu, wchodząc do środka; siedział teraz na jednej z ław, blisko ognia. Uznała to za dobry znak. Z resztek zapasów otrzymanych od Eraka sporządziła prosty posiłek.
Na żelaznym ramieniu umocowanym przy palenisku wisiał sfatygowany kociołek. Napełniła go po brzegi śniegiem. Przesunęła umocowane na zawiasach ramię tak, że naczynie znalazło się nad płomieniami i śnieg zaczął się roztapiać, aż woda się zagotowała. Na półeczce w spiżarnianej części chaty widziała mały pojemnik z liśćmi mięty. Tego właśnie było im trzeba: gorącego, aromatycznego i wzmacniającego napoju. Uśmiechnęła się do Willa, który przeżuwał flegmatycznie podane jedzenie. Przepełniał ją dziwny optymizm. Raz jeszcze rozejrzała się po wnętrzu chaty. Na zewnątrz panowała już zupełna ciemność, więc izbę rozświetlały tylko chybotliwe, lecz radosne blaski płomieni. W tym świetle było tu całkiem przytulnie. Miała nadzieję, że żar ognia i zapach sosnowego dymu wkrótce uporają się ze stęchlizną oraz wilgocią, które uderzyły w jej nozdrza, gdy weszła do chaty po raz pierwszy.
— Cóż — powiedziała. — Skromnie tu, ale przynajmniej mamy dach nad głową.
Nie miała pojęcia, że powtórzyła słowa wypowiedziane przez Halta nieco wcześniej w pewnym gallijskim zamku, położonym o setki kilometrów na południe od miejsca, w którym się teraz znajdowała.
Rozdział 32
Halt i Horace nie byli zaskoczeni, gdy wkrótce po nierównym pojedynku, dowodzący strażą sierżant oznajmił im, iż pan Deparnieux życzy sobie ich towarzystwa podczas wieczerzy. Był to rozkaz, a nie zaproszenie, więc Halt nie uznał za stosowne, by udawać, jakoby było inaczej. Nie odpowiedział tedy ani słowem żołdakowi, odwrócił się tylko, by wyjrzeć przez okno. Ze swej strony sierżant nie przejął się szczególnie. Wykonał polecenie i przekazał wiadomość, a cudzoziemcy ją usłyszeli. Reszta go nie obchodziła. Odwrócił się i zajął znów swe stanowisko u szczytu schodów prowadzących do komnaty jadalnej.
Tego wieczoru wykąpali się, przebrali i zeszli do jadalni, nasłuchując echa swych kroków rozlegającego się pośród kamiennych ścian. Większą część popołudnia spędzili na omawianiu planu działania na ten wieczór i Horace nie mógł już się doczekać, by wprowadzić go w życie. Gdy znaleźli się przed trzymetrowej wysokości podwójnymi drzwiami prowadzącymi do jadalni, Halt położył dłoń na ramieniu Horace’a i zatrzymał go. Wiedział, że chłopak się niecierpliwi. Siedzieli tu zamknięci już od tygodni, wysłuchując kpin i zawoalowanych obelg Deparnieux oraz przyglądając się, jak w bestialski sposób traktuje on swoją służbę. Incydent z kucharką był tylko jednym z wielu, jakich byli świadkami. Halt zdawał sobie sprawę, że Horace w swej młodzieńczej zapalczywości wprost marzy, by Deparnieux wreszcie dostał za swoje. Jednak zbytni pośpiech mógł zniweczyć plan, który uzgodnili wcześniej. Jego powodzenie zależało od cierpliwości i wyczucia czasu.