— Szczerze wątpię. Któż zapłaci okup za ucznia zwiadowcy i pokojówkę? Prawdę mówiąc, wiem, że Halt by to zrobił, ale on z pewnością nie ma tylu pieniędzy. Kto zdecyduje się wyłożyć żywą gotówkę w zamian za nasze skromne osoby?
— Król — odpowiedziała po prostu.
Will popatrzył na nią, jakby postradała zmysły. Właściwie nawet poważnie zaniepokoił się, czy aby nie oszalała ze zgryzoty, bowiem z pewnością utraciła poczucie rzeczywistości.
— Król? — powtórzył. — A dlaczego król miałby nagle się nami zainteresować?
— Dlatego, że jestem jego córką.
Uśmiech znikł z twarzy Willa. Gapił się na nią, nie całkiem pewien, czy dobrze usłyszał. Przypomniał sobie jednak słowa Gilana wypowiedziane jeszcze w krainie Celtów, kiedy to młody zwiadowca ostrzegał go, że z Evanlyn coś jest nie tak.
— Jesteś jego… — zaczął i umilkł. Po prostu nie mieściło mu się to w głowie.
— Jestem jego córką. Strasznie mi przykro, Willu. Powinnam ci o tym powiedzieć dużo wcześniej. Ale sam zrozum, podróżowałam po Celtii incognito — tłumaczyła się. — Ukrywanie prawdziwego imienia weszło mi w nawyk. A potem, kiedy Gilan odjechał, zamierzałam ci powiedzieć. Zdałam sobie jednak sprawę, że jeśli tak uczynię, będziesz nalegał, żeby odwieźć mnie jak najprędzej do ojca.
Will pokręcił z niedowierzaniem głową, usiłując zrozumieć, ale przychodziło mu to z trudem.
— A czy tak nie byłoby lepiej? — spytał z nutką goryczy w głosie. Odpowiedziała mu smutnym uśmiechem.
— Pomyśl tylko, Willu. Gdybyś wiedział, kim jestem, nie poszlibyśmy za wargalami. I nie odkrylibyśmy mostu.
— I nie dostalibyśmy się do niewoli — wtrącił Will, jednak Evanlyn nie dała się przekonać.
— Wtedy Morgarath by zwyciężył — stwierdziła stanowczo.
Popatrzył w jej oczy i zdał sobie sprawę, że dziewczyna ma rację. Przez dłuższą chwilę oboje milczeli.
— A więc naprawdę nazywasz się… — zawahał się, a ona dokończyła za niego zdanie:
— Cassandra. Księżniczka Cassandra — a potem dodała z figlarnym uśmiechem: — I przykro mi, jeśli czasem zachowywałam się jak księżniczka, zwłaszcza ostatnio. Miałam wyrzuty sumienia, właśnie dlatego, że ci o tym nie powiedziałam. Nie chciałam być opryskliwa.
— Nie, nic się nie stało — odparł machinalnie. Wciąż nie posiadał się ze zdumienia. Potem nagle coś przyszło mu do głowy: — Kiedy powiesz Erakowi?
— Myślę, że wcale mu nie powiem — odparła. — Takie sprawy najlepiej załatwiać na najwyższym szczeblu. Erak i jego ludzie to w końcu tylko zwykli piraci. Nie wiem, jak by zareagowali. Moim zdaniem, najlepiej będzie, jeśli pozostanę Evanlyn aż do czasu, gdy dotrzemy do Skandii. Potem znajdę jakiś sposób, żeby porozumieć się z ich władcą — jak on się nazywa?
— Ragnak — podpowiedział Will. — Oberjarl Ragnak.
Rozmyślał gorączkowo. Jasne, że miała rację. Księżniczka Cassandra z Araluenu przedstawiałaby swoją osobą niemałą wartość dla oberjarla. A ponieważ Skandianie walczyli przede wszystkim dla zysku, bez wątpienia zgodziłby się uwolnić ją w zamian za pokaźny okup.
Jego własna sytuacja przedstawiała się jednak nieco inaczej. Evanlyn tymczasem mówiła dalej:
— Kiedy już powiem im, kim jestem, postaram się, by wpłacono okup za nas oboje. Jestem pewna, że ojciec się zgodzi.
No tak, na tym właśnie polegał kłopot. Być może zresztą, gdyby osobiście poprosiła o to ojca, władca by się zgodził. Jednak przecież rozmowy prowadzić będą Skandianie. Najpierw powiadomią króla Duncana, że jego córka znalazła się w ich rękach i wyznaczą okup. Takie historie często zdarzały się podczas wojny, ale dotyczyło to tylko przedstawicieli szlachty. Ze zwykłymi wojownikami i zwiadowcami sprawy przedstawiały się zgoła inaczej. Skandianie niechętnie wypuszczą na wolność zwiadowcę, nawet jeśli jest tylko uczniem, bowiem w przyszłości może im sprawić niemało kłopotów.
Należało też wziąć pod uwagę inny aspekt zagadnienia. Nim wieść dotrze do Araluenu, miną długie miesiące, może nawet pół roku. Odpowiedź Duncana wędrować będzie równie długo. A potem rozpoczną się negocjacje. Przez cały ten czas Evanlyn żyć sobie będzie bezpiecznie i wygodnie. Bądź co bądź przedstawia sobą, jako się rzekło, niemałą wartość. Tylko co w tym czasie stanie się z Willem? Gdy zostanie wpłacony okup, może po prostu już go nie być wśród żywych.
Evanlyn najwyraźniej o tym wszystkim nie pomyślała. Ciągnęła dalej swój wywód:
— Więc sam widzisz, Willu, że ta bieganina w górę i w dół, i to wymyślanie sposobów ucieczki nie ma sensu. Nie musisz tego robić. W dodatku budzisz podejrzenia Eraka. On nie jest głupcem i zauważyłam, że cię obserwuje. Po prostu odpuść sobie i zaufaj mi. Moja w tym głowa, żebyśmy wrócili bezpiecznie do domu.
Już miał podzielić się z nią swoimi przemyśleniami, otworzył nawet usta, ale natychmiast je zamknął. Zdał sobie sprawę, że nawykła do rozkazywania i przeprowadzania wszystkiego po swej myśli księżniczka nigdy nie zdoła go zrozumieć. Była przekonana, że zdoła doprowadzić do ich powrotu, toteż nic, co by powiedział, i tak nie zmusiłoby jej do zmiany zdania. Uśmiechnął się więc tylko i skinął głową. Był to jednak uśmiech wymuszony.
Pojął, że będzie musiał samotnie odnaleźć drogę do domu.
Rozdział 6
Zamek Araluen, siedziba króla Duncana, był pięknym, majestatycznym budynkiem. Strzeliste, zwieńczone iglicami wieże i smukłe przypory przydawały mu malowniczości, choć był zarazem budowlą potężną i warowną.
Nawiasem mówiąc, wysokie wieże nie tylko przydawały lekkości bryle zamczyska, ale zapewniały też jego mieszkańcom dogodne pozycje obserwacyjne i strzeleckie, z których można było ciskać kamienie czy lać wrzący olej na napastników, jeśli takowi poważyliby się podjąć jego oblężenie.
Sala tronowa znajdowała się w samym sercu budowli; aby do niej dotrzeć, należało przejść bramy w kolejnych pierścieniach muru i przebyć mosty zwodzone — bowiem zamek zbudowano tak, by można go było bronić nawet po zdobyciu przez nieprzyjaciela jego zewnętrznych murów. Jak wszystko w tej budowli, sala tronowa o wysokim sklepieniu była ogromna. Podłogę w niej wyłożono płytami z czarnego, tudzież różowego marmuru.
W wysokich oknach umieszczono witraże, przez które lśniło padające teraz pod niskim kątem zimowe światło słoneczne. Kolumny podpierające ciężką konstrukcję zwężały się ku górze. Ustawiono je tak, żeby dodać wnętrzu wrażenia lekkości i przestronności. Nad tronem Duncana, który był zwykłym siedziskiem z dębowego drewna, wisiał wyrzeźbiony liść dębu. Pod przeciwległą, południową ścianą, ciągnęły się drewniane ławy i stoły dla doradców króla. Przestrzeń pośrodku była pusta, tam właśnie podczas uroczystych okazji gromadziło się nawet kilkuset dworzan; ich barwne szaty i tarcze z herbami oraz polerowane srebrzyste zbroje połyskiwały istną feerią kolorów opromienione czerwonym, błękitnym, złotym i pomarańczowym światłem wpadającym przez okna.
Dziś jednak, zgodnie z rozkazem Duncana, obecnych było zaledwie kilkanaście osób — czyli tyle tylko, ile wymagało prawo, aby władca mógł ferować prawomocne wyroki. Duncan niechętnie myślał o czekającym go zadaniu. Dlatego też postarał się, by jak najmniej świadków asystowało przy tym, co, jak wiedział, będzie musiał uczynić.
Zasiadł na tronie, nachmurzony, spoglądając wprost przed siebie — na podwójne wrota. Jego ogromny, dwuręczny miecz o głowicy wyrzeźbionej na kształt łba lamparta, który stanowił osobiste insygnium króla, stał oparty o tron z jego prawej strony.