— Słyszałam, jak długa i ciężka była wasza droga, Sorli. Ty i twoi łowcy musicie być zmęczeni, spragnieni odpoczynku. Sorli machnął ręką.
— Łowca niezdolny do pokonania szlaku nie jest łowcą.
— Rada słyszę, że wielki łowca Sorli nie jest zbyt zmęczony, by pomówić z Armun.
Sorli spojrzał na nią zmrużonymi oczami, zdając sobie sprawę, że go podeszła.
— Nie jestem zmęczony.
— To dobrze, bo mój namiot stoi daleko stąd, na śniegu, a jest w nim coś, co muszę ci pokazać.
Sorli rozejrzał się, jakby szukając pomocy, lecz nie znalazł jej. Fajka została zapalona ponownie, żaden z łowców nie patrzył na niego.
— Zgoda, pójdę do twego namiotu, ale jest już późno i mam jeszcze coś do zrobienia.
— Jesteś bardzo uprzejmy dla samotnej kobiety. Nie rozmawiali, póki nie weszli do namiotu. Zaciągnęła za sobą poły, odwróciła się i wskazała na śpiące niemowlę.
— To chciałam ci pokazać.
— Dziecko… ?
— Syna Kerricka. Dlaczego nie wrócił ze wszystkimi do swego syna, swego namiotu, nie wrócił do mnie? Herilak nie chciał o tym mówić, odwrócił się. Ty mi powiesz.
Sorli rozejrzał się, lecz nie miał szansy uniknięcia rozmowy. Westchnął.
— Daj mi się napić wody, kobieto, to ci powiem. Między Kerrickiem a Herilakiem jest teraz niechęć.
— Masz, napij się. Wiem o tym — musisz mi powiedzieć dlaczego. Sorli otarł usta rękawem.
— Powody są dla mnie nieznane. Powiem ci, co się stało. Spaliliśmy miejsce murgu, a te murgu, których nie pochłonął ogień też zmarły, nie wiem dlaczego. To murgu, a więc nie da się ich zrozumieć. Niektóre uciekły w pływającej-rzeczy. Kerrick rozmawiał z jednym maragiem i nie pozwolił Herilakowi go zabić. Dał mu uciec. Potem znaleźliśmy inne żywe murgu i ich także Kerrick nie pozwolił zabić. Herilak bardzo się rozzłościł, nie chciał tam zostać, pragnął odejść natychmiast. Wiedzieliśmy, że droga powrotna jest długa, dlatego zdecydowaliśmy się wyruszyć.
— Ale Kerrick został. Dlaczego? Co powiedział?
— Rozmawiał z Herilakiem, nie przysłuchiwałem się, nie mogę sobie przypomnieć.
Sorli poruszył się niespokojnie na futrach, pociągnął następny łyk wody. Oczy Armun skrzyły się w świetle ogniska, ledwo nad sobą panowała.
— Musisz lepiej się starać, dzielny Sorli, odważny Sorli. Jesteś dostatecznie silny, by mi powiedzieć, co się stało tamtego dnia.
— Mój język mówi prawdę, Armun. Kerrick powiedział, że trzeba tam coś zrobić. Mało z tego pojąłem. Sasku chyba go zrozumieli, bo zostali po naszym odejściu. Wszyscy wróciliśmy z Herilakiem. Zrobiliśmy to, po co tam poszliśmy. Droga powrotna była długa…
Armun przez chwilę siedziała z opuszczoną głową, potem wstała i otworzyła namiot.
— Dziękuję Sorliemu za powiedzenie mi o tym.
Zawahał się, lecz ciągle milczała. Nie zostało mu nic do dodania. Wyszedł szybko w zapadający zmrok, rad był, że się zwolnił. Armun zamknęła namiot, dorzuciła drew do ognia i usiadła przy nim.
Gniew wykrzywiał jej twarz. Jak łatwo ci dzielni łowcy porzucili Kerricka. Słuchali go w bitwie, a potem zostawili. Skoro zostali z nim Sasku, to musiał i łowców o to prosić. A w mieście murgu musiało zajść coś ważnego, tak ważnego, że poróżniło obu wodzów. Dowie się o tym w swoim czasie. Zima się skończy, wiosną wróci Kerrick. Trzeba poczekać do wiosny.
Armun szukała sobie zajęć, by zima przeszła szybciej, by nie brakowało jej tak bardzo Kerricka. Arnwheet miał już ponad rok, niechętnie przebywał w namiocie. Armun oskrobała i wyprawiła najbardziej miękkie skóry saren, przycięła je i uszyła cienkimi nićmi z jelit ubranko dla chłopca. Gdy inne dzieci w jego wieku nadal wędrowały na plecach matek, on bawił się samodzielnie i tarzał w śniegu. Było w zwyczaju, że karmiono dzieci piersią do czwartego, a nawet piątego roku życia. Arnwheet został niemal odstawiony, nim ukończył dwa lata. Armun nie zwracała uwagi na chmurne spojrzenia i krytyczne uwagi kobiet; przywykła, że traktowano ją jak wyrzutka. Wiedziała, że zazdroszczą jej swobody, karmiły dzieci tylko po to, by zapobiec następnej ciąży. Kiedy więc ich dzieci zwisały z nosidełek i ssały palce, Arnweheet rósł silny i prosty, żuł twarde mięso wystającymi ząbkami.
Pewnego słoneczngo, mroźnego dnia, gdy jeszcze nic w powietrzu nie zapowiadało wiosny, poszła poza namioty z małym Arn-wheetem, który starał się dotrzymać jej kroku. Oddalając się od sammadów, zawsze zabierała teraz włócznię. Nagle ucieszyła się, że ją trzyma w ręce. Coś zawodziło przed nią wśród drzew. Przezornie wystawiła włócznię. Arnwheet, z rozszerzonymi oczyma trzymał ją za nogę, nie odzywał się, gdy usiłowała dojrzeć, co tam się kryje. Potem dostrzegła odchodzące od ścieżki ślady, które zostawił człowiek. Opuściła broń i ruszyła naprzód. Rozsunęła skrywające kogoś zaśnieżone krzewy. Zobaczyła chłopca, który przestał łkać i zaczął ocierać pokrytą łzami i krwią twarz.
— Znam cię — powiedziała Armun, pomagając mu wytrzeć policzki rękawem. — Jesteś z sammadu Herilaka. Masz na imię Harl? — Chłopiec przytaknął, oczy miał załzawione. — Czy to nie ty przyszedłeś pewnej nocy do mego ogniska, opowiadając o zabitej przez siebie sowie?
Na te słowa zaczął znów płakać, chowając twarz w ramiona. Armun podniosła go łagodnie i strzepnęła śnieg z okrywających go skór. — Chodź do mego namiotu. Musisz się napić czegoś ciepłego.
Chłopiec odsunął się, nie chciał iść, póki Arnwheet nie wziął go ufnie za rękę. Tak wrócili do namiotu; każde trzymało jedną z dłoni Arnwheeta. Tam Armun wsypała słodkiej kory do ciepłej wody i dała Harlowi do picia. Arnwheet też chciał spróbować, lecz wypluł napar, gdy poczuł jego cierpki smak. Potem Armun starła resztki krwi z twarzy chłopca, usiadła i wskazała na zadrapania.
— Co ci się stało?
Słuchała w milczeniu, a Arnwheet drzemał na jej kolanch. Szybko zrozumiała, dlaczego chłopiec zapłakał na wspomnienie sowy.
— Nie wiedziałem, że to sowa. To był mój pierwszy łuk, pierwsza strzała. Wujek Nadris pomógł mi je zrobić. Sammadar Kerrick powiedział, że dobrze zrobiłem, bo ptak, którego zabiłem, nie był prawdziwą sową, lecz należał do murgu i miałem prawo go zastrzelić. Tak było wtedy, ale teraz alladjex mówi, że margalus się mylił. Zabicie sowy źle wróży. Powiedział to memu ojcu, ten mnie zbił i nie pozwolił usiąść przy ognisku, gdy było zimno.
Chłopiec zaszlochał na to wspomnienie. Armun sięgnęła ostrożnie, aby nie obudzić śpiącego dziecka, dała Harlowi garść słodkich jagód i roztartych orzechów. Zjadł to chciwie.
— Zrobiłeś właściwie — powiedziała. — Stary Fraken nie ma racji. Margalus Kerrick zna się na murgu, poznał, że była to sowa murgu, widział, że dobrze postąpiłeś, zabijając ją. Wróć teraz do swego namiotu i powtórz ojcu, co ci powiedziałam. Ze zrobiłeś jak trzeba.
Wiatr się wzmagał, więc po wyjściu chłopca mocno związała poły namiotu. Stary Fraken częściej się mylił, niż miewał rację. Od śmierci rodziców, odkąd została sama, coraz rzadziej myślała o Frakenie, o jego wyczytywanych z sowich wypluwek ostrzeżeniach i przepowiedniach. Kerrick śmiał się z Frakena, z jego wymiocin sów, pomógł jej wyzwolić się z łęku przed starcem. Jest głupi, ograniczony i wywołuje kłopoty, jak teraz z tym chłopcem.