Выбрать главу

— Marnotrawstwo — oznajmiła Akotolp. — Potrzebne by to było kotletom ze stuletniego neniteska, ale nie rybom. Zobaczę, co mają w zbiornikach. Patrz! Małe skorupiaki, bardzo smaczne, gdy świeże.

Chwyciła kciukami duży okaz, oderwała mu łeb i odnóża, potem jednym wyćwiczonym ruchem usunęła skorupę, wsadziła resztę do ust i zaczęła ze smakiem żuć. Vaintè nie dbała o jedzenie, wzięła płat ryby na liściu. Melikelè uczyniła to samo, gdy tylko Vaintè się odwróciła.

Akotolp mruczała z zadowolenia, a u jej stóp rosła sterta odrzuconych skorupek. Promieniując radością-z-jedzenia, nie zwracała uwagi na pracujące obok fargi ani na Yilanè, która wyszła z przyległego budynku. Ta spojrzała na nią, przyjrzała się uważniej i podeszła.

— Upływ czasu-koniec rozstania — powiedziała z ożywieniem przybyła. — Jesteś Akotolp, musisz być Akotolp, bo jest tylko jedna Akotolp.

Akotolp obejrzała się zdziwiona, z ust zwisał jej kawałek białego mięsa, błony mruźne oczu drgały ze zdumienia.

— Znajomy głos, znajoma twarz — czy to ty, chudsza-niż-zwykle Ukhereb?

— Grubsza-niż-zwykle, spotkana-po-latach.

Vaintè patrzyła ciekawie, jak Akotolp splotła kciuki z tamtą w pełnym uczucia uścisku efenselè, choć gest wzbogacony był o znak lekko zmieniający łączącą je więź.

— Vaintè, to Ukhereb. Choć nie jesteśmy z tego samego efenburu, jesteśmy sobie bliskie jak efenselè. Dorastałyśmy razem, uczyłyśmy się u pradawnej Ambalasei, starej jak jajo czasu, wiedzącej wszystko.

— Witam cię, Vaintè, witam w otoczonym-morzem Ikhalmenet-sie. Przyjaciółka-przyjaciółki jest witana podwójnie serdecznie. Chodźmy teraz z tego publicznego miejsca do mego prywatnego, gdzie wygodniej zaznamy przyjemności-z-jedzenia.

Gdy przechodziły przez laboratorium, Akotolp wyrażała uznanie dla jego wyposażenia i podziwiała sąsiednią, wygodną komorę z miękkimi miejscami do leżenia i siedzenia oraz wiszącymi wokół, cieszącymi oko ozdobnymi draperiami. Vaintè zaledwie zwróciła na nie uwagę, po czym przysłuchiwała się rozmowie obu uczonych. Czekała cierpliwie, póki dotyczyła ona starych znajomych i nowych odkryć, aż wreszcie Ukhereb przeszła do bliższego jej tematu.

— Słyszałam, że byłyście w Alpèasaku, kiedy przeniosło się tam całe Inegban*. Czytałam o niektórych prowadzonych tam badaniach, o odkryciu wielu nowych gatunków — jakaż musi tam panować radość-z-odkryć! Teraz jednak jesteście w Ikhalmenets. Czemu przybyłyście na naszą wyspę, mając przed sobą do zbadania cały kontynent?

Akotolp nie odpowiedziała; zwrócia się o pomoc do Vaintè. Ta uciszyła ją gestem zrozumienia i pragnienia-wsparcia, nim Akotolp poprosiła o wyręczenie.

— Zdarzyły się rzeczy nie do powiedzenia, Ukhereb, i Akotolp waha się, czy o nich mówić. Jeśli mogę, chciałabym odpowiedzieć na twe pytania, bo uczestniczyłam we wszystkim. Oto co zaszło.

Vaintè mówiła jak najprościej, bez upiększeń i opuszczeń opowiedziała uczonej, ku jej rosnącemu przerażeniu, o zniszczeniu dalekiego Alpèasaku. Gdy skończyła, Ukhereb wydała krzyk bólu i na chwilę zakryła oczy ramieniem w dziecinnym geście niechęci-patrzenia.

— Nie mogę znieść myśli o tym, co mi opowiedziałaś, a ty to wszystko przeżyłaś z niewiarygodną odwagą. Co się dzieje, co się dzieje? — Powoli kołysała się z boku na bok w młodzieńczym geście unoszenia się bezmyślnie w silnym prądzie wody.

— Wasza eistaa jest teraz powiadamiana o wydarzeniach nie-do-uwierzenia-tragicznych. Potem z nią pomówię. Ty jednak, Ukhereb, nie powinnaś przejmować się tym, co już się stało. Porozmawiajmy o innych sprawach, pięknych, których rozważanie ukoi twój ból. Takich jak góra tej wyspy, czarna skała zwieńczona białym śniegiem. Bardzo pociągająca. Czy szczyt zawsze pokrywa śnieg? Ukhereb wyraziła lęk przed nowością.

— Kiedyś nie znałyśmy tego; teraz śnieg na górze nigdy nie topnieje. Zimy u nas są chłodne i wietrzne, lata bardzo krótkie. To dlatego okazałam podwójny ból nad zniszczeniem w odległym Gendasi*. W nim leżała nadzieja i na nasze ocalenie. Umarło kilka miast — a w Ikhalmenetsie jest coraz zimniej. Teraz miejsce nadziei zajął strach.

— Nadziei nie można zniszczyć — a przyszłość będzie świetlista!

— Vaintè powiedziała to z takim entuzjazmem i z taką pewnością, że obie uczone doznały pociechy, czując siłę jej ducha.

Rzeczywiście była szczęśliwa. Niejasne myśli przekształcały się w zdecydowane plany. Wkrótce opracuje szczegóły, a potem będzie wiedziała dokładnie co robić.

Inaczej Enge. Dla Córy Życia śmierć wydawała się zbyt bliska. O świcie opuściły uruketo, nikt nie widział, jak wspięły się na płetwę i wślizgnęły bez trudu do wody po grzbiecie zwierzęcia. Morze było jednak wzburzone, fale łamały się nad ich głowami i musiały co chwila nurkować. Droga do brzegu była długa i wyczerpująca. Z tyłu uruketo zniknęło w porannej mgle i zostały same. Początkowo nawoływały się nawzajem, lecz potem przestały, dotarcie do bezpiecznych piasków wymagało wszystkich sił. Bojąca się o towarzyszki Enge, która jako pierwsza przedarła się przez przybój, wykrzesała w sobie tyle siły, by wrócić między fale i wydobywać po kolei mokre postacie. Potem wyciągnęły się na plaży w gorącym słońcu.

Wszystkie oprócz jednej. Enge miotała się bezsilnie w przyboju, lecz ta, której szukała, nigdy nie wyszła na brzeg. Miła Akel, silna Akel, pochłonięta przez ocean.

Towarzyszki odciągnęły ją w końcu, gładziły ze zrozumieniem i skłoniły do odpoczynku, a same przystąpiły do poszukiwań. Bezskutecznych. Morze było puste, Akel zniknęła na zawsze.

Enge zdołała wreszcie usiąść, potem wstała, zmęczonymi ruchami dłoni otrzepała piasek ze skóry. Przed nią burzyła się i pieniła woda; przyglądały się jej małe główki niedojrzałego efenburu, uciekły przestraszone, gdy się ruszyła. Nawet ten zachwycający widok nie rozwiał mroku jej rozpaczy, choć na tyle ją rozproszył, że doszła do siebie, uświadomiła sobie, że liczą na nią inne, że jej obowiązkiem jest żyć, a nie umierać. Spojrzała wzdłuż plaży na odległy zarys Yebćisku na skraju oceanu.

— Musicie iść do miasta — powiedziała. — Musicie zmieszać się z fargi i zgubić wśród nich. Musicie poruszać się ostrożnie i pamiętać zawsze, jaką straszliwą lekcję przeżyłyście w groźnym Gendasi*. Zmarło tam wiele naszych sióstr, lecz ich śmierć nie będzie bez znaczenia, jeśli dobrze zapamiętałyście nasze nauki. Dowiedziałyście się, że Ugunenapsa widziała prawdę, mówiła o niej wyraźnie, przekazała ją nam. Niektóre były słabe i nie zrozumiały jej, teraz jednak wiemy, że Ugunenapsa mówiła o prawdzie absolutnej. Mamy tę wiedzę — ale co z nią zrobimy?

— Podzielimy się z innymi! — powiedziała Efel, wyrażając przy tym z wielką mocą radość-z-jutra. — To nasza misja — i nie zawiedziemy przy jej wypełnianiu.

— Nigdy nie wolno nam o tym zapomnieć. Muszę jednak starannie rozważyć, jak się do tego zabrać. Znajdę sobie miejsce odpoczynku — i rozmyślań. Poczekam tam na wasz powrót.

Wyrażając w milczeniu zgodę i wytrwałość, dotknęły się lekko kciukami. Potem odwróciły się i pod przewodnictwem Efel ruszyły do miasta.

ROZDZIAŁ VII

Hoatil ham tina grunnan, sassi peria malom skermom mallivo.

Każdy może znieść niedolę, mało kto nadaje się do lepszych czasów.

POWIEDZENIE TANU

W Deifoben było wiele pracy. Kerrick miał jej znacznie więcej niż wtedy, gdy miasto to nazywało się Alpèasak, a jego eistaą była Vaintè. Wspominając tamte ospałe, gorące dni, żałował, iż wówczas nie przyglądał się baczniej ogromnemu miastu, nie poznał lepiej, jak nim kierowano. Choć siedział teraz na miejscu eistai pod ścianą ambesed, na którą padały pierwsze promienie słońca, nie potrafił rządzić tak jak ona. Tamta miała asystentki, pomocnice, uczone, niezliczone fargi — on tylko kilku chętnych do pomocy, lecz mało przydatnych Sasku. Potrafili opanować proste, możliwe do powtórzenia zadania, które wykonywali, lecz żaden z nich nie zdołał nigdy pojąć zawiłości przeplatających się działań, czyniących z miasta złożoną jedność. Sam wiedział o nich niewiele, lecz przynajmniej je sobie uświadamiał. Między wszystkimi decyzjami istniał nieznany dla Kerricka związek. A do tego miasto odniosło rany. W dużej mierze goiło je samo — lecz nie zawsze. Wielki pas roślinności wzdłuż brzegu, nietknięty przez ogień, zbrunatniał po prostu i zmarniał. Zwiędły drzewa, pnącza, poszycie, ściany i okna, składy i kwatery. Były martwe. Kerrick nie mógł nic na to poradzić.