Выбрать главу

— Woda — powiedział. — Smakuje okropnie.

Te słowa rozbroiły Armun. Strach zniknął, zastąpiło go ogromne zmęczenie, tak wielkie, że zadrżała i musiała się oprzeć na włóczni wbitej końcem w ziemię. Widok przyjaznych, porośniętych sierścią twarzy, kres samotności, wyzwoliły znużenie tak długo pokonywane siłą woli. Obca kobieta zauważyła to, szybko podeszła, wyjęła włócznię z osłabłej dłoni Armun i posadziła dziewczynę na ziemi. Ta poddała się temu bez oporu, nie było tu chyba żadnego niebezpieczeństwa, a jeśli istniało, za późno już na ucieczkę. Dziecko płakało teraz tak rozpaczliwie, że musiała wstać i wziąć je na ręce, posadzić na biodrze i poszukać kawałka wędzonego mięsa, które mogłoby ssać. Paramutanka, cmokając uspokajająco, dotknęła jasnych włosów Arnwheeta.

Armun nie przestraszył dobiegający w oddali piskliwy krzyk. Brzegiem biegł mały chłopiec, o twarzy pokrytej trochę jaśniejszą sierścią niż u dorosłych, trzymając wysoko sidła ze złapanym w nie królikiem. Zatrzymał się na widok obcych. Harl, ciekawy jak wszyscy chłopcy, podszedł przyjrzeć się królikowi. Mały Paramutanin wyglądał na starszego od Harla, choć był od niego niższy o pół głowy. Łatwo zaakceptowali swą obecność. Poprzez wielkie zmęczenie Armun poczuła nagły przypływ nadziei. Może jednak dożyją wiosny!

Kalaleq był dobrym łowcą, mógł zapewnić jedzenie dla wielu osób. Ponadto, zgodnie ze zwyczajem Paramutanów, podzieliłby się z obcym wszystkim, co miał, choćby oznaczało to dla niego głód. Na mroźnej północy walczono tylko z pogodą. Obcych zawsze witano chętnie, oddawano im wszystko. Cóż dopiero takiej kobiecie — dostrzegał pod ubraniem obfitość jej piersi i pragnął ich dotknąć. Podobnie dziecko — przyjmie je jeszcze chętniej. Zwłaszcza takie, o włosach błyszczących jak słońce na lodzie. Zaopiekuje się nimi. Obca będzie zapewne wiedziała, gdzie są łowcy, z którymi można handlować. Łowcy Erqigdlit zawsze przybywali do tego obozowiska na wybrzeżu, zawsze. Tego lata czekał na nich, ale się nie pokazali. Śnieżnowłosa będzie wiedziała.

Choć Armun nie zrozumiała ani słowa, z tego co mówiła Paramutanka, wyczuła serdeczność i gotowość ich przyjęcia. Została zaproszona do chaty łagodnym popychaniem, posadzono ją na miękkich futrach. Rozejrzała się ciekawie; wszystko było tu takie inne. Uwagę przyciągnęła znów kobieta, która teraz głośno biła się w piersi i powtarzała stale Angajorqaq. Mogło to być jej imię.

— Angajorqaq? Nazywasz się Angajorqaq. Ja jestem Armun. — Klepnęła się podobnie jak tamta i roześmiały się. Angajorqaq zanosiła się śmiechem, gdy obie powtarzały swe imiona.

Kalaleq, mrucząc radośnie, obdarł ze skóry jeszcze nie ostygłego królika, czemu z wielką ciekawością przyglądali się obaj chłopcy. Potem łowca odciął przynoszącą powodzenie, prawą tylną łapkę, i rzucił ją w powietrze. Białowłosy chłopiec skoczył wysoko, złapał łup i odbiegł, goniony przez krzyczącego Kukujuka. Ścigali się na plaży, potem zaczęli się bawić, rzucając do siebie okrwawiony kawałek futra. Kalaleq przyglądał się temu z przyjemnością. Kukujuk nie miał się tu z kim bawić i tęsknił do swych przyjaciół. Był to bardzo dobry dzień, długo będzie o nim pamiętał i wspominał w długie zimowe wieczory. Zaczął pośpiesznie sprawiać królika; wyciągnął wątrobę i zawołał głośno. Przybiegł na to Kukujuk, a Kalaleq dał mu najlepszy kawałek, bo chłopiec schwytał zwierzę.

— Podzielę się z moim przyjacielem — powiedział Kukujuk.

Promieniujący radością Kalaleq podzielił wątrobę na pół krzemiennym nożem. Kukujuk myślał jak szlachetny mężczyzna, wiedział, że dobrze jest się dzielić, że lepiej dawać niż brać.

Harl przyjął krwawy kąsek, niepewny, co ma z nim zrobić. Kukujuk dał przykład, żując pracowicie swój kawałek, jednocześnie gładząc się po brzuchu. Harl westchnął, potem spojrzał ze zdumieniem, jak Kalaleq wywiercił dziurkę w tyle czaszki królika i wyssał mózg. Niczym było wobec tego żucie surowej wątroby. Nawet mu smakowała.

ROZDZIAŁ VIII

Armun surowe mięso nie smakowało tak jak chłopcu. Jadła już co prawda świeżo upolowaną zdobycz, czym innym było jednak mięso wyjęte przez Angajorqaq z wnęki brudnej ściany. Było stare, nadpsute i cuchnące. Nie zwracając na to uwagi, Paramutanka odcięła kawałek dla siebie, potem drugi dla Armun. Ta nie mogła odmówić, ale też nie potrafiła wziąć go do ust. Trzymała go niepewnie w palcach i zastanawiała się, co zrobić. Odmawiając jedzenia, mogłaby urazić ich gościnność. Rozpaczliwie szukała wyjścia. Położyła na futrach Arnweheeta żującego radośnie twarde jak skóra, wędzone mięso i odwróciła się, unosząc dłoń do ust, jakby chciała włożyć otrzymany kawałek. Odsunęła zasłony wejścia i poszła do włóków. Gdy nikt nie widział, ukryła surowy kawałek pod skórami i znalazła otwarty pęcherz z mięsem murgu. Galaretowate, niemal surowe jedzenie, spożywane przez Tanu z wielką niechęcią, mogło smakować Paramutanom.

Okazało się, że miała rację. Angajorqaq uznała smak za wspaniały i przywołała Kalaleqa, by spróbował nowej potrawy. Chwycił mięso skrwawionymi dłońmi, chwalił głośno między wielkimi kęsami. Dał też trochę Kukujukowi, również Harl wziął kawałek. Gdy jedli, Angajorqaq na ognisku gotowała wodę w kamiennym garnku; zalała nią suszone liście, które wsypała do skórzanych kubków i uzyskała mętny napar. Kalaleq wypił go głośno, potem zjadł pozostałe w kubku liście. Armun spróbowała swego napoju, smakował jej. Dzień minął lepiej, niż wskazywałby jego początek. Ziemianka była ciepła i bez przeciągów. Można było w niej jeść, odpoczywać i — w przeciwieństwie do wszystkich innych nocy — zasypiać bez budzących lęk myśli o czekającym następnego dnia ciężkim marszu.

Rano Kalaleq wyciągnął z tyłu chaty zwinięte pakunki, które dał Armun do przejrzenia. Były tam wyprawione skóry, czarne, tak długie, że nie potrafiła sobie wyobrazić stworzenia, z którego pochodziły. Znalazła również zszyte skórzane torby wypełnione grubym, białym tłuszczem. Kalaleq wygarnął go trochę i dał spróbować Armun. Tłuszcz miał mocny zapach, który wypełnił ziemiankę. Arn-wheet też chciał spróbować.

— Jedz, jedz! — powiedziała i dała mu polizać swe palce.

Teraz Kalaleq zaczął się krzątać. Zwijał i rozwijał skóry, wskazywał na Armun, potem na szlak, trzymał krzemienny nóż w jednej ręce, trzęsąc w drugiej skórą, potem zmieniał dłonie, wołając „żegnaj’. Było to bardzo tajemnicze.

Całą scenę najszybciej zrozumiał Harl.

— Chce chyba wiedzieć, gdzie są inni Tanu. Chce im dać trochę tłuszczu.

Armun wskazała na siebie i obu chłopców, potem na szlak, powtarzając ciągle „żegnaj’. Gdy Kalaleq zrozumiał wreszcie, co chciała powiedzieć, westchnął głęboko, zwinął ponownie skóry i zaniósł je na brzeg. Kukujuk pośpieszył mu z pomocą, przyłączył się też Harl. Po jednej wyprawie nad wodę wrócił biegiem do Armun, krzycząc z podniecenia i wskazując ręką:

— Patrz, patrz na tę wielką czarną skałę! To nie skała, to łódź, zobacz.

Arnwheet dreptał za nimi, gdy przez wydmy i wysuszone kępy trawy szli na piaszczysty brzeg. Harl miał rację, czarna bryła miała zarysy leżącej dnem do góry łodzi. Kalaleq obchodził ją uważnie i opukiwał, by upewnić się, czy nie ma szpar. Była to dziwna łódź, nie wydłubana z drzewa jak u Tanu, lecz zrobiona z jednej wielkiej czarnej skóry. Zadowolony z oględzin Kalaleq pochylił się, uniósł jeden bok łodzi i przewrócił ją. Harl uwiesił się na krawędzi, by zajrzeć do środka, a Arnwheet krzyczał tak długo, aż został podniesiony i mógł również obejrzeć wnętrze.