Выбрать главу

Sam też zakradł się na południe, nabrał bowiem pewności, że atak nastąpi od tej strony. Ale poza ciągle rozrastającą się ścianą śmierci od tej strony nic na brzegu nie wskazywało, by podjęto przeciwko miastu działania. Pewnego gorącego popołudnia, gdy wracał ze zwiadowczej wyprawy, spotkał na ścieżce czekającego nań Nenne.

— Przybył łowca z północy, Tanu, mówi, że chce widzieć się tylko z tobą. Sanone poszedł się z nim spotkać, lecz nie chciał rozmawiać z mandukto, powtarza ciągle, że ma wieści wyłącznie dla ciebie.

— Czy znasz jego imię?

— To sammadar, Herilak.

Gdy Kerrick usłyszał to imię, ogarnęło go niedobre przeczucie. Coś się stało z Armun? Nie miał podstaw do obaw, lecz tkwiły one w nim, opanowały go tak mocno, że aż drżały mu ręce.

— Jest sam? — spytał nie ruszając się.

— Nie ma z nim nikogo, choć za miastem, wśród drzew, czekają inni łowcy.

Przyszedł sam, inni zostali w puszczy, z jakiego powodu? A Armun, co z nią? Nenne czekał, odwrócony bokiem, gdy Kerrick wykonywał ruchy całym ciałem, wyrażając swe myśli na sposób Yilanè. Z trudem wyrwał się z paraliżującego go niezdecydowania i strachu.

— Zaprowadź mnie natychmiast do niego.

Przebiegli szybko przez miasto, w upale ich ciała ociekały potem. Dotarli do otwartej przestrzeni ambesed, gdzie czekał Herilak. Stał oparty na włóczni, wyprostował się, gdy Kerrick podszedł i odezwał się pierwszy:

— Przybyłem z prośbą. Nasze śmiercio-kije…

— Porozmawiamy o nich, gdy powiesz mi o Armun.

— Nie ma jej ze mną — odpowiedział ponuro, bez uśmiechu.

— Widzę to, Herilaku. Co z nią, co z dzieckiem?

— Nie mam pojęcia.

Sprawdziły się obawy Kerricka. Coś się stało. Potrząsnął ze złością hèsotsanem.

— Mów jasno, sammadarze, zabrałeś ją do swego sammadu, miałeś jej strzec, obiecałeś mi to. Dlaczego więc mówisz, że nie masz pojęcia?

— Bo odeszła. Sama, choć zakazałem jej, nie pozwoliłem też nikomu udzielić pomocy. Jeśli coś się stało, winna jest tylko ona. Może trochę i Ortnar, który nie posłuchał mnie, pomógł jej odejść. Stało się to zeszłego roku o tej porze. Zniknęła z mojego sammadu. Posłałem za nią łowców, lecz nie zdołali jej odnaleźć. Porozmawiajmy teraz o innych sprawach…

— Porozmawiajmy o Armun. Poprosiła cię o pomoc, nie udzieliłeś jej. Teraz mówisz mi, że odeszła. Dokąd?

— Poszła na południe, do ciebie. Musi tu być.

— Nie ma jej — nigdy tu nie dotarła. Słowa Herilaka były surowe jak zima.

— Musiała zginąć na szlaku. Porozmawiajmy o czymś innym.

Zaślepiony wściekłością i żalem Kerrick uniósł hèsotsan, wycelował go drżącymi rękoma w Herilaka, który stał nieruchomo, bez lęku, opierając się na wbitej w ziemię włóczni. Sammadar pokręcił głową i powiedział:

— Zabijając mnie, nie przywrócisz jej życia. A Tanu nie zabijają Tanu. Poza tym są inne kobiety. — „Inne kobiety”. Te słowa wstrząsnęły Kerrickiem, opuścił broń. Dla niego była tylko jedna kobieta.

— Armun. A ona nie żyje. Nie Herilak jest temu winien, lecz on sam, nikt inny. Gdyby wrócił do sammadów, żyłaby teraz. Ale stało się. Nie ma o czym mówić.

— Chciałeś mówić o śmiercio-kijach — powiedział Kerrick głosem pozbawionym emocji. — Co z nimi?

— Wszystkie zdechły. Zima była mroźna. Staraliśmy się trzymać je w cieple, lecz mimo to wiele zmarło pierwszej zimy, pozostałe — przed tą wiosną. Musimy teraz polować na murgu, bo na północy nie ma zwierzyny. Potrzeba nam nowych śmiercio-kijów. Sammady muszą je dostać, by przeżyć. Są tutaj. Czy podzielisz się z nami?

— Mamy ich wiele, dorastają nowe. Gdzie są sammady?

— Na północy, czekają na plaży z mastodontami. Połowa łowców została z nimi, reszta jest w puszczy. Przyszedłem sam. Czułem, że będziesz chciał mnie zabić, i wolałem, by na to nie patrzyli.

— Miałeś rację. Nie dostaniesz jednak ani jednego śmiercio-kija, jeżeli masz zamiar polować na równinach.

— Co takiego? — Herilak potrząsnął w gniewie włócznią. — Odmawiasz mi, odmawiasz sammadom? Jeśli chcesz, możesz wziąć me życie. Dałem ci je — dla dobra sammadów — a ty mi odmawiasz?

Uniósł nieświadomie włócznię. Kerrick wskazał na nią, uśmiechając się szyderczo.

— Tanu nie zabijają Tanu, mimo to wzniosłeś włócznię. — Zaczekał, aż Herilak opanuje gniew, opuści broń. — Powiedziałem, że nie dostaniecie śmiercio-kijów, jeżeli będziecie chcieli polować na równinach. Miasto jest zagrożone i potrzebni są łowcy do jego obrony. Mieszkają w nim Sasku. Kiedyś pomogli Tanu i teraz proszę cię, byście z kolei pomogli nam. Zostańcie tu i pomóżcie. Śmiercio-kije są dla wszystkich.

— Nie mogę sam zadecydować. Są jeszcze inni sammadarzy i członkowie sammadów.

— Przyprowadź wszystkich tutaj. Musicie podjąć decyzję.

Herilak warknął gniewnie, nie miał jednak wyjścia. W końcu obrócił się na pięcie i odszedł szybko, nie spoglądając nawet na Sanone.

— Jakieś kłopoty? — spytał Sanone.

Kłopoty? Armun nie żyje. Kerrick ciągle nie mógł się z tym pogodzić. Z trudem powiedział:

— Przybędą tu sammadarzy Tanu. Powiedziałem im, że jeśli chcą dostać śmiercio-kije, muszą zatrzymać się w mieście. Muszą przyprowadzić tu sammady. Musimy się połączyć we wspólnej obronie, nie ma innego wyjścia.

Sammadarzy naradzali się długo i gniewnie, wciągali dym z przekazywanej sobie fajki. Kerrick nie uczestniczył w naradzie, zignorował rzucane nań wściekłe spojrzenia, gdy Herilak oznajmił o ultimatum. Uczucia przybyłych nie miały dla niego znaczenia. Tanu i Sasku zostaną tutaj, będą bronić miasta. Pogrążony głęboko w ponurych myślach ledwo uświadomił sobie, że ktoś przed nim stoi. Dopiero po chwili poznał, że to Ortnar. Skinął na łowcę, by podszedł bliżej.

— Usiądź tu w cieniu obok mnie i opowiedz o Armun.

— Rozmawiałeś o niej z. Herilakiem?

— Powiedział mi, że kazał jej pozostać w obozowisku, zabronił udzielać pomocy. Uczyniłeś to jednak. Co się stało?

Ortnar czuł się nieswojo. Mówił szeptem, opuścił głowę, długie włosy zasłaniały mu twarz.

— Ciągnęło mnie w dwie strony naraz, Kerricku; nadal ciągnie. Herilak jest moim sammadarem, tylko my dwaj ocaleliśmy z sammadu wymordowanego przez murgu. Taką więź trudno zerwać. Gdy Herilak rozkazał, by nikt nie pomagał Armun, posłuchałem, bo była to decyzja słuszna. Droga jest długa i ciężka. Gdy z kolei ona poprosiła mnie o pomoc, poczułem, że ma rację. Pociągnęło mnie to w jej stronę i w swej głupocie udzieliłem jedynie częściowo pomocy. Powinienem był zrobić więcej, pójść z nią, wiem to teraz. Powiedziałem jej którędy ma iść i dałem swój śmiercio-kij. To była połowa pomocy.

— Inni nie udzielali żadnej, Ortnarze. Byłeś jej jedynym przyjacielem.

— Powiedziałem Herilakowi, co zrobiłem. Powalił mnie. Leżałem jak zabity przez dwa dni, tak mi mówiono. Uderzył mnie w gniewie. — Palce Ortnara dotknęły czubka głowy, znalazły bliznę. — Nie jestem już w jego sammadzie, nie odezwał się więcej do mnie.

Uniósł twarz i kontynuował, zanim Kerrick zdołał się odezwać.

— Musiałem powiedzieć ci to wszystko, abyś wiedział, co się stało. Szukałem potem jej śladów, tropiłem je podczas wędrówki na wschód. Nic nie znalezłem — żadnych kości czy szkieletów. Wyszli w trójkę, Armun, twój syn i chłopak, którego wzięła z sobą. Powinny być jakieś ślady. Pytałem wszystkich spotkanych łowców, żaden ich nie widział. Ale jeden z nich, wymieniający kamienne noże na futra, handluje z Paramutanami z północy. Rozumie trochę ich język. Powiedział, że spotkał u nich kobietę z włosami takimi jak my, kobietę z dziećmi.