— Wściekły-nierozmowny — powiedział Imehei. — Boję się tego kamiennego zęba na kiju.
— Poluje dla nas, ukończmy więc pracę. Weź mój kamienny ząb i natnij jeszcze gałęzi. Przydadzą się do wykończenia szałasu. Najpierw jednak pokażę wam tajemnicę hèsotsanu, byście mogli się bronić i zdobywać świeże mięso. W jeziorze są ryby i małże, łatwo je złapać, jeśli się wie jak…
Kerrick zdążył objaśnić używanie hèsotsanu na długo przed powrotem łowcy, gdyż wiedział, że Ortnar z trudem zaakceptowałby widok Yilanè trzymających broń. Ukrył ją teraz w szałasie i dał samcom końcowe wskazówki.
— Konserwowanego mięsa używajcie tylko wtedy, gdy nie zdobędziecie świeżego lub ryb; nie ma go za wiele, nie starczy na długo.
— Ból-rąk, zmęczenie-ciała- przekazał Nadaske. Imehei potwierdził to barwami dłoni. Kerrick z trudem opanował gniew.
— Mocne żądanie pełni waszej uwagi. Musicie robić, jak wam powiedziałem, bo inaczej umrzecie z głodu. To powolna śmierć, zapasy ciała się wyczerpują, skóra zwisa fałdami, zęby psują się i wypadają…
Krzyki męki Nadaske i ruchy posłuszeństwa wskazały, że przyjęli przestrogi.
— Nie dojdzie do tego, jeśli będziecie sprytni, bo jest tu mnóstwo zwierzyny. Najgroźniejsze będą dla was samice Yilanè. Znajdą was, jeśli się nie zabezpieczycie.
Wpatrywali się w niego rozszerzonymi oczami w milczeniu.
— Znacie ptaki, które latają i wracają ze zdjęciami. Dlatego przebywajcie jak najwięcej w ukryciu i wypatrujcie wielkich ptaków. Gdy zwiędną gałązie szałasu, zastąpcie je świeżymi. Postępujcie tak, bo inaczej znajdą was, a potem zabiorą do hanalè i na plaże.
Kerrick i Ortnar odeszli o świcie; obaj Yilanè śledzili ich wymarsz, wypełnionymi strachem oczami. Zdecydowali jednak sami o swym losie. Kerrick zrobił dla nich, co tylko mógł, zaopatrzył w żywność i broń. Miał nadzieję, że nauczą się polować, nim skończy im się konserwowane mięso. Będą mieli więc szansę, jakiej pozbawieni są Tanu. Mogą też wrócić do swoich. Zrobił dla nich, co tylko mógł. Teraz musi myśleć o sobie i czekającej go długiej wędrówce. Chciał myśleć tylko o Armun przebywającej gdzieś na północy, nie wiadomo gdzie. Liczył na to, że odnajdzie ją żywą. Jezioro i szałas zniknęły im z oczu za zakrętem drogi.
ROZDZIAŁ XV
efenabbu kakhalabbu hanefensat sathanaptè.
Życie równważy śmierć, jak morze równoważy niebo. Kto zabija życie — ten zabija siebie.
Enge splotła szałas z szerokich liści palm, potem umocowała go między pniami dla zabezpieczenia przed nocnymi sztormami. Na wybrzeżu Entoban* zaczęła się pora deszczowa i ziemia pod drzewami nigdy nie wysychała. Aby uchronić się przed błotem zrobiła także platformę z gałęzi. Siedziała teraz na niej zwrócona twarzą ku zalanej słońcem polanie. W powietrzu unosiły się wielkie, barwne ważki, każda długości jej ręki. Nie dostrzegała ich jednak; wpatrywała się w głąb siebie, przypominała słowa Ugunenapsy, rozważała ich wielowarstwowe prawdy kryjące się pod niewątpliwą prostotą. Enge miała pod ręką tykwę z wodą z pobliskiego strumienia, jedzenie dostarczały jej współwyznawczynie z miasta. Niczego więcej nie potrzebowała, zwłaszcza teraz, gdy zastanawiała się nad słowami swej mistrzyni. Cieszyła się z możliwości niezakłóconych, trwających wiele ciepłych dni rozmyślań, nie potrzebowała nic ponadto.
Wsłuchiwała się tak głęboko w swój głos wewnętrzny, iż nie zauważyła, że z puszczy wyłoniły się Efen i Satsat, zmierzając ku niej polaną. Spostrzegła ich obecność dopiero wtedy, gdy stanęły przed nią, zasłaniając słońce.
— Jesteście — powiedziała, witając je ruchami kciuków.
— Przyniosłyśmy ci świeże mięso — powiedziała Satsat. — Poprzednio dostarczone zaczęło już gnić z gorąca. Enge skierowała jedno oko w dół.
— Rzeczywiście. Nie zauważyłam.
— Nie zauważyłaś ani nie zjadłaś choćby kawałka. Tracisz ciało, pod twoją skórą widać wyraźnie każde żebro. Żeby żyć — trzeba jeść.
— Karmiłam się słowami Ugunenapsy, cieszyłam się przeto życiem nieskończenie cudownym. Macie jednak rację, życie potrzebne jest i ciału. Opowiedzcie o mieście.
Słuchała uważnie, pochłaniając jednocześnie zimne, miękkie mięso.
— Jak kazałaś, wmieszałyśmy się między fargi i obeszłyśmy miasto, przypatrując się życiu Yebéisku. Przez ambesed płynie strumień z wieloma złotymi mostkami, tłoczy się tam mnóstwo fargi. Pola są bogate, zwierząt nieskończenie dużo, w porcie pełno uruketo, słońce grzeje mocno, to wspaniałe miasto.
— Co z Córami Życia? Czy spotkałyście je w mieście? Efen przysiadła na ogonie, wyrażając ruchami niepokój i zmartwienie, podobnie Satsat.
— Powiem wpierw o tym, co działo się w dzień, by wyraźniej ukazać wydarzenia nocy. Są tam Córy, widziałyśmy je, lecz nie mogłyśmy rozmawiać. Pracują w sadach, uwięzione w nich za wysokim murem z trujących cierni. Codziennie przynoszą do wejścia zerwane owoce dla zwierząt, nie mogą jednak same wychodzić. Fargi zabierają owoce, a pozostawiają mięso. Jest tam wiele strażniczek. Rozmawiałyśmy z nimi, powiedziały, że w środku są Córy Śmierci, ale nie pozwoliły na dalsze pytania, kazały nam odejść. Gdy usłyszała to Omal, dotknęła naszych kciuków i powiedziała, byśmy przekazały ci to: „Tych wewnątrz nie można pozbawić prawdy Ugunenapsy i przekazywanych przez nas prawd jej nauki”. Powiedziała, że zrozumiesz. Potem podeszła do strażniczki, coś jej powiedziała, a ta powaliła Omal na ziemię i zamknęła z innymi.
Enge wzdrygnęła się, słysząc o przemocy dokonanej w imię Życia, lecz w chwilę potem ruchami wyraziła uznanie.
— Omal jest z nas najmocniejsza; zrobiła to, co uczyniłabym sama, gdybym miała jej siłę.
— Twa siła podtrzymuje nas wszystkie, Enge. Wiedziała o tym, że chciałaś pójść do miasta, bała się, że pójdziesz, dlatego poszła sama. Ty nie możesz zsotać zamknięta, musisz być wolna, aby nauczać słów Ugunenapsy.
— I będę, a Omal odzyska wolność. Opowiedzcie mi o eistai.
— Jest bardzo lubiana i szanowana — powiedziała Satsat. — Wszyscy mogą podejść do niej w ambesed, jeśli mają jakieś problemy.
— Problemy — powtórzyła Enge, wstając, by wydłubać z ust kawałki mięsa. — W czasie spędzonych tu dni myślałam o słowach Ugunenapsy, zastanawiałam się, jak w naszym życiu wyrazić ich prostotę. Rozważałam, jak najlepiej przekazywać wszystkim jej nauki, i doszłam do takiego wniosku — Pytam: dlaczego nas się boją i tak nienawidzą. Odpowiadam: — bo źle poinformowane widzą w naszych poglądach zagrożenie dla władzy eistai i spływającej na całe miasto jej potęgi. Decyduje ona o życiu i śmierci, a obawiają się, że po utracie zagrożenia śmiercią jej potęga ulegnie zmniejszeniu. Dlatego muszę porozmawiać z eistaą i odsłonić jej prawdę słów Ugunenapsy. Gdy je zrozumie, stanie się Córą Życia i przekona się, że jej władza nie zmaleje, lecz wzrośnie. To muszę zrobić.
— Nie! — Głos Efen przypominał ból; Satsat zareagowała podobnie, wyrażającymi rozpacz ruchami swego ciała. — Nas jest garstka, a ich mnóstwo. Zabiorą cię do sadów, wszystkie tam skończymy.
Enge wykonała uspokajające ruchy, prosząc o zaufanie.
— To powiedział groźny-ból-odejścia, a nie mocna Efen. Żadna z nas sama się nie liczy, ważne jest przekazywanie słów Ugunenapsy. Zrobię to, co konieczne. Idźcie ze mną do ambesed, ale się nie zdradźcie. Czekajcie, patrzcie i uczcie się. Jeśli mnie nie uda się tutaj, może wam powiedzie się w innym mieście. A teraz chodźmy.