Poszły brzegiem, który stanowił najłatwiejsze dojście do miasta. Patrzyły z radością na bawiące się w morzu młode, na nieco starsze efenburu stojące do pasa w wodzie, przyglądające się im szerokimi, niepewnymi oczami. Prawie dojrzałe, lecz obawiające się nieznanego lądu. Enge uniosła zabarwione dłonie w geście ciepła i przywitania, lecz tamte cofnęły się lękliwie i zniknęły w morzu. Dalej zaczynały się strzeżone plaże, Córy Życia zatrzymały się na górującym nad plażami wzgórzu, będącym chętnie odwiedzanym punktem widokowym. Poniżej tłuste samce pławiły się na piasku w słońcu lub leżały w płytkiej wodzie. Ten spokojny, odprężający widok dodał im siły do dalszej drogi.
Ambesed było takie, jak opisała Satsat. Płynął przezeń świeży strumień, z którego piło wodę wiele Yilanè. Brzego strumienia spinały lekkie mostki ze złotego metalu, a najbardziej ozdobny z nich wznosił się wysoko i opadał przed eistaą siedzącą na swym tronie. Jej ciało pokrywały barwne wzory, oba nadgarstki owijały złote druty o kształtach przypominających metalowe mostki.
Enge opuściła swe towarzyszki, nachyliła się nad strumieniem i opłukała ręce w chłodnej wodzie. Zmyła kurz z twarzy i ramion, wysuszyła się na słońcu. Potem z uniesioną wysoko głową ruszyła śmiało złotym mostem i stanęła przed Saagakel, eistaą Yebèisku, w postawie wyczekiwania niższej przed wyższą.
— Jesteś nowa w mym mieście, witaj — powiedziała Saagakel, dostrzegając zdecydowanie bijące z rysów nowo przybyłej. Wydawało jej się, że uznanie jej autorytetu wyrażone zostało przez kogoś równego jej władzą. Lubiła to, choć rzadko się z tym spotykała, gdyż nawet najbliższe z jej pomocnic zwracały się do niej zgodnie ze zwyczajem jak najniższa-z-niskich do najwyższej-z-wysokich.
— Jestem Enge, przybyłam z Gendasi* z wieścią o tym, co się tam stało. — Otaczające Saagakel doradczynie zamarły na widok znaków śmierci i zniszczenia towarzyszących jej słowm. — Czy mogę mówić teraz?
— Mów, otaczają mnie najbliższe z mego efenburu, które i tak dowiedzą się o wszystkim, co wiem ja. Strumień za tobą ma swoje znaczenie. Każda może go przekroczyć, żadna nie może tu zostać, jeśli na to nie pozwolę. Mów swobodnie, choć chylę się jak drzewo przed burzą w przeczuciu rozpaczy.
— Powiem wszystko. Jak Inegban* przybył do Alpèasaku, jak Yilanè zaczęły walczyć z ustuzou i jak uległo zniszczeniu wielkie miasto.
Enge nie miała prawa kłamać, lecz mogła wybierać kolejność zdarzeń, opowiadając o tym, co widziała. Zostawiła przeto na sam koniec to, co dla niej było najważniejsze.
— Tak umarło miasto. Pochłonął je ogień, wszystkie mieszkanki zginęły w płomieniach.
— Ty ocalałaś jednak, Enge, czyż nie? A twojej opowieści brak zakończenia, co świadczy, że dopiero ono nastąpi. Pozwól jednak, że najpierw napiję się z wodo-owocu, gdyż czuję w gardle ogień. Kiedyś, gdy byłam bardzo młoda, widziałam ogień, dotknęłam go. Patrz.
Saagakel wyciągnęła prawą rękę, białe blizny w miejscu kciuka wywołały pomruki patrzących. Gdy eistaą piła, pomocnice zadawały pytania, w których słychać było ból i przerażenie.
— Wszystkie zginęły?
— Nie ma miasta?
— Ustuzou używające ognia, mówiące i zabijające?
Cisza zapadła natychmiast, gdy tylko Saagakel dała znak. Odłożyła owoc i pozwoliła Enge mówić dalej. Wpatrywano się w nią teraz z pełnym przerażenia milczeniem.
— Powiedziałam ci, że Vaintè była moją efenselè i że wiem dużo o tych wydarzeniach, bo to ja nauczyłam ustuzou mówić. Nie uczyłam je nienawiści, mimo to nienawidzą się z Vaintè równie mocno. Ustuzou żyje, Vaintè żyje, jako jedna z nielicznych dotarła na uruketo. Gdy zmarło miasto, zmarły też wszystkie nie pochłonięte przez płomienie — bo czyż Yilanè mogą żyć bez miasta? — Doradczynie potwierdziły to stwierdzenie zgodnymi pomrukami, tylko Saagakel pozostała nieruchoma i spokojna.
— Przeżyła dowodząca, gdyż jej miastem jest uruketo. Przeżyła Vaintè, może dlatego, że była eistaą, a eistaą to miasto. Przeżyłam i ja.
Saagakel zrozumiała do czego zmierza Enge, choć dla doradczyń było to tajemnicą.
— Powiesz mi, Enge, dlaczego przeżyłaś, czy ja mam to powie-dzieć.
— Jak wolisz Eistao. Jesteś miastem.
— Jestem. Nie umarłaś, bo jesteś Córą Śmierci.
— Córą Życia, Eistao, bo żyję.
Obie starały się nie używać odsłaniających myśli ruchów. Z trudem śledząc dialog, doradczynie rozglądały się w milczeniu.
— Słyszałaś o naszych gajach owocowych? — Enge gestem wyraziła potwierdzenie. — To dobrze. Czy sądzisz, że jest jakiś powód, dla którego nie miałabym odesłać cię tam natychmiast?
— Wiele jest powodów, Eistao. Wiem o Gendasi* rzeczy nie znane innym. Znam tamtejsze ustuzou, potrafię z nimi rozmawiać za pośrednictwem tego, które uczyłam i które darowało mi życie, gdy inne ustuzou chciały mnie zabić.
— Tak, to prawda, ale nie wystarcza ona, by uchronić cię przed gajami, zgodzisz się chyba?
— Zgoda. Ale jest jedna przyczyna, dla której nie powinnaś odsyłać mnie do gajów. Wiem wiele o życiu i śmierci, żyję, choć zginęły inne. Tę wiedzę powinnaś posiąść, Eistao, mogę ci ją przekazać. Decydujesz teraz o śmierci każdej Yilanè w tym ambesed, nawet o śmierci swych efenselè. Wystarczy, że wydasz rozkaz, a umrą. Ale to tylko połowa władzy, którą powinnaś posiadać. Życie równoważy śmierć, jak morze równoważy niebo. Mogę nauczyć cię władzy życia. Enge znieruchomiała, w milczeniu oczekując reakcji. Nie zwracała uwagi na ryki doradczyń Saagakel. Eistaa patrzyła na Enge w milczeniu, nie odsłaniając swych myśli.
— Wszystkie mają zamilknąć — rozkazała Saagakel. — Postanowiłam. Twoje argumenty są ciekawe, ale i groźne. Jak sama powiedziałaś, istnienie Cór Życia zagraża władzy eistai. Dlatego ma ona tylko jedno wyjście.
— Przywołała gestem dwie najbliższe doradczynie.
— Chwyćcie to śmiałe stworzenie, zwiążcie i zaprowadźcie do gajów. W moim mieście nie rozprzestrzeni się bunt.
ROZDZIAŁ XVI
Kciuki wbiły się mocno w ciało Enge, została rzucona na kolana i przytrzymana, dopóki nie przyniesiono więzów. Saagakel usadowiła się ha tronie, a wokół słychać było podniecone rozmowy. Przebijał się przez nie jeden głos, wymuszający ciszę, który zakłócił jedynie skrzek bólu wywołany nastąpieniem na nogę. Przez tłum przepychała się Yilanè, która stanęła przed Enge i przyjrzała się jej uważnie.
— Jestem Ambalasei — powiedziała niewyraźnie. Z bliska Enge dostrzegła na jej twarzy oznaki starości, blady grzebień miał poszarpany brzeg. Ambalasei zwróciła się do eistai, drapiąc pazurami ziemię w wielkim niezadowoleniu. — Nie uważam twojej decyzji za mądrą, Saagakel. Słowa Enge mają wielką wagę, można się od niej wiele nauczyć.
— Zbyt wielką mają wagę, mądra Ambalasei, by pozwolić jej swobodnie rozpowszechniać truciznę. Szanuję twą wielką wiedzę na polu nauki — to jednak kwestia polityki, a gdy o nią chodzi, słucham tylko swoich rad.
— Nie zamykaj swego umysłu. Nauki Cór wiążą się z naszą biologią, a ta z kolei wiąże się bezpośrednio z naszym życiem.
— Co wiesz o ich naukach? — przerwała zaskoczona Saagakel.
— Sporo, bo długo rozmawiałam z Córami. W niezdarny sposób dukały one o więzi umysłu z ciałem, mającej niezmiernie ważne znaczenie dla długowieczności i procesu starzenia się. Dlatego proszę pokornie o przekazanie więźniarki Enge pod moją opiekę, bym mogła ją badać w laboratorium. Czy pozwolisz na to?