Słowa były grzeczne, ale wypowiedziano je z powierzchowną tylko uprzejmością, bliską zniewagi, bo w sposobie zwracania-się-do-eistai były akcenty niechęci, natomiast w odniesieniu do nauki tony wyższości-nad-wszystkim.
Saagakei ryknęła ze złości i skoczyła na równe nogi.
— Zniewaga nad zniewagi w moim własnym ambesed! Szanowałam twą wielką wiedzę i twój wiek, Ambalasei, szanuję cię nadal i tylko dlatego nie nakażę ci umrzeć natychmiast, lecz jedynie odsunę od siebie i z ambesed. Będziesz mogła tu wrócić dopiero wtedy, gdy cię wezwę. A jeszcze lepiej — opuść miasto. Mówisz o odejściu, zbyt wiele razy zapowiadałaś daleką wyprawę, by o tym pamiętać. Teraz nadeszła pora, byś spełniła swoje groźby…
— Nie groziłam. Wyjadę, jak planowałam. Uwolnię cię też od kłopotów i zabiorę z sobą Enge.
Saagakel trzęsła się z wściekłości, trzaskała w gniewie kciukami.
— Odejdź natychmiast sprzed mego oblicza i nigdy nie wracaj. Odejdź z tego miasta, bo moja wyrozumiałość nie wytrzymuje twej obecności.
— Jesteś równie wyrozumiała, co epetruk podczas zabijania. Ponieważ uważasz swą nieograniczoną władzę za najważniejszą dla naszego życia, może poddasz ją próbie? Wypędź mnie z miasta, rozkaż mi umrzeć. Będzie to bardzo ciekawy eksperyment…
Słowa Ambalasei zagłuszył ryk wściekłości Saagakel, która skoczyła naprzód, górując nad swą dręczycielką, rozwarła szczęki i wystawiła kciuki jak przy zabijaniu. Stara uczona stała bez lęku, wyraziła tylko szybko szacunek-dla-wieku i szacunek-dla-wiedzy, dodając kontroler wątpliwości.
Saagakel ryknęła ponownie w nieartykułowanej złości, opryskując Ambalasei śliną, po czym spróbowała się opanować. W końcu odwróciła się i opadła na tron. Wokół zapadło milczenie, słychać było jedynie tupot nóg fargi, które trzęsąc się ze strachu, uciekały z ambesed. Trzy leżały nieprzytomne na piasku, może padły pod wpływem furii eistai.
Gdy Saagakel odezwała się wreszcie, przekazała jednocześnie znak usunięcia-obu. — Nie chcę widzieć więcej żadnej z was, obie do sadów, natychmiast.
Enge i Ambalasei poczuły, jak twarde kciuki spełniających rozkaz Saagakel obezwładniają ich ciała. Wyprowadzono je szybko z ambesed. Konwój zwolnił nieco, gdy zniknął z oczu eistai, bo dzień był gorący, lecz mocny uchwyt na ramionach więźniarek nie zelżał ani trochę. Enge, milcząc, rozmyślała o tym, co się zdarzyło. Tak doszły do kompleksu sadów, gdzie zostały brutalnie wepchnięte do środka. Gdy zatrzasnęły się za nimi ciężkie wrota, odwróciła się do Ambalasei, wyrażając wdzięczność.
— Narażałaś wszystko, mocna Ambalasei, dziękuję ci.
— Niczego nie narażałam. Słowa Saagakel nie mogły mnie zabić, nie zaatakowałaby mnie też fizycznie.
— Tak, rozumiem to teraz. Domyślam się, że umyślnie ją rozgniewałaś, by znaleźć się tutaj.
Ambalasei uczyniła gest przyjemności i wesołości, odsłoniła zżół-kłe ze starości zęby.
— Podobasz mi się Enge, cieszę się, że tu jesteś. Masz rację. Planowałam wizytę w tym sadzie, odesłanie cię tutaj jedynie przyspieszyło ją o kilka dni. To bardzo nudne miasto, tłumi pomysły, dziwię się, że w ogóle tu przybyłam. Uczyniłam to jedynie ze względu na możliwości badań, zapewniam cię. Odeszłabym stąd już dawno, ale zaczęły się aresztowania Cór Rozpaczy…
— Cór Życia, błagam.
— Życie, śmierć, rozpacz — to dla mnie to samo. Nie obchodzi mnie nazwa ani filozofia, lecz tylko skutki dla filozofii. Mówię o was Córy Rozpaczy, bo wciąż rozpaczam, prowadząc moje badania. Dawno temu, gdy zaczęły rosnąć ściany tego sadu-więzienia, przybyłam tu nadzorować prace. Rozmawiałam wtedy z niektórymi Córami i rozpaczałam nad niewykorzystaniem ich inteligencji. Przypominały mi onetsensasta zrywającego liście wciąż z jednego drzewa. Gdy raz skoczą w mrok tej filozofii, są tam szczęśliwe i nie pragną się rozwijać. Myślę, że umożliwiasz mi spowodowanie ruchu w tej dziedzinie, Enge, jestem przekonana o tym.
— Spróbuję ci pomóc, jeśli powiesz mi, czego ten ruch będzie dotyczył. Witam cię więc jako Córę Życia…
— Nie mów tak, nie jestem jedną z was. Teraz zmieszała się Enge.
— Ale — powiedziałaś przecież, że nie narażałabyś swego życia, gdyby eistaa kazała ci umrzeć. Musisz więc wierzyć…
— Nie, nie wierzę. Rozumiem, a to coś zupełnie innego. Zajmuję się nauką, a nie wiarą. Czy pojmujesz różnicę? A może uważasz to za sprzeczne ze swymi poglądami?
— Nie, w najmniejszej mierze — powiedziała Enge, wyrażając radość-myśli. — Wprost przeciwnie. Chętnie z tobą o tym dłużej pomówię. Mam okazję wypróbować mą odwagę, sprawdzić słowa Ugunenapsy.
— Ja też. Witaj więc w gajach owocowych Yebèisku, witaj. Teraz zapytam cię: gdybyś wydostała się stąd ze wszystkimi swymi Córami, czy poszłybyście ze mną do miasta, które chętnie by was przywitało? W którym byłybyście wolne, w którym mogłybyście żyć, jak chcecie?
— Niczego więcej nie pragniemy, mądra Ambalasei. To nasze jedyne marzenie i jeśli je spełnisz, będziemy twymi fargi.
— To jest możliwe. Nim jednak wam pomogę, mam jeszcze jedno pytanie i zastanów się dobrze, nim mi odpowiesz. Po uwolnieniu was chcę cię uczynić obiektem mych badań. Pragnę pojąć, jak działa to nowe zjawisko, ale struno-nóż mych badań może ciąć głęboko.
— Gdy Enge wyraziła lęk-przed-bólem, Ambalasei odpowiedziała z uśmiechem. — Źle mnie zrozumiałaś. Chodziło mi o struno-nóż myśli, wcięcie się głęboko w waszą filozofię i zbadanie, jakie są jej skutki.
— Chętnie się zgodzę. Dużo myślę o naszej filozofii. Jeśli mną pokierujesz, rada będę twej pomocy.
— Nie tylko pomocy, Enge. Może dogrzebię się czegoś tak znaczącego, że zniszczy to korzenie drzewa twej wiedzy, wyrwie je.
— Wtedy okaże się ono martwym drzewem, drzewem fałszu i będę rada, że je wyrwiesz. Otwieram się przed tobą. Wniknij w me myśli — rób, co chcesz.
Ambalasei objęła ramiona Enge w szybkim geście największej-radości.
— No to zgoda. Muszę teraz zastanowić się nad możliwością waszej ucieczki. Dawno już postanowiłam opuścić miasto, dlatego z moimi pomocnicami poczyniłam wszelkie niezbędne przygotowania i za dzień — najwyżej dwa — będziemy mogły wyruszyć.
Enge okazała przeprosiny i niezrozumienie.
— Zrozumiesz, gdy nadejdzie pora. Teraz trzeba zrobić coś innego. Chciałabym porozmawiać z jedną spośród Cór. Nazywa się Shakasas.
— Pomylone imię — powiedziała Enge. — Shakasas, szybko-zmieniająca-ruchy, to imię, jakiego nie używałaby żadna z nas, imię z okresu przed zrozumieniem. Na znak przyjęcia mądrości Ugunenapsy przybieramy nowe imiona.
— Wiem o tym obrzędzie, pewna jednak jestem, że nawrócona pamięta swe życie sprzed nawrócienia. Poślij po nią używając tego imienia, a zwrócę się do niej, jak będzie chciała.
Enge okazała szacunek i odwróciła się, by wydać polecenie. Dopiero wtedy spostrzegła, że otacza ją krąg milczących słuchaczek. Wystąpiła z nich Omal ze słowami i gestami przywitania.
— Posłano po tą, o którą prosiłaś. Czuję radość-z-widzenia cię, smutek-z-uwięzienia.
— Musimy porzucić smutek. Ta Yilanè o wielkiej mądrości, z którą rozmawiałam, może być naszym zbawienim. Pozwól mi teraz zobaczyć się i spotkać z naszymi siostrami, bo chcę je wszystkie poznać.
Ambalasei odeszła na bok, gdy witały się z sobą. Czekała cierpliwie, aż pojawiła się przed nią Yilanè, wyrażając szacunek.