— Jesteś Shakasas? — spytała Ambalasei.
— Byłam, nim nie zrozumiałam. Z powodu radości z przyjęcia słów Ugunenapsy nazywam się teraz Elem. Czego się po mnie spodziewasz, Ambalasei?
— Odpowiedzi na jedno pytanie. Słyszałam, że kiedyś należałaś do załogi uruketo. Czy to prawda?
— Gdy zostałam Yilanè, sprawiało mi to przyjemność. Ciekawiły mnie prądy w powietrzu i morzu, zaczęłam badać tajniki nawigacji, a poprzez nie zainteresowałam się pracą Ugunenapsy.
— Wyjaśnienie zadowalające. Powiedz mi teraz kto wami kieruje?
— Ugunenspsa, bo jej przykład…
— Dość! Chodzi mi o osoby zamknięte w tym nędznym sadzie. Kto spośród was ma władzę?
— Nikt, wszystkie jesteśmy sobie równe… Ambalasei przerwała jej brutalnym gestem, używanym zazwyczaj jedynie wobec fargi, w rozdrażnieniu darła ziemię pazurami.
— Cisza! Wasza Ugunenapsa to odpowiedź na wszystko. Musi być ktoś stojący nad tobą w hierarchii bezmyślności. Enge, widzisz ją tam? Pytam. Czy może tobą kierować?
— Na pewno. Wiele słyszałam o niej, o jej mądrości, chętnie zrobię to, co mi poleci.
— Wreszcie zrozumiałaś. Porozmawiamy natychmiast w trójkę. Potem będziesz przebywać stale u mego boku i wykonywać moje polecenia. Zgodzisz się, jeśli ci to poleci?
Elem wyraziła chętnie zgodę i Ambalasei odesłała ją szybko, by znów nie zaczęła mówić o Ugunenapsie.
Leżąca tuż przy brzegach Gendasi*, na południe od Alpèasaku wyspa nie była duża, powstawały teraz na niej szybko rosnące budowle, przeważnie były to schronienia przed deszczem. Jedynie połączone pokoje, w których pracowała Ukhereb, sprawiały wrażenie trwałości i solidności. Zaprowadzono tam eistaę, Lanefenuu, gdy tylko wynurzyła się z uruketo, którym pokonała ocean. Słuchała objaśnień ze znudzeniem i brakiem zainteresowania. Ciekawiły ją tylko wyniki prac uczonej, choć nie wchodziła w szczegóły, zainteresowanie wzbudziło masinduu.
— To bardzo zabawne — powiedziała Lanefenuu. — Musisz wyhodować mi takie, bym mogła je zabrać do Ikhalmenetsu. Nigdy nie widziałam czegoś podobnego.
— Dlatego, Eistao — powiedziała z pewną dumą Akotolp — że nic takiego dotąd nie istniało. Musiałyśmy z Ukhereb badać nowe, wyhodowane przez nas rośliny, pracować razem nad ich mutacją. Są jednak trujące i niebezpiecznie się nimi zajmować, dlatego potrzebne są nam powiększające umiejętności sanduu. Czy wiesz, o jakim stworzeniu mówię?
— Nie — odparła Lanefenuu, dumna ze swej niewiedzy. — Zbyt jestem zajęta, by poświęcać czas na poznawanie twych paskudztw.
— Jak najsłuszniej, Eistao — powiedziała Akotolp. — To brudne zajęcie. Służę wyjaśnieniem. Sanduu powiększa, czyli sprawia, że oglądany przedmiot wygląda na większy, nawet o dwadzieścia razy większy. Jednakże z tego podstawowego przyrządu naukowego może korzystać jednocześnie jedna Yilanè, a musiałam pracować razem z Ukhereb. Dlatego opracowałyśmy masinduu, można je nazwać sanduu rzucającym obraz. Używane jest w mikrochirurgii, lecz teraz wykorzystałyśmy je, by pokazać ci obrazy tego, co robimy bez narażania twego szanownego ciała na niebezpieczeństwa.
— Moje szanowne ciało jest bardzo zadowolone z waszych wysiłków. A co to może być?
Akotolp spojrzała na jasno oświetlony obraz na ścianie. Wpadające przez zewnętrzną ścianę do oka masinduu światło słoneczne zostało tam wzmocnione i w efekcie na ścianie powstało barwne odwzorowanie rzeczywistości.
— To okrzemki, Eistao, drobne stworzonka żyjące w morzu. Używamy ich do regulacji masinduu. Widziane przez ciebie barwy powstają dzięki filtrowi polaryzacyjnemu…
Akotolp przerwała, gdy Lanefenuu wyraziła znudzenie-szczegółami-naukowymi.
W pokoju rozjaśniło się, gdy weszła Ukhereb; za nią fargi niosła tacę ze zdjęciami.
— Wszystkie gotowe, Eistao — powiedziała, każąc fargi położyć tacę.
— To najnowsze odbitki, pokażą ci niepodważalne efekty naszych prac dla ciebie.
— Zaczynaj od razu — poleciła Lanefenuu.
Ze ściany zniknęły obrazy okrzemek, na ich miejsce pojawił się widok morza, a w tle zielony brzeg z białymi plażami. Mówiąc, Ukhereb obsługiwała jednocześnie masinduu, tak iż wyświetlane kolejno zdjęcia dawały wrażenie zbliżania się do wybrzeża.
— To brzeg Gendasi* na południe od miasta Alpèasak. Wybrałyśmy to miejsce, bo mogłyśmy niepostrzeżenie tam wylądować. Temperatura i gleba są takie same co w mieście, tak iż nasze rośliny mogą się rozwijać w analogicznym środowisku.
— Dlaczego nie poszłyście do miasta? — spytała Lanefenuu.
— Zajmują je ustuzou — powiedziała Vaintè, która właśnie weszła. — Wybrałam się tam na zwiad. Nie całe miasto spłonęło, teraz roi się w nim od tego robactwa.
— Ich przeznaczeniem jest śmierć, Vaintè — powiedziała Lanefenuu. — Kazałam ci przyjść, bo te znakomite uczone przygotowały pokaz tego, co zrobiły tu w moim imieniu. Będziesz obecna na nim, bo stworzyłaś to wszytko.
Vaintè wyraziła zadowolenie-wdzięczność i usiadła na ogonie obok eistai, która nakazała dalsze-patrzenie.
Zielony gąszcz rósł ciągle, aż ukazały się wokół niego wbite na ciernie martwe zwierzęta.
— To zmutowane pnącza i krzewy — wyjaśniła Akotolp. — Rosną one razem z tymi szeroko-liściastymi roślinami, które są bogate w wodę i dlatego odporne na ogień, chronią przed nim. To nie było trudne do osiągnięcia, wystarczyło tylko zmodyfikować ściany otaczające większość miast. Wraz z rozwijaniem tych roślin i hodowlą ich w dużych ilościach — by wystarczyło na nasiona — pracowałyśmy nad tym oto stworzeniem.
Ekran wypełnił wizerunek wielobarwnej, błyszczącej jaszczurki. Akotolp podeszła bliżej, by wskazać na rządy guzików na grzbiecie zwierzęcia. — Te cysty powstają podczas dojrzewania jaszczurki, pękają, a potem znów rosną. Zwróć uwagę na cienką skórę i śluzową powłokę chroniącą zwierzę przed śmiertelnie groźnym otoczeniem. Doskonały rozwój.
— Potrzeba-jasności — ostro wtrąciła Lanefenuu.
— Uniżone przeprosimy, Eistao. Pomyliłam kolejność. Widziane przez ciebie groźne rośliny należy wysiać w mieście zajmowanym przez ustuzou. Rozważałyśmy różne techniki samorozsiewu i wypracowałyśmy ten system. Przy pękaniu cyst wyzwalają się ziarna trujących roślin. W ich gąszczu żyją te jaszczurki — niezdolne są do tego żadne inne zwierzęta. Tak więc bez najmniejsezgo wysiłku z naszej strony, bez straty choćby jednej Yilanè, samo miasto usunie najeźdźców. Nie nastąpi to od razu, lecz będzie równie nieuniknione i nieodparte jak fala przypływu. Rośliny wypełnią miasto, ustuzou zostaną wyparte — i jutro jutra będzie jak wczoraj wczoraj.
— Wspaniale — Lanefenuu wyraziła zadowolenie i radość. — Jak jednak Yilanè będą mogły żyć w tym mieście śmierci?
— Bardzo łatwo. Już wytworzyłyśmy pasożyty i wirusy, które zniszczą roślinność i wytrzebią jaszczurki, nie szkodząc niczemu więcej.
— To rzeczywiście doskonały plan. Dlaczego więc nie wprowadza się go w życie?
— Jeden szczegół wymagał rozwiązania — powiedziała Akotolp. — Konieczne było wyhodowanie pasożytniczego robaka przenoszącego w swym ciele otorbione nasiona. Robaki te atakują jaszczurki, wywołując cysty rozprzestrzeniające nasiona. Jaja robaków, wraz z otorbionymi nasionami, wydostają się z odchodów jaszczurek…
Przerwała na gest eistai.
— Dobra Akotolp, wiem, że takie szczegóły was fascynują, lecz dla mnie są wstrętne i nudne. Przestań mówić o szczegółach waszych osiągnięć.
— Wszystko gotowe, Eistao — powiedziała Vaintè, otwierając drzwi i wskazując na słońce.