Выбрать главу

— Zawiadomię cię, gdy tylko Ukhereb i Akotolp zameldują o osiągniętym sukcesie. Podczas twej podróży wyhodowano nowe pokolenia jaszczurek, znajdują się w zagrodzie, którą ci teraz pokażę. Wszystko czeka w pogotowiu na twój rozkaz.

— To cudowne. Mówię teraz. Niech tak będzie. Alpèasak zostanie oczyszczony z robactwa i odbudowany, tak by mieszkanki Ikhalmenetsu, gdy nastanie zima, mogły przybyć do Alpèasaku. Rozpoczynajcie!

— Zaczyna się, Eistao — powiedziała Vaintè.

„Zaczyna się, ale się tu nie skończy — dodała w nieruchomym milczeniu, tak iż nikt nie poznał jej myśli. — Miasto zostanie oczyszczone, zajmą je znów Yilanè. Wówczas poproszę o łaskę i zostanie mi dana. Poproszę eistaę tylko o jedno, bym mogła wykorzystać nasiono-jaszczurki do uczynienia reszty lądu niemożliwym do zamieszkania przez ustuzou. Potem odnajdę je i zniszczę. To ja zabiję wreszcie Kerricka-ustuzou.”

ROZDZIAŁ XVII

Saagakel przepełniał gniew, jej zwisające policzki trzęsły się ze złości. Ambesed był tak pusty i cichy, że słychać było wyraźnie szmer wody pod złotymi mostkami — wszystkie Yilanè uciekły po pierwszych oznakach jej wielkiego niezadowolenia. Pozostała tylko jedna, bezradna fargi, ta, która przyniosła nieszczęsną wiadomość. Eistaa starała się w milczeniu zapanować nad swymi uczuciami, to prymitywne stworzenie nie jest winne i nie może umrzeć z powodu przekazanej przez siebie informacji. Saagakel pragnęła rządzić sprawiedliwie, a zabicie tej młódki naruszałoby tę zasadę. Mogła jednak to spowodować, wystarczyłoby jedno słowo. Świadoma tego cieszyła się ze swej potęgi; odchylona do tyłu, rozparta na ogrzanym słońcem tronie radowała się ciepłem i widokiem miasta otaczającego ambesed. Gdy przemówiła, w jej głosie wyraźnie czuć było siłę.

— Wstań, młoda, spójrz na swą eistaę, dowiesz się, że długo będziesz żyła, służąc jej i jej miastu.

Fargi przestała drżeć, gdy to usłyszała, wstała, oczy jej zwilgotniały z podziwu dla eistai, ciało okazywało gotowość przyjęcia każdego rozkazu. Saagakel zaakceptowała postawę posłuszeństwa i przemówiła łagodnie:

— Powtórz jeszcze raz, co kazano ci powiedzieć. Nie spotka cię nic złego — to obietnica eistai.

Ciało fargi zesztywniało w skupieniu, gdy starała się przypomnieć dokładnie wszystkie słowa.

— Od niskiej, służącej Saagakel, eistai Yebéisku, do najwyższej. — Ruchy i barwy wyrażały najwyższą rozpacz. — Od dwóch dni sady, w których pasą się okhalakxy, opanowała choroba, wiele zwierząt przestało się ruszać. Kilka padło. Potrzebna jest pomoc, by ocalić żyjące.

To nie może być przypadek. Oczy Saagakel lśniły gniewem, lecz ciało pozostawało nieruchome, opanowane. Fargi czekała z napiętą uwagą. Nie mógł to być przypadek. Przed kilku laty ta sama choroba szerzyła się wśród okhalakxów, lecz Ambalasei ją opanowała. Teraz, zaledwie kilka dni po uwięzieniu uczonej, nastąpił nawrót epidemii.

— Przekaż moje pragnienie-obecności tym, które mi doradzają. Idź. Tym wyjściem, znajdziesz je tam.

Po chwili przyszły wezwane, trzęsąc się ze strachu na widok jej groźnej postawy. Saagakel uważała, że należy przypominać wszystkim, nawet najwyższym, o nieograniczoności jej władzy. Odzyskała dobry humor, gdy zobaczyła, jak wchodziły niepewnie i z lękiem.

— Dowiedziałam się, że okhalakxy padają masowo, a wy, jak całe moje otoczenie, wiecie, że to moje ulubione mięso. W chorobie, która je dotyka, dostrzegam rękę Ambalasei. Idź do sadu, ty, Ostuku, idź szybko, bo zaczynasz tyć i spacer dobrze ci zrobi, idź i natychmiast przyprowadź do mnie Ambalasei. To rozkaz.

Na myśl o możliwości zniszczenia okhalakxow Saagakel poczuła nagły głód; posłała po kawał mięsa. Dostarczono go bardzo szybko, natychmiast urwała wielki kęs. Obgryzła jeszcze z kości ostatnie skrawki mięsa przy pomocy tylnych zębów, gdy do ambesed wkroczył mały orszak. Prowadziła go Ostuku, po bokach szły silne strażniczki. W środku znajdowała się Ambalasei, poruszała się powoli, oparta na szerokich ramionach swej towarzyszki.

— Rozkazałam przyprowadzić tylko Ambalasei — powiedziała Saagakel. — Usuńcie jej towarzyszkę.

— Niech pozostanie razem ze mną — powiedziała Ambalasei, wyrażając oburzenie i niezadowolenie. — Skazałaś mnie na ten wilgotny sad, muszę w mym wieku spać na ziemi. W nocy jest tam zimno i mokro, tak iż teraz muszę opierać się na niej przy chodzeniu. Ta silna musi pozostać, nie mogę bez niej chodzić.

Saagakel okazała gestem, że ta rozmowa ją nie interesuje, potem zaznaczyła, że to, co powie, jest szczególnie ważne.

— Okhalakxy giną w gajach. Co wiesz na ten temat?

— Czy sztywnieją i leżą bezradne? Jeśli tak, to z choroby płuc zawleczonej przez dzikie okazy z puszczy.

— Przecież dawno temu zlikwidowałaś tę chorobę. Jak mogła teraz powrócić?

— W puszczy ekologii jest mnóstwo ścieżek.

— Czy je zaraziłaś?

— Możesz w to wierzyć, jeśli chcesz. — Niejasną odpowiedź można było zrozumieć dwojako. Nim Saagakel zdążyła zażądać wyjaśnień. Ambalasei mówiła dalej. — Bez względu jednak na to, jak zwierzęta na polu złapały chorobę, tylko ja mogę je wyleczyć. Czy pragniesz tego?

— Tak ma się stać, rozkazuję ci to uczynić.

— Przyjmę twe życzenie, ale nie rozkaz. Proszę w zamian o uwolnienie mnie z tego wilgotnego sadu, uwolnienie także tej-która-mnie-podpiera. Gdy stwierdzę, że moje nogi są już sprawne, będziesz ją mogła znów odesłać do sadu.

„Razem z tobą, stara idiotko” — pomyślała Saagakel, zachowując milczenie.

— Natychmiast przystąp do pracy — rozkazała głośno, potem odwróciła od niej uwagę, demonstrując niechęć i nakazując odejście.

Ambalasei odesłała strażniczki gniewnymi gestami i wyszła z ambesed utykając. Opierając się ciężko na szerokim ramieniu Elem, nie odzywała się, gdy szły przez miasto, zachowywała milczenie, nim nie zamknęły się za nią zewnętrzne drzwi jej domu. Dopiero wtedy wyprostowała się i weszła swobodnie do osobistego laboratorium. Na jego ścianie tkwił gulawatsan, trzymając się mocno pazurami, pyskiem wpijał się w naczynie drzewa. Ambalasei szarpnęła silnie zwój nerwów na środku grzbietu zwierzęcia, które zwróciło ku niej niewidzące oczy; spomiędzy warg ciekł mu płyn. Gulawatsan wrzasnął przeraźliwie, otwierając szeroko pysk. Elem cofnęła się ogłuszona natężeniem dźwięku. Ambalasei kiwnęła z uznaniem głową, gdy rozległ się tupot szybkich kroków jej asystentek.

— TV — wskazała na pierwszą. — Zabierz z chłodni szczepionkę dla okhalakxow i zaaplikuj ją chorym zwierzętom. Ty zaś, Setèssei, pójdziesz z tą Yilanè do pracowni i weźmiesz mapy.

— Nie wolno mi tam wchodzić — powiedziała Elem.

— Jedynie eistaa stoi ode mnie wyżej w tym mieście — powiedziała spokojnie Ambalasei — dlatego wszyscy mnie słuchają. Setèssei przekaże moje polecenie i wpuszczą cię tam. Przyniesiesz tu wszystkie mapy nawigacyjne. Czy zrozumiałaś polecenie?

Gdy Elem potwierdziła gestem, że zrozumiała, Ambalasei odwróciła się i wydała szybko polecenie pozostałym asystentkom. Miała mało czasu, a wiele do zrobienia. Tylko dzięki temu, że przygotowywała się do tych działań od ponad roku, wszystko przebiegało sprawnie. Przybycie Enge nie miało wpływu na decyzję, w nagłym porywie Ambalasei rozgniewała się na eistaę, i to przyśpieszyło całą akcję. A poza tym od dawna miała dość tego nudnego miasta i przygotowywała wyjazd. Liczyła, że w najbliższej przyszłości czeka ją ciekawe życie.

Martwiła się jedynie, czy eistaa nie odwołała swego wcześniejszego rozkazu oddającego do jej dyspozycji uruketo. Ale ten rozkaz pochodził sprzed wielu lat, kiedy to musiała popłynąć w górę rzeki w poszukiwaniu dzikich okazów. Miała nadzieję, że gdy Saagakel przypomni sobie o nim, będzie już za późno.