Выбрать главу

— Zawieszona gleba, bakterie, zarodniki, plankton, nasiona. Zbliżamy się do ogromnej rzeki, której dorzecze obejmuje olbrzymie tereny jeszcze większego kontynentu. Przewiduję, iż z pewną dokładnością znajdujemy się blisko naszego celu, blisko Ambalasokei.

Padało niemal cały dzień następny, lecz deszcz ustał przed wieczorem. Gdy chmury odsłoniły horyzont przed nimi, ujrzały majestatyczny zachód słońca w bogatych barwach. Przy wznoszeniu się uruketo na długie fale spostrzegły ciemną linię na horyzoncie, tuż pod płonącym niebem.

Tej nocy spały, jak Yilanè czynią to zawsze, nieruchomo i głęboko, ale wszystkie obudziły się przed pierwszym światłem dnia. Elem kazała większości zejść na dół, bo na szczycie płetwy zrobił się nieznośny ścisk. Z przodu stanęła Ambalasei, jak to się jej należało. Patrzyła na zbliżający się, rosnący ląd. W końcu rozpadł się on na szereg małych wysepek.

— To nie rzeka — powiedziała Elem z ruchami rozczarowania. Dość porywczo Ambalasei przekazała niezdolność-zrozumienia.

— Małe rzeki mają wielkie ujścia. Rzeka ściągająca wody całego kontynentu niesie muł i tworzy deltę z wieloma wyspami. Znajdźcie kanały między tymi wysepkami, a przekonacie się, że nasza rzeka jest dość potężna. A na brzegach jej obfitego nurtu zasadzimy na-siono miasta.

— Nie mam najmniejszej wątpliwości, że Ambalasei ma rację, bo nigdy się nie myli — powiedziała Enge. — Podpłyńmy bliżej do naszego celu, początku nowego życia dla nas wszystkich. Do nowego lądu Ambalasokei, na którym wyrośnie nasze miasto.

ROZDZIAŁ XXII

Angurpiamik nagsoqipadluinarpoq mungataq ingekaqaq.

Dla Paramutanina świeża ryba jest równie ważna, co szybka miłość każdego dnia.

POWIEDZENIE PARAMUTANÓW

W końcu podjęto decyzję. Trwało to długo, jak u Paramutanów. Nie kończące się dysputy przerywano jedynie szybkimi posiłkami składającymi się z tranu i zgniłego mięsa. W ten sposób tradycyjnie dyskutowano nad ustaleniem ważnych spraw. Gdy kończyło się mięso w jednym paukarucie, przenoszono naradę do następnego. Ludzie przychodzili i odchodzili, niektórzy nawet zasypiali, a gdy wracali czy budzili się, musiano im opowiadać, o czym mówiono tymczasem, tak iż obrady wciąż się przeciągały.

Mimo to podjęto decyzję. Większość ikkergaków przepłynie ocean w poszukiwaniu ularuaqow. Wyprawa będzie długa, zakończy się dopiero u schyłku jesieni, może nawet przeciągnie się do następnej wiosny. Przez ten czas w paukarutach potrzebne będzie jedzenie. W przybrzeżnych wodach można było łowić ryby, zdecydowano więc, iż jeden ikkergak wyprawi się na południe, by sprawdzić, co można tam złowić, a jednocześnie zabierze na swój pokład gości Erqigdlit. Było to czymś nowym i poruszającym; wszyscy Paramutanie chcieli wziąć udział w tej wyprawie, ale pogodzili się z tym, iż ikkergakiem pokieruje Kalaleq, bo to on przyprowadził do nich Erqigdlit.

Po podjęciu decyzji nie marnowano już czasu. Lód zaczął się łamać, słońce grzało coraz mocniej, a dni się wydłużały.

Lato będzie krótkie, wkrótce znów nastanie zima. W nie spotykanym pośpiechu, po przedłużających się rozważaniach zaczęto ładować ikkergaki. Układano w nich wszystko, co potrzebowali na długą wyprawę. Żegnane radośnie — ponure twarze i łzy źle wróżyły rejsowi — łodzie po kolei wyruszały w drogę.

Angajorqaq chcąc uniknąć pożegnania, schowała się, gdy ikker-gak był gotowy do wypłynięcia, lecz Armun powstrzymała wyjście w morze. Udała się do paukarutu, gdzie znalazła ją ukrytą pod futrami.

— Jesteś niemądra — powiedziała Armun, wycierając łzy płynące po brunantej sierści Paramutanki.

— Dlatego się schowałam.

— U Erqigdlit to dobry znak, jeśli okazuje się smutek z czyjegoś odejścia.

— Jesteście dziwnym ludem i nie chcę, byście odchodzili.

— Musimy, ale wrócimy wkrótce.

Oczy Angajorqaq rozszerzyły i gwizdnęła cicho, co oznaczało wielki szacunek.

— Masz zdolność przewidywania jutra, patrząc przez lód i śnieg, skoro tak mówisz. Ja tego nie umiem.

Armun sama nie była pewna, słowa te wypowiedziała tak naturalnie, jakby mówiła o czymś niewątpliwym. Jej matka miała tę zdolność, unosiła odrobinę mrok nocy i widziała jutro wcześniej niż inni. Może i ona miała tę umiejętność. Pogłaskała Angajorqaq po twarzy, wstała i wyszła. Ikkergak czekał na nią, wszyscy krzyczeli, by się pośpieszyła. Arnwheet podskakiwał radośnie, a Harl wydawał pełne szczęścia okrzyki. Nawet Ortnar wyglądał na zadowolonego. Jedynie Kerricka nie opuszczała ponura mina, miał ją stale i nie porzucił nawet po decyzji o odpłynięciu. Próbował się rozchmurzyć, uśmiechać i żartować, ale nigdy nie udawało mu się to przez dłuższy czas. Smutek czaił się blisko, gotowy do powrotu. Nocami, gdy obejmował Armun, potrafiła ona sprawić, by nie myślał o przyszłości, lecz rano niepokojące myśli uparcie powracały.

Zaczęła się droga na południe. Podróż ikkergakiem zajmowała Kerricka umysłowo i fizycznie, nigdy bowiem nie doświadczał czegoś podobnego. Rejs przez ocean w uruketo był czymś zupełnie innym, przebywał w żywym, skórzanym pomieszczeniu, w zaduchu i stałym półmroku, nic nie widział, nic nie miał do roboty. W ik-kergaku wszystko było inaczej. Płynęli po morzu, a nie w głębinie, w powietrzu hałasowały podlatujące blisko ptaki, cała łódź skrzypiała przy rozwijaniu wielkiego żagla i łapaniu weń wiatru. Nie był tu ogłupiałym pasażerem, ale uczestniczył aktywnie w rejsie. Nigdy nie brakowało wody do wyczerpywania, nigdy też nie nudziło go obsługiwanie pompy i patrzenie na tryskający za burtę strumyczek. Zastanawiał się nad jej konstrukcją, ale nie mógł do końca rozgryźć zagadki. Miało to coś wspólnego z powietrzem, ale nie miał pojęcia dokładnie co. W końcu przestał się zastanawiać — wiedział tylko, iż naciskając na ramię pompy czerpie wodę spod stóp i wysyła ją do oceanu.

Ustawianie żagla było mniej tajemnicze. Czuł wiatr na twarzy, widział, jak wypełnia skórzaną płachtę, dostrzegał napięcie plecionych lin przenoszących siłę wiatru na ikkergak. Słuchając uważnie poleceń nauczył się ciągnąć właściwe liny i wiązać węzły utrzymujące je w odpowiedniej pozycji. Odbywał nawet wachty przy rumplu. Potrzebowali go, bo żegluga trwała w noc i dzień, przenosząc ich z zimy w wiosnę. Nie sterował w nocy, bo nie potrafił jeszcze kierować łodzią reagując rumplem na odczuwane na twarzy powiewy wiatru. W dzień jednak, przy dobrym, sprzyjającym wietrze, umiał utrzymywać ikkergak na kursie równie dobrze jak każdy Paramutanin.

Ikkergak był ciekawą, przemyślaną konstrukcją. Jego zewnętrzna skóra, choć wielka, pochodziła z jednego ularuaqa i Kerrick zastanawiał się, jak może wyglądać tak ogromne zwierzę. Skóra rozpięta była na szkielecie z cienkich listew mocnego drzewa, było ich wiele, krzyżowały się z sobą, łączyły je skórzane rzemyki. Pod pewnym względem czuł się jak w uruketo, bo elastyczne burty uginały się pod wpływem ruchów ikkergaka na falach, zapadały się i wzdymały jakby w oddechu.

Armun o wiele lepiej znosiła drogę na południe w dużym ikkergaku aniżeli rejs na północ, który odbyła w małej łódce. Ruchy były teraz łagodniejsze i już nie chorowała. Dni stawały się coraz cieplejsze, miała już dość lodu i śniegu. Bała się jednak, by chłopcy nie wpadli do wody i obserwowała bacznie ich zabawy. Mimo to w pewnej chwili Harl stracił równowagę i wyleciał za burtę. Krzyki Armun zaalarmowały sternika, który zawrócił ikkergak, żagiel za-łopotał, a Kalaleq rzucił linę przestraszonemu chłopcu. Trwało to chwilę, powietrze w ubraniu unosiło Harla na powierzchni, a gdy ociekając wodą, znalazł się na pokładzie, wszyscy Paramutanie pokładali się ze śmiechu. Po tej przygodzie był znacznie ostroźniejszy, nawet Arnwheet bardziej uważał, gdy zobaczył, jak jego przyjaciel zniknął w morzu.