— Od idącej w ślad do prowadzącej, czy Erafnaiś ucieszy mnie przyjściem tutaj?
Erafnaiś wspięła się z wahaniem, widziała milczącą Vaintè, odwróconą plecami i wpatrującą się w morze. — Jestem tu, Enge — powiedziała.
— Moje podziękowania i wdzięczność mych towarzyszek za ocalenie nas przed zniszczeniem. Dokąd zmierzasz?
— Dokąd? — Erafnaiś powtórzyła pytanie i poczuła wstyd. Była dowódczynią, a dotąd nie pomyślała wcale o celu podróży. Zaskoczona, zabrała złe wrażenie z nieznacznymi ruchami przeprosin.
— Umknęłyśmy w morze przed ogniem, płyniemy jak zawsze na wschód, do Entoban*. Zrobiłyśmy to w panice ucieczki, a nie na mądry rozkaz.
— Porzuć wstyd, bo ocaliłaś nas wszystkie i czuję wyłącznie wdzięczność. Naszym celem musi być Entoban* Yilanè. Ale które miasto?
— Moje rodzime. Gdzie przebywa me efenburu, gdzie to uruketo po raz pierwszy wypłynęło na morze. Ikhalmenets otoczony-morzem.
Wpatrując się nadal w spienione fale, Vaintè jednym okiem spojrzała na rozmawiające. Poprosiła o uwagę, lecz tylko Erafnaiś patrzyła na nią.
— Ikhalmenets — wyspy nie leżą w Entoban*. Proszę pokornie o rejs do Mesekei.
Erafnaiś okazała zrozumienie prośby, ale też zdecydowanie, choć uprzejmie potwierdziła swój wybór. Vaintè zrozumiała, że nie da się zmienić tego celu i zamilkła. Dotrze tam w inny sposób — bo musi się tam znaleźć. Mesekei był wielkim miastem nad szeroką rzeką, bogatym, kwtinącym i leżącym daleko od chłodów północy. Co ważniejsze — bardziej niż inne miasta wsparł ją w wojnie z ustuzou. Przeszłość wydawała jej się zamglona i nieprzejrzysta, w zdrętwiałym umyśle nie znajdowała żadnego pomysłu na życie. Musi jednak nadejść dzień, gdy mgła się podniesie i znów będzie mogła myśleć o przyszłości. Lepiej wtedy być w mieście pełnym przyjaciół. W Ikhalmenets są i inne uruketo; znajdzie jakiś sposób.
Tam ma towarzyszki — tu tylko wrogów. Ciągle żyje Enge i jej Córy Śmierci, podczas gdy zginęły wszystkie inne Yilanè tak bardzo zasługujące na życie. Nie powinno tak być — i nie będzie. Tu, na morzu, nic nie da się zrobić. Była sama przeciwko wszystkim; nie mogła oczekiwać pomocy od Erafnaiś i członkiń jej załogi. Na brzegu wszystko to ulegnie zmianie. W jaki sposób tego dokona? Myśli jej zaczęły teraz krążyć żywiej, ukryła je pod sztywnością ciała.
Enge dała dowódczym z szacunkiem do zrozumienia, że odchodzi. Po osiągnięciu dna płetwy obejrzała się na nieruchomą postać Vaintè, przez moment wydało się jej, że widzi, jak pracuje umysł tamtej. Zły, mroczny i śmiertelnie groźny. Ambicja Vaintè nigdy się nie zmieni, nigdy. Myśli te tak głęboko przeniknęły Enge, iż zamarła, mimo że próbowała zapanować nad swym ciałem. Widoczne to było nawet w przytłumionym, fosforencyjnym blasku. Oderwała się od tych rozważań i ruszyła wolno przez półmrok. Minęła nieruchomą Akotolp i jej nieszczęsnego towarzysza, doszła do małej grupki tłoczącej się pod ścianą. Akel wstała i zwróciła się ku Enge — potem cofnęła się, gdy ta podeszła.
— Kierowana-do-kierującej, Enge, jakaż to troska wpływa na twoje ruchy, że aż przestraszyłam się śmiertelnie, gdyś podeszła bliżej?
Enge zatrzymała się i przeprosiła.
— Lojalna Akel, me uczucie nie jest skierowane przeciw tobie ani przeciw żadnej z was. — Spojrzała na cztery pozostałe Córy Życia i pozwoliła swemu ciału okazać, jaka jest rada z ich towarzystwa. — Kiedyś było nas wiele. Teraz zostało tylko parę, tak iż każda z was jest dla mnie droższa aniżeli tłum. Ponieważ przeżyłyśmy, choć zginęły wszystkie inne, uważam, iż nakłada to na nas misję — i daje siłę jej wypełnienia. Pomówimy o tym kiedy indziej. Najpierw musimy zrobić co innego. — Trzymając kciuki przy piersi przekazała gest słuchające-uszy, patrzące-oczy. — Rozpacz, z jaką tu przyszłam, nie jest moja. Teraz zastanowię się nad przyczyną tej rozpaczy.
Poszukała ciemnego kąta za pęcherzami z mięsem, gdzie trudno ją było dostrzec, potem położyła się twarzą ku żywej ścianie uruketo i zmusiła swe ciało do sztywengo bezruchu. Dopiero po dokonaniu tego pozwoliła swym myślom powrócić do Vaintè. Głęboko ukrytym myślom, które nie odbijały się w zewnętrznym zastygnięciu.
Vaintè. Ogromnie nienawidząca. Wyzwolona z uczuć do swej byłej efenselè, Enge mogła ją wreszcie ujrzeć taką, jaką była. Mroczna potęga zła. Gdy to zrozumiała, pojęła jasno, iż pierwsze jej działanie zostanie skierowane przeciw Enge i jej towarzyszkom. Żyły, podczas gdy wszystkie inne zmarły. Całe Ikhalmenets zacznie o tym mówić, co nie będzie korzystne dla Vaintè. Dlatego z równania zawierającego przyczynę i skutek wyniknie śmierć.
Nic nie może być od tego prostsze.
Znanej groźbie można zapobiec, przeciwstawić się niebezpieczeństwu. Musi ułożyć plany. Pierwszy jest najłatwiejszy. Przeżycie. Poruszyła się, wstała i poszła do innych. Akel i Efen powitały ją, lecz Omal i Satsat spały, pogrążały się stanie letargu, w jakim spędzą długi, ciemny rejs.
— Obudźcie się, proszę, musimy pomówić — powiedziała Enge i poczekała, aż tamte się rozruszają i zaczną słuchać. — Nie możemy się spierać, dlatego proszę o ustępliwość i posłuszeństwo. Czy zrobicie to, o co poproszę?
— Mówisz za nas wszystkie, Enge — oznajmiła prosto Omal, a pozostałe skinęły potwierdzająco.
— Powiem wam więc, co uczynimy. Gdy cztery będą spały, jedna musi zawsze czuwać — bo jesteśmy w wielkim niebezpieczeństwie. To musimy zrobić. Gdy jedna zaśnie, drugiej nie wolno pogrążyć się w śnie. Jedna będzie zawsze siedziała obok śpiących. Patrzyła, aż wszystkie przekazały zrozumienie i zgodę.
— No to wszystko w porządku. Teraz zaśnijcie, me siostry, pozostanę rozbudzona przy waszym boku.
Enge siedziała w nie zmienionej pozycji, gdy po jakimś czasie Vaintè zeszła z płetwy. Przez jej ciało przebiegła fala nienawiści, na widok czujnych oczu Enge. Ta nie odpowiedziała na to — ale też się nie odwróciła. Łagodność jej spojrzenia jeszcze mocniej rozgniewała Vaintè, tak iż aby się uspokoić, musiała położyć się daleko, odwrócona plecami.
Rejs przebiegł szybko i bez żadnych wydarzeń, wszystkie na pokładzie były tak wstrząśnięte śmiercią Alpèasaku, iż szukały w śnie ucieczki przed przerażającymi wspomnieniami. Budziły się jedynie na posiłki, zasypiając ponownie po zaspokojeniu głodu. Jednakże zawsze czuwała bacznie jedna z piątki.
W chwili gdy dostrzegły ląd, Enge spała, zostawiła jednak odpowiednie polecenia.
— Tam są zielone drzewa wybrzeża Entoban* — powiedziała Satsat, dotykając lekko Enge, by ją obudzić.
Enge wyraziła wdzięczność, a potem czekała w milczeniu, aż dowódczym pozostanie sama na szczycie płetwy. Wówczas podeszła do niej, razem spoglądały w milczącym podziwie na linię białego przyboju na tle zielonej dżungli.
— Pokorna prośba o wiedzę — zasygnalizowała Enge, a Erafnaiś okazała zgodę. — Patrzymy na brzeg ciepłego, wiecznego Entoban*, czy jednak wiadomo, jaką część jego wybrzeża widzimy?
— Jesteśmy gdzieś tu — powiedziała Erafnaiś, trzymając mapę sztywno rozciągniętą między kciukami jednej ręki, drugą odmierzając odległość od brzegu. Enge przyjrzała się uważnie.
— Musimy płynąć wzdłuż brzegu na północ — powiedziała Erafnaiś — minąć Yebéisk i dotrzeć do wyspiarskiego miasta Ikhalmenets otoczonego-morzem.
— Czy zostanie to poczytane za bezczelność, jeśli poproszę dowódczynię o pokazanie Yebeisku-o-ciepłych-plażach?