Выбрать главу

— Ale tu nic nie widać! — Vaintè wykonywała ostre, szarpane ruchy niechęci i zaniepokojenia. — Na zdjęciu są tylko chmury.

— Niestety, to prawda. Wysłano jednak innego ptaka…

— Zanim tu wróci, ustuzou będą daleko. Chcę ich zdjęć — a nie chmur! — Ręce trzęsły się jej od emocji, nerwowym ruchem kciuków zrzuciła wszystkie zdjęcia na ziemię.

— Kieruję ptakami, a nie chmurami — powiedziała Anatempè, najpotulniej jak mogła, choć jej ruchy zdradzały trochę prawdziwych uczuć. Nie bawiło ją, że stale pada ofiarą podłych nastrojów Vaintè. Ta dostrzegła reakcję podwładnej i powiedziała w sposób chłodny, niosący niebezpieczeństwo.

— Sprzeciwiasz się mym rozkazom? Uważasz je za krzywdzące?

— Wykonuję twe rozkazy, bo nakazała mi to Ukhereb, słuchająca eistai. Pragnę tylko wypełniać me obowiązki. — Te ostatnie słowa wypowiedziała z kontrolerami wiecznej służby, posłuszeństwa.

Vaintè chciała już ją upomnieć, lecz zesztywniała i umilkła, nakazała tylko uczonej szorstkim gestem, by odeszła. Dopiero teraz pozwoliła sobie na okazanie niezadowolenia. Gdy była eistaą, taka obraza równałaby się niechybnie śmierci. Tamta jednak miała wiele racji. To Lanefenuu jest eistaą rozkazującą innym, w tym i jej. Musi się z tym pogodzić. Odwróciła się ze złością i zobaczyła fargi stojącą u wejścia do budynku zawierającego model. Stała tam cierpliwie do jakiegoś czasu, czekając, aż Vaintè zwróci na nią uwagę.

Wiadomość dla Vaintè powstrzymała jej nerwy; fargi zapomni wiadomość lub umrze z rozpaczy, gdy okaże jej, co czuje.

— Jestem Vaintè. Mów, uważnie-powoli, słucham cię.

— Yilanè-Naalpe-uruketo-obecność-port-rozmowa-prosi. Było to trudne do zniesienia, lecz Vaintè nadal panowała nad sobą, choć dziwiła się własnej cierpliwości.

— Potrzeba wyjaśnień. Czy zawiadamiasz mnie, że ta Naalpè jest teraz w porcie na pokładzie uruketo i pragnie ze mną porozmawiać?

— Zgoda! — Fargi chętnie uniknęła dalszej rozmowy i odeszła na znak Vaintè. Dzięki temu nie widziała wybuchu niezadowolenia spowodowanego okropną znajomością języka. Tymczasem pokazała się następna fargi, wyrażając pragnienie-przekazania.

— Mów — powiedziała zwięźle Vaintè. — Mocno pożądana lepsza mowa po ostatniej posłańczyni.

Była rzeczywiście lepsza, bo przybywała od eistai, a ta używała wyłącznie takich fargi, które były już niemal Yilanè.

— Prośba od najwyższej poprzez najniższą do wysokiej Vaintè. Serdeczne pozdrowienia i pożądanie obecności w ambesed po zakończeniu bieżących zajęć.

— Przekaż radosne przyjęcie życzenia eistai, szybkie przybycie.

Rozkaz eistai, choćby ujęty w najuprzejmiejsze słowa był rozkazem, który należało wykonać natychmiast. Choć pragnęła porozmawiać z Naalpè, musiała odłożyć spotkanie z nią.

Vaintè nie zamierzała się jednak spieszyć, nie chciała przybyć zadyszana, niezdolna do rozmowy. Szła do ambesed ocienionymi chodnikami, wiedziała, że wyprzedzi ją wysłanniczka z meldunkiem o wykonaniu rozkazu.

Marsz tymi znajomymi korytarzami budził w Vaintè mieszane uczucia. Cieszyła się, że to miasto należy znowu do Yilanè ; martwiła się, że znaczna jego część nadal leży w ruinie, a ustuzou uciekły. Wierzyła, że może się to im udać. Zmykają, lecz zostaną odnalezione.

Wielkie ambesed było zupełnie puste, bo zza morza przypłynęła jedynie czołówka Yilanè. Nim cały Ikhalmenets przybędzie do Alpèasaku, miasto musi zostać wyleczone, odrosnąć i wyzdrowieć. Najważniejsze to wzmocnić jego obronę. Nigdy już żadne ustuzou nie może postawić w nim nogi. Lanefenuu rozłożyła się w słońcu na tronie pod odległą ścianą. Siadywała tam szlachetna, zmarła Malsas‹, siedziała i panowała Vaintè, było to dawno temu, gdy miasto było młode. Dziwnie teraz wyglądał tam ktoś inny — Vaintè natychmiast jednak zdławiła rodzącą się w niej nienawiść. Nigdy! Nie jest już eistaa, nie chce też więcej rządzić. Lanefenuu to potężna eistaa, jest szanowana i słuchana. W swej łaskawości pozwoliła Vaintè przygotowywać wojska i wykorzystać geniusz nauki do odzyskania miasta. Do zabijania ustuzou. Lanefenuu jest eistaa dwóch miast, przywódczynią przywódczyń.

Lanefenuu widziała wyraźnie myśli zbliżającej się Vaintè i przyjęła je za należne sobie. Doradczynie odsunęły się, by zrobić dla Vaintè miejsce w swym kręgu.

— Przybyło uruketo z wiadomościami i pytaniami — powiedziała Lanefenuu. — Gdy myślę o nim, czuję potrzebę odetchnięcia jeszcze raz powietrzem otoczonego-morzem Ikhalmenetsu. Jestem tu za długo, moje nozdrza zatyka smród ustuzou i przesycający miasto dym.

— Zostanie oczyszczone, eistao, tak jak oczyściłyśmy je z paskudnych ustuzou.

— Dobrze powiedziane, doceniam to. Zostanie tu Ukhereb, by wszystkiego doglądać. Zajmuje się nauką, a nie polityką, i to będzie jej zadaniem. Twoim zaś pilnowanie, strzeżenie i chronienie miasta dla Yilanè. Czy to jasne?

— Na pewno, Eistao. Nie będziemy współrządzić, lecz współpracować; jedna ma budować, druga bronić. Jest tylko jedna rządząca.

— Zgoda. Teraz powiedz mi o ustuzou.

— Te, które uciekły na północ, zginęły wszystkie. Mimo to ciągle uważamy, stale wystawiamy straże ze wszystkich stron, bo może jakieś się ukryły, a są niebezpieczne jak węże w puszczy.

Lanefenuu wyraziła przejęcie i zrozumienie z dość silnym odcieniem smutku.

— Także o tym wiem. Zbyt wiele Yilanè zginęło, powinny żyć, ujrzeć, jak miasto znów do nich należy.

— Nie da się przygotować dobrego mięsa bez śmierci zwierzęcia.

— Vaintè powiedziała to, chcąc pocieszyć eistaę. Lanefenuu nie była jednak tego dnia w dobrym humorze.

— Tych śmierci było trochę za dużo, o wiele więcej, niż mi obiecywałaś. To jednak przeszłość — choć nadal czuję żal za bliską mi Erafnaiś. Noszę w sobie pustkę, którą kiedyś wypełniała ona i wielkie uruketo.

Sposób w jaki eistaa to wyraziła, wskazywał niemal na to, że bardziej odczuła stratę uruketo niż dowódczym. Krąg słuchaczek stał nieruchomo. Lanefenuu przypominała im dość często, że zanim została eistaa, sama prowadziła uruketo, można było przeto zrozumieć jej uczucia. Gdy Lanefenuu w milczeniu wykonała kciukami gest smutku-straty, powtórzyły ze współczuciem ten ruch. Eistaa ceniła jednak najwyżej działanie i nie rozpaczała długo. Spojrzała badawczo na Vaintè.

— A twoje ustuzou uciekły wszystkie.

— Zmykają przestraszone i zrozpaczone. Obserwujemy je bez przerwy.

— Nie ma żadnych w pobliżu?

— Żadnych. Na północy zginęły. Na zachodzie — ściga je śmierć, czeka pomsta.

— Pewna jesteś ich przeznaczenia?

— Wiem dokąd idą, bo byłam tam kiedyś, widziałam sama to miejsce. Ich miasto stało się dla nich pułapką, śmiercią. Nie uciekną.

— Udało im się to ostatnio — powiedziała Lanefenuu z brutalną szczerością.

Vaintè wyraziła skruchę i przyznanie racji, miała przy tym nadzieję, że jej ruchy będą na tyle mocne, by pokryć ujawniający się dość znaczny gniew z przypomnienia.

— Wiem o tym i przyjmuję naganę Eistai. Jedyną korzyścią z poprzedniej porażki jest zapowiedź przyszłego zwycięstwa. Tym razem atak będzie bardziej przemyślany i dłuższy. Wokół ich miasta wyrosną pnącza śmierci, zadławią je i zabiją. Zostaną tylko trupy.

— Na to zgoda — pod warunkiem, że będą to trupy ustuzou. Gdy byłyście tu ostatnio, gziłyście się z fargi. Potrzebne będzie efenburu samców, by zapełnić plaże narodzin.

Vaintè, jak i innym, pozostało jedynie słuchać w milczeniu. Eistaa mogła być wulgarna jak zwykła załogantka, była jednak eistaa i mogła mówić, co chciała.