Trwało tak przez pierwsze dni, lecz teraz wykańczało ich czekanie w obozowisku nad zatoką, gdzie ciągle wpatrywali się w pusty ocean. Kerrick był coraz częściej ponury i zachmurzony, siedział z wzrokiem utkwionym w morzu, czekając, aż pojawi się ikkergak Paramutanów. Siedział tak i nie polował; jedzenie niemal się im skończyło, lecz nie wydawał się tym zmartwiony. Armun wiedziała, że lepiej nie odzywać się do niego, gdy jest w takim nastroju; może powiedzieć mu za dużo lub za mało — trzymała się więc na uboczu, szukała korzonków i roślin, stanowiących teraz główną część ich posiłków.
Było już po południu i koszyk Armun nie był wypełniony nawet w połowie, gdy usłyszała, że Kerrick woła ją zza drzew. Coś się stało! Strach minął jednak, gdy usłyszała podniecenie w jego okrzykach. Pobiegła na brzeg, odpowiadając na wołanie, i spotkali się na polance porośniętej wysoką trawą i żółtymi kwiatami.
— Są, Paramutanie, zbliżają się do plaży!
Chwycił ją i okręcił, aż oboje upadli, przewracając koszyk. Napełniali go wspólnie, gdy naraz złapał ją znowu i położył w wysokiej trawie.
— Nie teraz — powiedziała łagodnie — jeszcze odpłyną bez nas.
Gdy wyszli nad małą zatokę, czarny ikkergak z opuszczonym żaglem kołysał się na falach blisko brzegu. Podbiegli do niego, machając rękoma i krzycząc; pomocne dłonie wciągnęły ich na pokład. Była tam Angajorqaq, siedziała z szeroko rozwartymi oczyma, jej twarz pokryta gładką sierścią wyrażała smutek, ręce przyciskała do ust.
— Sami — lamentowała. — Dwaj chłopcy — zginęli… Armun usiłowała ją uspokoić, gdy podszedł do nich Kalaleq, niosąc na powitanie kawałki zgniłego mięsa.
— Jedzcie, będźcie szczęśliwi, jest wiele rzeczy do opowiedzenia… — Kerrick powstrzymał go uniesioną dłonią.
— Powoli, proszę… słabo rozumiem.
Zapomniał tej odrobiny języka, której nauczył się podczas zimy; przywołał Armun, która tłumaczyła zalew słów.
— Odeszli — cała reszta Paramutanów, za ocean, do miejsca, które zwie się Allanivok. Ten ikkergak wyrusza ostatni. Znaleźli stado ularuaqow i dobry brzeg, na którym mogą się osiedlić. Nie wiem, co znaczy słowo ćwiartować. Zabrali wszystko, małe łodzie, paukaruty, dzieci, wszystko. — Mówiła o tym ze strachem.
— Jak sądzisz, czy jeśli popłyniemy z nimi, to będziemy mogli tu wrócić? Zapytaj go o to teraz.
— To długa wyprawa — powiedział Kalaleq. — Spodoba się wam tam — nie będziecie chcieli wracać.
— Zakuty łeb, zaślepione oczy! — powiedziała głośno Angajorqaq, uderzając go pięścią w pokrytą brunatną sierścią rękę. Nie był to silny cios, miał na celu wyłącznie podkreślenie znaczenia jej dalszych słów. — Powiedz Armun, że jeśli zechce tu wrócić, przywieziesz ją. Chyba nie chcesz rozdzielić jej na całe życie z pierworodnym synem?
Kalaleq uśmiechnął się i uderzył w czoło na znak zrozumienia.
— Oczywiście, łatwy rejs, popłyniemy, kiedy zechcesz, nie jest to trudne dla kogoś znającego się na wiatrach i morzu.
Gdy już przywitali się ze wszystkimi na pokładzie, zaczęto mówić, że być może, jest to dobry dzień na wyruszenie do Allanivok. Mogą odpływać zaraz, nic ich nie zatrzymuje. Mając oboje Tanu na pokładzie nie pozostało im już nic do roboty po tej stronie oceanu. Po podjęciu decyzji, z typowym dla Paramutanów entuzjazmem, zabrali się do wcielania jej w życie. Zabrali na brzeg wszystkie bukłaki, wypłukali je i napełnili wodą z potoku. Gdy tylko znaleźli się z powrotem na pokładzie, odbili od brzegu i wykręcili ikkergak, by złapać wiatr. Naprężyły się liny żagla, rozpoczęła się podróż. Wybrali kurs północno-wschodni, tak iż wolno oddalili się od brzegu. Ląd niknął powoli i przed nocą stracili go z oczu. Gdy słońce zapadło pod horyzont, zostali sami na oceanie.
Kołysanie ikkergaka sprawiło, iż oboje Tanu zwrócili morzu ofiarowane im podgniłe mięso i tłusty tran; męczyła ich choroba morska. Po skończonym posiłku większość Paramutanów wpełzła pod osłonę na dziobie i zasnęła. Noc była ciepła, a powietrze świeże, dlatego Armun i Kerrick zostali na pokładzie.
— Czy wiesz, ile czasu zajmie przepłynięcie oceanu? — spytał Kerrick. Armun roześmiała się.
— Pytałam Kalaleqa. Powiedział, że wiele dni. Albo słabo liczą, albo nie dbają o czas.
— I jedno, i drugie. Nie wyglądają wcale na zmartwionych, mimo że są tak daleko od brzegu. Jak znajdują drogę, nie obawiasz się, że płyną w kółko?
Jakby w odpowiedzi na te pytania Kalaleq stanął obok masztu i trzymając go jedną ręką kołysał się wraz z nim na łagodnych falach. Nie było księżyca, lecz w świetle jasnych gwiazd widać było wyraźnie jego sylwetkę. Wyciągnął coś w stronę nieba i spojrzał na to, potem krzyknął wskazówki sternikowi, który pociągnął za wiosło sterowe. Żagiel lekko załopotał, więc Kalaleq poluzował węzły, naciągnął jedne liny i popuścił inne, aż żagiel znowu wypełnił się wiatrem. Gdy skończył to robić, Armun zawołała go i zapytała, dlaczego patrzył w gwiazdy.
— Szukałem drogi do paukarutów — powiedział z pewną dumą. — Pokazują ją gwiazdy.
— Jak?
— Poprzez to.
Podał im ramkę z kości. Kerrick przyglądał się jej, wreszcie pokręcił głową i oddał.
— Nic mi to nie mówi, dla mnie to tylko cztery kości połączone na rogach, tak iż tworzą kwadrat.
— Tak, masz oczywiście rację — przytaknął Kalaleq. — Ale połączył je Nanuaq, stojąc między paukarutami na brzegu Allanivoka. Tak to zrobił. To ważna wiedza tajemna, którą wam teraz zdradzę. Widzicie tamtą gwiazdę?
Przy wielu okrzykach i pokazywaniu palcami doszli wreszcie do tego, o jaką gwiazdę chodzi. Kerrick słabo znał się na niebie, to Armun ją rozpoznała.
— To Oko Ermanpadara, tyle wiem. Wszystkie inne gwiazdy są tharmami dzielnych, zmarłych łowców. Każdej nocy wkraczają na wschodzie na niebo, wznoszą się ponad naszymi głowami i idą na spoczynek na zachodzie. Kroczą razem jak wielkie stado saren doglądane przez Ermanpadara, który nie porusza się wraz z nimi.
Stoi tam na północy i patrzy, a ta gwiazda jest jego okiem. Tkwi w miejscu, zaś wszystkie inne gwiazdy wędrują.
— Nigdy tego nie zauważyłem.
— Przypatrz się. dzisiaj, a zauważysz.
— Ale w jaki sposób pomaga to nam odnaleźć drogę?
Wywołało to dalsze objaśnienia Kalaleqa, który mówił głośno, myśląc, iż Kerrick dlatego nie rozumie Paramutanów, że jest głuchy, sądził, że jeśli wrzaśnie do niego dostatecznie mocno, to na pewno zrozumie. Przy pomocy Armun wyjaśnił działanie ramki.
— Ta gruba kość musi być na dole. Trzeba trzymać ją przed oczami i patrzeć wzdłuż niej na miejsce zetknięcia wody z niebem. Pochylaj ją w górę i w dół, aż nie będzie widać jej długości, lecz jedynie okrągły otwór. Potem — pamiętaj, że musisz cały czas trzymać ją dokładnie tak samo — spójrz szybko w górę wzdłuż tej kości, kości Allanivok, i zerknij na gwiazdę. Musisz celować w nią dokładnie. Spróbuj.
Kerrick mozolił się z ramką, zerkał i mrużył oczy, aż zaszły łzami.
— Nie potrafię — stwierdził w końcu. — Gdy kieruję tę kość na horyzont, tamta wskazuje powyżej gwiazdy.
Usłyszawszy to Kalaleq krzyknął radośnie i zawołał innych Paramutanów, by zobaczyli jak szybko, już po jednym dniu od wyruszenia Kerrick nauczył się prowadzić ikkergak. Kerrick nie pojmował skąd to poruszenie, był przekonany, że nic mu nie wychodziło.