Выбрать главу

— Masz rację — upierał się Kalaleq. — To ikkergak się myli. Jesteśmy za bardzo na południu. Przekonasz się wkrótce, że gdy znajdziemy się dalej na północ, kość wskaże na gwiazdę.

— Powiedziałeś przecież, że ta gwiazda nie porusza się jak inne?

Kalaleq dostał napadu śmiechu, aż się zataczał. Dopiero po jakimś czasie mógł dalej tłumaczyć Kerrickowi. Okazało się, że gwiazda stoi w miejscu, gdy statek się nie porusza. Gdy płynie na północ gwiazda wznosi się na niebie, przy rejsie na południe — obniża. Oznacza to, że patrząc z każdego miejsca na Ziemi, gwiazda ma inną pozycję. Dzięki temu można odnajdować dorgę. Kerrick nie był pewny, czy to zrozumiał i zasnął, zastanawiając się nad tym wszystkim.

Choć Kerrick i Armun czuli się trochę nieswojo od kołysania, wznoszenia się i opadania łodzi, to po kilku dniach przestali chorować. Jedli niewiele tłuszczu i mięsa, lecz wypijali cały wydzielany im starannie na cały dzień przydział wody. Pomagali łapać ryby, bo świeżo wyciśnięty z nich sok zaspokajał pragnienie jeszcze lepiej niż woda.

Kerrick każdego wieczoru zajmował się kościaną ramką i widział, że obserowana gwiazda wznosi się wyraźnie na niebie. Pewnego dnia Kalaleq zawołał radośnie po pomiarach, wszyscy po kolei patrzyli wzłuż kości, aż orzekli, iż wskazuje jednocześnie na horyzont i na gwiazdę. Zmienili wtedy kurs na wschodni i ustawili w innej pozycji żagiel. Kalaleq spośród swych rzeczy wyciągnął większą ramkę z wieloma kościmi, którą Kerrick widział już wcześniej.

— Jesteśmy tutaj — powiedził z dumą, wskazując na jedną z bocznych kości. Prowadził po niej palcem w prawo, aż doszedł do innej, krzyżującej się z poprzednią. — Popłyniemy tędy i znajdziemy się tam — w Allanivok. To łatwe.

— Można to nazwać rozmaicie, ale nie łatwe — powiedział Kerrick, obracając w dłoniach skomplikowaną plecionkę. Potem coś mu się przypomniało. — Armun, mapy murgu. Mam je w torbie. Powiedz Kalaleqowi, czym one są, a ja ich poszukam.

— Ale — czym są?

— Wytłumacz mu, choć to trudne. Powiedz, że murgu przepływają ocean w swych wielkich rybach. Korzystają przy tym z płaskich rzeczy mających kolorowe linie, które pokazują im drogę. Nie mam pojęcia, jak ich używać, może on coś zrozumie.

Wszyscy Paramutanie zebrali się wokół Kalaleqa i podziwiali mapy. Stojący z tyłu prosili o ich opisanie. Najpierw zachwycali się tylko barwami i wzorami, przypatrywali się im dokładnie. Szczególne wrażenie zrobiło na nich to, że ślinienie czy drapanie paznokciami nie szkodziło liniom, tkwiły one bez zmian w mocnej, na wpół przeźroczystej substancji. Kalaleq poczekał, aż wszyscy przyjrzeli się mapie, potem przyklęknął i zbadał dokładnie wszystkie jej szczegóły.

Jeszcze tego samego dnia zaczął wzmagać się wiatr, pędził przed sobą czarne chmury. Zdarzały się już przedtem szkwały i deszcze, ale to wyglądało na prawdziwy sztorm. Kerrick wpatrywał się w niebo z drżeniem, ale Paramutanie byli radośnie poruszeni, zaczęli wyciągać coś z głębi łodzi. Gdy ogarnął ich sztorm i lunął deszcz, rozpostarli wielką płachtę skóry, trzymając ją za brzegi łapali deszczówkę. Wiatr szarpał płachtę, próbował ją wyrwać z rąk, gdy tymczasem błyskały pioruny i huczały gromy. Była to ciężka praca, ale warta trudu, bo nim minął sztrom napełnili wodą trzy bukłaki; wszyscy też napili się do syta.

Po sztormie oziębiło się, chmury niemal zawsze zasłaniały niebo. Choroba morska Kerricka przeszła w stały, słaby niepokój, tak iż mógł z całą energią poświęcić się nauce angurpiaqu, języka Paramutanów. Armun mu pomagała, podpowiadała słowa, gdy miał trudności, choć starał się jak najczęściej rozmawiać samodzielnie z Paramutanami. Nie miał z tym kłopotów, bo byli wielkimi gadułami, mówili do siebie, nawet, gdy nikt ich nie słuchał. Czas mijał mu szybko, aż pewnego ranka obudził się wśród ogólnego zamieszania. Wszyscy wpatrywali się w dwa ptaki lecące nad nimi, czerwone od porannej zorzy. Kerrick nie rozumiał powodu podniecenia, dopóki nie wyjawił go Kalaleq.

— Tam jest ląd — nie może być daleko!

Odtąd wszyscy tkwili przy burcie i wpatrywali się w wodę, aż jedna z kobiet wrzasnęła i o mało nie wypadła. Dwaj Paramutanie chwycili ją za nogi, a trzeci za ogon, który wyszedł spod skóry, gdy runęła głową w ocean. Wyciągnęli ją mokrą i uśmiechniętą — trzymającą w ręku pasmo wodorostów.

— Rosną tylko w pobliżu brzegu — zawołała radośnie, ściskając zielone łodygi rośliny.

Do brzegu było jeszcze jednak daleko. Napotkali sztormy i przeciwne wiatry, aż wreszcie zaniepokojeni Paramutanie spuścili żagiel i rzucili na wodę jedną z mniejszych łodzi. Przywiązali ją do dziobu ikkergaka splecioną ze skór liną i po kolei, we czwórkę, mężczyźni i kobiety, zasiadali do wioseł. Nie ominęło to Armun i Kerricka, którzy dysząc i spływając potem ciągnęli wielki ikkergak w ślimaczym tempie po spokojnej wodzie. Ucieszyli się jak wszyscy inni, gdy powiało słabo z zachodu i przy licznych okrzykach radości wciągnięto łódkę na pokład i ponownie rozpostarto żagiel.

Następnego dnia, tuż przed zmierzchem, ktoś dostrzegł przed nimi na horyzoncie ciemną linię. Spierano się długo i głośno, czy jest to ląd, czy chmura, aż przy radosnych okrzykach przekonali się, że widzą jednak ziemię. Opuszczono żagiel i wyrzucono za rufę długą linę, która miała zapobiec znoszeniu przez fale.

Gdy przebudzili się o świcie, ujrzeli słońce wznoszące się nad porośniętymi lasem wzgórzami, które przez noc znacznie się przybliżyły. Kalaleq wszedł na maszt, wypatrując na brzegu znajomych miejsc, aż wreszcie krzyknął i wskazał na małe, ledwo widoczne wysepki leżące na północy. Skręcili ku nim, w porannej bryzie płynęli szybko. Przed południem minęli wyspy i ujrzeli za nimi, przy piaszczystej plaży, okrągłe czarne półkule paukarutów.

— Allanivok! — krzyknął ktoś i wszyscy Paramutanie przyłączyli się do radosnej wrzawy.

— Puszcza i poszycie — powiedział Kerrick. — Łowy powinny być tu dobre. Ziemia bez murgu, żaden Paramutanin ich nie widział. To może być miejsce dla nas. Może zapomnimy tu o murgu, nigdy już o nich nie pomyślimy.

Armun stała cicho, nie znajdowała słów radości i niepokoju. Wiedziała, że nigdy nie opuszczą ich wspomnienia o sammadach i ścigających je murgu. Nie rozmawiali o tym dawno, ale poznawała po twarzy Kerricka, że myślał o nich stale. Oni może i będą bezpieczni. Ale co z pozostałymi?

ROZDZIAŁ XXXII

Jak zawsze u Paramutanów, ich przybycie było okazją do radosnych krzyków, śmiechów i ucztowania. Gorliwe ręce wyciągaty ikkergak na plażę obok innych lodzi, przy chichotach i wzajemnym przeszkadzaniu sobie rozładowano go, racząc się przy tym resztkami zapasów. Zostały szybko zjedzone, mięso po tylu dniach na morzu było mocno zgniłe i dlatego bardzo im wszystkim smakowało. Armun pomagała innym kobietom, ale Kerrick chciał jak najprędzej ujrzeć nowy ląd, wiedział też, że nie na wiele się przyda przy stawianiu paukarutu Kalaleqa. Wziął łuk, włócznię, i poszedł między paukarutami w stronę porośniętych drzewami wzgórz. Po wielu dniach spędzonych w ikkergaku cieszył się, że jest znowu na twardej ziemi, choć czasami zdawała mu się kolebać pod nogami. Gdy doszedł do drzew, odetchnął głęboko zapachem ich liści. To dobry kraj.

Mroźne zimy docierały jednak i tutaj. Był środek lata, lecz w głębokich jarach nadal leżał śnieg. Na drzewach siedziały krzykliwe ptaki, lecz nie znajdował śladów większych zwierząt. Może dostrzegłby je lepszy łowca, sam jednak nie mógł nic natrafić. Zmęczył się też szybko, bo po tylu dniach w morzu odwykł od długiego chodzenia. Mimo to czuł się bardzo dobrze na stałym lądzie i szedł dalej, nie zważając na znużenie. Wąchał powietrze. Wiatr niósł zapachy lasu, gleby, trawy — i słaby odór padliny. W pewnym momencie przyniósł także nieznany mu odgłos.