— Nadciągają! — krzyknął ktoś.
Wszystko nastąpiło potem jakby w jednej chwili — Kerrick został zepchnięty na bok, wciągnięto żagiel i naprężono go, a sternik, wpatrując się po raz pierwszy w dziób, kierował łódź ku nadpływającemu stadu, które przestraszone uciekało teraz przed innymi ikkergakami. Kalaleq stał w pogotowiu na dziobie, mocno i nieruchomo, nie zwracając uwagi na udzielane mu rady. Zbliżały się ku nim ciemne postacie ularuaqów.
— Teraz! — krzyknął Kalaleq. — Skręcać!
W nagłym wysiłku sternik naparł na wiosło, a pozostali ciągać liny przerzucili żagiel na drugą stronę masztu. Płachta oklapła, zało-potała i znów wypełniła się wiatrem. Kerrick zrozumiał wkrótce cel tego manewru. Ikkergak nie mógł się mierzyć z pędzącym stadem, nigdy by go nie dogonił, ale w chwili gdy gigantyczne zwierząta morskie wyprzedzały łódź, ich względna szybkość zmalała i Kalaleq był w stanie wybrać zdobycz. Robił to uważnie, wskazywał sternikowi ruchami dłoni, gdzie ma skręcać, nie słuchał wskazówek załogi na temat wielkości ofiary.
Znaleźli się wśród stada, z obu stron otaczały ich smukłe, mokre kształty.
— Teraz! — zawołał Kalaleq i dźgnął włócznią w pęcherz zwisający na lince z dziobu. Wyciągnięty grot był czarny, a z rozprutego pęcherza rozchodził się odpychający smród. Ikkergak podskoczył, gdy ostrze wbiło się w grzbiet ularuaqa.
Kalaleq pchnął włócznię z całej siły, wbił ją głęboko w bok zwierzęcia i odskoczył, gdy zaczęły rozwijać się szybko zwoje liny przyczepionej do drzewca. Smród z przebitego pęcherza był nie do zniesienia, Kerrick wychylił się za burtę i zwymiototwał. Ujrzał przez łzy, jak Kalaleq odciął linę — pęcherz wpadł do morza i utonął.
Zaraz potem Kalaleq wyrzucił za burtę wydętą skórę, przyczepioną do liny. Balon unosił się na falach, a ikkergak płynął w ślad za nim.
Kalaleq wszedł na maszt i wykrzykiwał polecenia. Jeśli stracą z oczu napełnioną powietrzem skórę, cały wysiłek pójdzie na marne.
Sternik zerknął na Kerricka i roześmiał się.
— Silna trucizna, dobra i mocna. Zwróciłeś cały posiłek na sam jej zapach. Nawet ularuaq nie pożyje z nią długo, zobaczysz.
Miał rację; wkrótce dopłynęli do balonu unoszącego się na falach. Dalej widać było ogromny, spokojny kształt ularuaqa. Reszta stada zniknęła, zbliżały się do nich inne ikkergaki.
— Dobry cios, prawda? — pochwalił się Kalaleq, schodząc z masztu i wpatrując dumnie w zdobycz. — Czy widziałeś kiedyś równie dobry?
— Nigdy — powiedział Kerrick. Paramutanów nie cechowała skromność.
— Wkrótce wypłynie, a potem zatonie, nim jednak to się stanie, zobaczysz, co zrobimy.
Po jakimś czasie grzbiet ularuaqa ukazał się na powierzchni, obmywany przez fale. Otoczyły go już pozostałe ikkergaki. Kerrick patrzył ze zdumieniem, jak Paramutanie, jeden po drugim, zrzucają futra i wskakują do lodowatej wody. W rękach mieli kościane haki, przypominające powiększone haczyki wędki, przywiązane do skórzanych lin. Trzymając je w zębach nurkowali obok ularuaqa. Wypływali po chwili i wciągano ich do ikkergaków. Z sierści spływała woda. Drżąc z zimna i wykrzykując, jacy to byli dzielni, wycierali się i ubierali.
Nikt nie zwracał na nich uwagi, bo wszyscy zajęci byli ciągnieniem lin. Kerrick, z natury silny, pomagał im, bo czynność ta nie wymagała żadnych umiejętności. Wkrótce cielsko ularuaqa poruszyło się w wodzie, a następnie powoli przekręciło. Haki wbite zostały w płetwy. Uniosło się teraz na morzu jaśniejszym brzuchem do góry.
Spod krat tworzących podłogę łodzi wyciągnięto jakiś zwój. Były to jelita zakonserwowane w grubej warstwie tranu. Do ich końca przyczepiono długą, ostro zakończoną kość. Po ściągnięciu futer Kalaleq wziął kość do ust i skoczył za burtę. Na wpół płynąc, na wpół się podciągając, posuwał się wzdłuż ciała ularuaqa, wlokąc za sobą rurkowate, długie jelito. Klęcząc na elastycznej skórze kłuł ją palcami, uderzał pięścią. Przesunął się w inne miejsce, powtarzając te czynności, aż machnął do Paramutanów i wyjął z ust zaostrzoną kość. Uniósł ją nad głowę i uderzywszy z całej siły zagłębił w twardej skórze zwierzęcia. Potem wwiercał ją w głąb, aż zniknęła z oczu.
— Spróbujcie teraz — zawołał, obejmując rękoma zmarznięte ciało.
W pierwszej chwili Kerrick myślał, że dwaj Paramutanie wypompowują z ikkergaka wodę. Potem ujrzał, że pompa przyłączona jest do drugiego końca jelita i napełnianie je powietrzem, nie wodą. Rurka prostowała i sztywniała. Kalaleq przyglądał się, aż uznał, że wszystko jest w porządku. Wtedy wszedł do wody i wrócił na ikkergak.
Po wytarciu się i ubraniu wybuchnął głośnym śmiechem, próbował mówić, lecz nie mógł opanować szczękania zębów.
— Daj, to mnie rozgrzeje — powiedział do jednego z Paramutanów szaleńczo pracujących przy pompie. Tamten, zdyszany i wyczerpany z chęcią przyjął zmianę. — Teraz… napełniamy… go powietrzem. Będzie pływać — powiedział Kalaleq.
Kerrick zastąpił drugiego Paramutanina, pompował równie szaleńczo co tamten i wkrótce przekazał rączkę następnemu ochotnikowi.
Widzieli, jak ich wysiłki spowodowały unoszenie się wielkiego cielska coraz wyżej na wodzie. Gdy już pływało bezpiecznie, przyczepione hakami do płetw, liny przekazano na inne ikkergaki, gdzie je umocowano. Wciągnęli żagle i ciągnąc za sobą powoli wielkie morskie stworzenie, ruszyli na południe.
— Jedzenie — powiedział radośnie Kalaleq. — Będzie to dobra zima, najemy się do syta.
ROZDZIAŁ XXXIII
Wracali w gęstych opadach śniegu; zwiastowało to koniec jesieni. Paramutanów cieszyła ta pogoda, radośnie wdychali mroźne powietrze i zlizywali śnieg. Gdy dotarli na brzeg, padało jeszcze mocniej, a ciemne kształty paukarutów były ledwo widoczne wśród wirujących płatków. Minęli obozowisko, kierując się w stronę starannie wybranego skalistego brzegu. Jego wybór zadecydował, że tu rozbili namioty.
Fale łamały się na nachylonej, wyżłobionej masie skał znikających w morzu. Ich przydatność okazała się oczywista, gdy przekazano liny czekającym na brzegu kobietom. Wybiegły z paukarutów na widok małej floty, krzycząc i machając rękoma. Kerrick dostrzegł Armun stojącą z boku, zawołał ją, aż go zauważyła i również pomachała. Wszystkich ogarnęło podniecenie, gdy wielkie cielsko ularuaqa zostało przyciągnięte do skał i przytrzymane linami. Skierowano je ogonem do brzegu i poczekano, aż przypływ podniesie zwierzę. Gdy nastąpił odpływ, zostało na wpół zanurzone w wodzie. Zdjęto wówczas liny z płetw i przywiązano je mocno do ogona, czekając na następny przypływ.
Kerrick przepchał się w stronę Armun, nie mógł jednak dostać się do niej, bo przeszkadzał mu tłum wrzeszczących Paramutanów. Kalaleqa niesiono na ramionach, przekazywano go sobie jak drogocenny dar, aż znalazł się bezpiecznie na ogromnej płetwie. Wyjął nóż i wyciął krwisty kawał mięsa. Posmarował nim na czerwono całą twarz, potem ugryzł duży kęs i rzucił w tłum, który śmiejąc się histerycznie usiłował chwycić zdobycz. Kerrick wydostał się z ciżby i znalazł wreszcie Armun. Wskazał na gigantyczne ciało.
— Udane łowy.
— Najważniejsze, że jesteś z powrotem.
— Nie było się czego bać.
— To nie strach, lecz obawa przed rozstaniem. Nie może się już ono powtórzyć.
Nie opowiadała mu o każdym dniu bez niego, kiedy to siedziała na brzegu, wpatrując się w morze, myśląc o ich wspólnym życiu. Gdy spostrzegła, że trzymaną skórą zasłania sobie rozszczepione usta, jak czyniła to kiedyś, zrozumiała, iż dopiero przy nim rozpoczęła nowe życie, w którym nie była wyrzutkiem. Rozstanie powodowało, że stawała się znów tamtą zalęknioną dziewczyną. Nie podobało się jej to, nie chciała doświadczyć tego znowu. Poszli razem do paukarutu, rozebrała Kerricka i zmyła z niego brud podróży. Gdy wszedł pod ciepłe futra, zdjęła swój strój i dołączyła do niego. Nikt im nie przeszkadzał; wszyscy Paramutanie byli na brzegu. W objęciach mieszały się ich oddechy, odgłosy jej radości nakładły się na jego pomniki.