Выбрать главу

Armun podzieliła jego niepokój, gdy opowiedział o swych odkryciach.

— Jesteś pewny, że murgu są tak blisko? Po to opuściliśmy Arn-wheeta i przepłynęliśmy ocean, po to?

— Nie jestem niczego pewny, dlatego muszę dojść do tego miejsca na mapie o zobaczyć, co tam jest.

— Dlatego musimy pójść. Razem.

— Oczywiście. Razem. Zawsze.

Kalaleq mógł znaleźć ochotników na wiele ikkergaków. Po zakończeniu łowów na ularuaqa, w przeciwieństwie do wyprawy, ciężka praca przy krojeniu i przygotowywaniu mięsa wielkiego zwierzęcia nie była już tak przyjemna. Kalaleq wybrał załogę, załadowano zapasy i następnego dnia znaleźli się znów na morzu.

Kerrick stał na dziobie, wpatrując się to w wybrzeże, to w mapę. Dokąd płyną?

ROZDZIAŁ XXXIV

mareedege mareedegeb deemarissi.

Jedz, bo będziesz zjedzona.

PRZYSŁOWIE YILANÈ

Vaintè siedziała na karku tarakasta, podkreślając siłę i władzę każdym swym ruchem; trzymała mocno w dłoniach żywe wodze wyrastające z warg stworzenia. Wierzchowiec stał nieruchomo, zmęczony oczekiwaniem; odwrócił długą szyję, by spojrzeć na nią, syczał i kłapał wydłużonym pyskiem. Ostrym szarpnięciem wodzy przywołała go do porządku. Jeśli zechce, będzie tu stał cały dzień. Pod urwiskiem ostatni uruktop brnął przez szeroką rzekę, by dołączyć do pozostałych. Jego osiem nóg poruszało się po długim i męczącym płynięciu, popędzała go samotna Yilanè siedząca mu na barkach. Po odpoczynku będzie mógł dźwigać ładunki lub fargi; już zbliżały się w łodziach. Wszystko szło zgodnie z planem. Szeroka równina nad rzeką roiła się od fargi, które wylądowały wczoraj i zwijały teraz nocny tabor. Kolczaste pnącza, niegroźne w świetle dnia, były rolowane, pakowano też stworzenia-reflektory i wielkie hèsotsany. Wkrótce będzie można wyruszyć. Kampania rozwijała się dobrze.

Vaintè odwróciła się i spojrzała na wzgórza poza falistą równiną, myślą pobiegła jeszcze dalej, do doliny, w której kryły się ustuzou. Dotrze do nich, pokona wszelkie przeszkody; znajdzie je. Ciało jej skręciła silna nienawiść, cofnięte wargi ukazywały zęby; tarakast zadrżał pod uściskiem jej nóg, uspokoiła go dzikim szarpnięciem za wargi. Ustuzou zginą, wszyskie. Nagłym kopnięciem zerwała wierzchowca, zjechała po stoku ku straży przedniej.

Melikelè odwróciła się od fargi, którymi kierowała i ujrzawszy nadjeżdżającą Vaintè, ustawiła ręce w geście powitania, serdecznego pozdrowienia najwyższej przez najniższą. Czuła tak naprawdę, nie potrafiła skryć zadowolenia z przybycia Vaintè. Odległy, otoczony-morzem Ikhalmenets nic już dla niej nie znaczył, ani też jego eistaa, którą widywała tylko z wielkiej odległości. W tamtym mieście była jedną z wielu fargi, nieznaną i niepotrzebną, mimo jej umiejętności mówienia. Vaintè zmieniła to, pozwoliła Melikelè wspinać się szybko w służbie. Vaintè karała za niepowodzenia, lecz hojnie nagradzała te, które służyły jej rozumnie. I wiernie. Melikelè była posłuszna, pozostała taką, jedynym jej pragnieniem było służenie Vaintè w każdy możliwy sposób.

— Wszystko gotowe — odpowiedziała na pytający gest. Vaintè, ześlizgnęła się zgrabnie z wierzchowca i spojrzała na krzątaninę grup roboczych fargi.

— Dobrze się sprawujesz, Melikelè — powiedziała z gestami wzmocnienia pochwały.

— Wykonuję twe rozkazy, najwyższa Vaintè. Moje życie tkwi między twymi kciukami.

Vaintè przyjęła to, bo Melikelè mówiła z podkreślaniem silnego obowiązku. Pragnęła mieć więcej takich zauszników. Trudno było teraz o lojalność i inteligencję, nawet wśród pomocnic Lanefenuu. Tak naprawdę były bandą pochlebczyń, wybranych bardziej ze względu na służalczość niż jakiekolwiek zdolności. Lanefenuu była zbyt silna i niezależna, by dopuścić do swego orszaku kogoś równego sobie. Vaintè przewidywała, że pewnego dnia problem ten stanie między nimi. Miała jednak jeszcze wiele czasu. Dopóki wytężała wszystkie swe siły i zdolności dla niszczenia ustuzou, nic nie zagrażało władzy Lanefenuu nad miastem. Niszczenie; poruszyła kończynami pod wpływem swych uczuć i wypowiedziała je na głos:

— Idź teraz, mocna Melikelè, weź swoje fargi, a ja pójdę z głównymi siłami o dzień drogi za tobą. Przed tobą z kolei są zwia-dowczynie. Wszystkie dosiadają tarakastów, tak iż będą w stanie przeszukiwać nasz szlak z obu stron. Jeśli dojrzą jakiś ślad ustuzou, niech zatrzymają się i zaczekają na twój silniejszy oddział, by je złapać. Czy znasz położenie następnych obozów?

— Dokładnie przestudiowałam zdjęcia, ale nie będę miała pewności, póki nie ujrzę tych miejsc na ziemi. W razie najmniejszych wątpliwości poradzę się dwu przewodniczek.

— Zrób to, bo szły kiedyś tędy ze mną — Vaintè doceniała szczere przyznanie się Melikelè do słabości czy braku wiedzy, znała swe siły, wiedziała też, kiedy powinna oprzeć się na innych. — Czy wiesz, gdzie na nas czekać?

— Tak. Na brzegach rzeki o żółtych zakolach. — Uniosła kciuki i palce obu rąk. — Będzie to dziesiąty obóz od dzisiejszego, nie zapomnę liczyć dni.

— Cały czas bądź czujna. Ustuzou mają zwierzęcy spryt w zabijaniu. Licz się z pułapkami i zasadzkami, pamiętaj, jak zaatakowały nas na wyspie, a potem uciekły w noc ulewnego deszczu. Nie może im się to więcej udać. Musimy je znaleźć i zabić, nie zapominaj jednak ani na chwilę o niebezpieczeństwie, bo same zginiemy.

— Jedz, bo będziesz zjedzona — powiedziała ponuro Melikelè, potem zacisnęła w pięści silne dłonie i wyraziła nieskończoną napastliwość. — Mój apetyt jest ogromny!

— Dobrze powiedziane. Spotkamy się za dziesięć dni.

Vaintè wbiła pazury w bok wierzchowca; ten stanął dęba, syknął z bólu i ruszył szybkim biegiem. Melikelè wróciła do pracy. Szybko ładowano uruktopy. Fargi stały w pogotowiu, wyciągały ku niej broń, gdy robiła ostatni przegląd. W czasie długiego marszu z miasta wybrała te, które okazywały najmniejsze zdolności myślenia i umiejętności mowy. Miała dzięki temu pewność, że na każdym uruktopie jest jedna fargi, której obowiązkiem było pilnowanie porządku. Właściwe pakunki na właściwych miejscach. Teraz wszystko było jak powinno; podeszła szybko do pierwszego uruktopa i wspięła się na niego, potem nakazała ruszać zwiadowczym tarakastom. Vaintè dała jej jednego, ale nie potrafiła na nim jeździć. Nie martwiła się tym wcale. Potrafiła kierować innymi i wypełniać rozkazy Vaintè; była bardzo szczęśliwa w tej roli. Na jej sygnał nastąpił wymarsz.

Uruktop szedł wolno, lecz wytrwale na ośmiu silnych, dobrze umięśnionych nogach. Zwierzęta nie były szybkie, ale mogły iść bez odpoczynku od świtu do zmierzchu. Ich intelignecja prawie nie istniała, gdyby ich nie zatrzymano, szłyby do końca sił. Melikelè wiedziała o tym i dbała o zdrowie wielkich stworzeń, pilnowała, by pod koniec dnia prowadzono je do wodopoju, by miały dla siebie mokradła czy kępy młodych drzew, gdzie mogły się najeść. Odkryła na samym początku długiego marszu, że ciężkie paznokcie na ostatnich dwóch parach nóg mają skłonność do zdzierania się i pękania. W takich przypadkach rana krwawiła stale, aż tępe stworzenie słabło i padało. Przy zezwoleniu Vaintè wzięła dwie bystre fargi wyszkolone przez Akotolp w opatrywaniu i leczeniu skaleczeń. Mimo to sama co wieczór sprawdzała uruktopy.