Przez otwór wpadł Niumak z nastawioną włócznią, tuż za nim Armun. Kerrick podniósł się, gdy podbiegła ku niemu.
— Nie — nie tę! — zawołał. Za późno. Esspelei krzyknęła z bólu, złapała włócznię Armun, która wbiła się jej w szyję. Trysnęła z niej krew, upadła martwa.
— Była uczoną, chciałem z nią pogadać — powiedział cicho i rozejrzał się. Armun wyszarpnęła swą włócznię i obróciła się, by osłonić Kerricka.
Nie było potrzeby, Aragunukto też już nie żyła. Kalaleq odwracał się od jej ciała. Paramutanin sapał z emocji, oczy podeszły mu krwią. — Inne? — spytał — Czy są jeszcze inne?
— Tak, w tamtych budynkach. Ale…
Zniknęli, nim zaczął im tłumaczyć o fargi. Wyczerpany podniósł pocięte futra, spojrzał na resztki ubrania. Armun dotykała ran na jego skórze, mówiła cicho.
— Gdy nie wracałeś, szalałam ze strachu. Paramutanie także. Niumak poszedł twym tropem, znalazł włócznię, zobaczył, że ślady murgu łączą się z twoimi. Czy cię zraniły?
— Nie. To tylko drobne skaleczenie. Nic więcej.
Zbierając pokrojone futra, próbował uporządkować myśli. Wszystkie Yilanè są już na pewno martwe. Niech tak będzie. Aragunukto kazała go zabić tylko dlatego, że nie spodobał się jej jego sposób mówienia. Znów tylko śmierć; pokój był nieosiągalny. Może to i lepiej. Spojrzał na wracającego Kalaleqa, dyszącego i ociekającego krwią, która kapała też z jego włóczni.
— Co za dziwne i przerażające stworzenia! Jak się wierciły i wrzeszczały, gdy je zabijaliśmy.
— Wszystkie zginęły? — spytała Armun.
— Wszystkie. Wchodziliśmy do każdego z tych wielkich paukaru-tów, szukaliśmy ich i zakłuwaliśmy. Niektóre uciekały, ale też padły.
— Musimy coś zrobić — powiedział Kerrick, zmuszając się do myślenia. — Nie możemy zostawić śladów naszej obecności. Gdyby murgu domyśliły się, że jesteśmy po tej stronie oceanu, odszukałyby nas i zabiły.
— Wrzućmy ciała do oceanu — powiedział rozsądnie Kalaleq. — Wytrzyjmy krew.
— Czy przybędą tu inne? — spytała Armun.
— Tak, w swych pływających łodziach, mają tu baseny. Jeśli nie zastaną nikogo, będzie to dla nich zagadka, lecz nie będą nas podejrzewały. Nic nie zabieramy, niczego nie ruszamy.
— Nic nie chcemy! — zawołał Kalaleq, machając włócznią. — Żadnej z tych rzeczy. Musimy dokładnie zmyć krew z naszych włóczni, bo przyniesie nam najgorsze z nieszczęść. Opowiadałeś, jakie straszne i silne są te mrugu, byłem ich ciekaw. Nie powiedziałeś mi jednak, że na ich widok będę drżał z gniewu i nienawiści. To bardzo dziwne i nie podoba mi się. Do oceanu z nimi, potem chętnie wrócimy na zimną północ.
„Nie, na południe…” — pomyślał Kerrick, ale nie powiedział tego głośno. To nie jest właściwa chwila. Przed wyjściem odwrócił się jednak po raz ostatni ku mapie. Wyciągniętą dłonią dotknął lekko nierównego zielonego kółka umieszczonego na jasnej zieleni morza. Otoczony-morzem Ikhalmenets.
Armun zobaczyła, jak wykrzywia ciało w tej nazwie i wzięła go za rękę.
— Musimy iść. Chodź!
Gdy wyszli, zapadł już zmrok. Morze przyjęło ciała i splamione krwią kawałki futra Kerricka. Był akurat odpływ, ciała zostaną zabrane daleko. Ryby zniszczą dowody ich obecności.
Niumak bez większego trudu prowadził ich w mroku. Droga była jednak stroma i zmęczyli się bardzo, nim między liśćmi ujrzeli migotanie ogniska. Gdy wreszcie wyszli na piasek przywitały ich radosne okrzyki.
— Jesteście! Wszystko w porządku?
— Coś się stało, coś strasznego!
— Śmierć i krew, niewiarygodne stworzenia. Kerrick opadł na piasek, potem wypił chciwie przyniesioną mu przez Armun zimną wodę.
— Jesteś bezpieczny — dotykała jego twarzy, jakby się upewniając. — Złapały cię, lecz potem zginęły. Żyjesz.
— Jestem bezpieczny, ale co z innymi?
— Wrócimy do nich przez ocean. Są bezpieczni nad jeziorem. Nie bój się o Arnwheeta.
— Nie myślałem o nich. Co z innymi sammadami, z Sasku — co z nimi?
— Nic o nich nie wiem i nic mnie nie obchodzą, Ty jesteś moim sammadem.
Rozumiał jej uczucia, żałował, że sam myśli inaczej. U Para-mutanów są bezpieczni, jeśli tylko pozostaną na dalekiej północy i będą unikać tego niebezpiecznego wybrzeża. Wiosną mogą znów przepłynąć ocean, sprowadzić tu resztę małego sammadu. Wtedy będą bezpieczni. Zrobią to. Inne sammady są silne, mogą bronić się same, walczyć z Yilanè, gdy zostaną napadnięte. Nie będzie odpowiadał za ich życie.
— Nie mogę tego zrobić — powiedział z zaciśniętymi zębami, drżąc cały z emocji. — Nie mogę tego zrobić, nie mogę pozwolić, by zginęli.
— Możesz. Jesteś sam, a murgu mnóstwo. To nie twoja sprawa. Walka nigdy się nie skończy. Będziemy trzymać się od nich z dala. Potrzebujemy twych silnych rąk i twojej włóczni. Arnwheet cię potrzebuje. Powinieneś pomyśleć przede wszystkim o nim.
Roześmiał się, choć bez cienia wesołości.
— Masz rację — nie powinienem myśleć. Coś odkryłem w obozowisku murgu, widziałem mapę bardzo podobną do tej, którą mamy, widziałem na niej miejsce, miasto murgu, z którego pochodzą zabójczy nie…
— Jesteś zmęczony, musisz zasnąć.
Gniewnie odtrącił jej dłonie, wstał i uniósł pięści ku niebu.
— Nie zrozumiałaś. Prowadzi je Vaintè, będzie ścigała sammady, póki ich nie zniszczy. Wiem jednak, gdzie jest Ikhalmenets. Wiem teraz, skąd zdobywa broń i fargi.
Armun walczyła z własnym strachem, nie rozumiała dręczących go koszmarów.
— Wiesz o tym, lecz nic nie możesz zrobić. Jesteś jednym łowcą przeciwko światu murgu. Sam niczego nie osiągniesz.
Zniechęciła go tymi słowy, usiadł znów obok niej. Był teraz spokojniejszy, rozważniejszy. Gniewem nie wypleni Yilanè.
— Masz oczywiście rację, co mogę zrobić? Kto mi pomoże? Wszystkie sammady świata nie wystarczą przeciwko odległemu miastu leżącemu na wyspie pośród morza.
— Sammady nic nie poradzą, ale inni mogą ci pomóc. Spojrzał na ciemny zarys ikkergaka, na Paramutanów rozmawiających z ożywieniem przy ognisku i rwących surowe mięso ostrymi, białymi zębami. Przypomniał sobie wzrok Kalaleqa, jak opanowała go nienawiść wobec Yilanè, murgu, tych nowych, ohydnych i obcych istot.
Czy można jakoś wykorzystać tę nienawiść? Czy da się coś zrobić?
— Jesteśmy zmęczeni i musimy iść spać — mówiąc to, przytulił się mocno do Armun. Mimo wyczerpania nie zasnął jednak od razu, słuchał jej cichego, równego oddechu, wpatrując się przymkniętymi oczyma w gwiazdy. W głowie kotłowało mu się od myśli.
Rankiem siedział w milczeniu nad mapą Yilanè, gdy Paramutanie załadowali ikkkergak. Gdy byli już gotowi do odpłynięcia, zawołał Kalaleqa.
— Znasz tę mapę?
— Trzeba ją wrzucić do morza jak murgu — w nocy osłabł jego gniew, oczy nie płonęły już wściekłością, lecz ciągle czaił się w nich niepokój. Kerrick pokręcił głową.
— Jest zbyt cenna. Mówi nam rzeczy, które musimy wiedzieć. Pokażę ci. Tu są nasze paukaruty, a tu jesteśmy teraz. Spójrz jednak tam, dalej na południe wzdłuż tego brzegu, widzisz ten wielki ląd za wąskim paskiem oceanu…
— Ląd murgu, tak mi powiedziałeś, nie chcę o nim myśleć.
— Spójrz tylko tu, na te wyspy przy brzegu. Tam są murgu, które zabity mych braci. Chciałbym je zabić. Ten ikkergak łatwo by tam dopłynął.