— Przyjaciółka — powtarzała ciągle, w najprostszy z możliwych sposobów, używając wyłącznie barw, bez dźwięków. Przerwała wreszcie i spojrzała na krzaki. Gdy ukryte obserwatorki nie zareagowały, powtórzyła wszystko od początku. Rozluźniona, cierpliwa, promieniowała spokojem i pogodą. — Przyjaciółka. — Mówiła tylko tyle. Czekała na ich ruch. — Przyjaciółka.
Słońce przesuwało się po niebie, a Sorogetso leżały bez ruchu. W końcu jedna u nich wyszła z krzaków i stanęła przed nimi, w blasku jej oczy były pionowymi szparkami. Nie tę spotkały w dżungli, była wyższa, lepiej umięśniona i wysuwała wyniośle podbródek. Gdy Enge nie wykonała żadnego ruchu, przeciągnęła pazurami po ziemi sygnalizując groźbę.
— Nie bój się — powiedziała Enge. — Nie bój się mnie. — Widząc zaskoczenie Sorogetso, powtórzyła to na różne sposoby, zawsze możliwie jak najprościej, aż tamta zrozumiała i wyprostowała w gniewie grzebień.
— Ja… bać się… nie! Ty… bać się.
Kontakt został nawiązany, ale Enge nie okazywała zadowolenia. Wyświetliła tylko powtórnie barwy przyjaźni. Potem swe imię.
Obserwująca ich z dali Ambalasei nie dostrzegła żadnych szczegółów pierwszego kontaktu, lecz rozmowa ciągnęła się, aż słońce opadło nisko. Wtedy urwała się nagle, Sorogetso odwróciła się, przedarła przez krzaki i skoczyła głową w dół do wody. Enge wróciła powoli, jej sztywne ciało nie wyrażało żadnych uczuć.
— Mam nadzieję, że mądrze spędziłaś ten czas — powiedziała Ambalasei. — Choć z tego co dostrzegłam, niewiele zaszło.
— Dużo zaszło, dużo-porozumienie — Enge mówiła niewyraźnie, pogrążona była głęboko w myślach. — Nalegałam by ta, która wyszła, robiła to co ja. Powiedziałam me imię i zapewniłam, że przybyłyśmy tu w pokoju. Powtarzałam, że chcemy im tylko pomóc, możemy dawać im jedzenie. To dość jak na pierwszy kontakt, wystarczy, że przekazałam te podstawowe pojęcia.
— Rzeczywiście, podstawowe. Mam nadzieję, że nie była to strata czasu. Czy przynajmniej poznałaś imię tego stworzenia?
— Tak.
— Dobrze, powiedz. Jak się ona nazywa?
— Eeasassiwi. Mocny-rybak. Ale to nie jej imię. — Enge zawahała się, widząc zmieszanie Ambalasei, potem wyjaśniła wolno i precyzyjnie.
— Nie można powiedzieć, że to jej imię.
— Musimy stwierdzić, że to jego imię.
— Tak, to prawda, ten mocny-rybak jest samcem.
ROZDZIAŁ XXXIX
— To, coś powiedziała, jest zupełnie niemożliwe.
Ambalasei podkreśliła swe stwierdzenie kontrolerami nieograniczonego wzmocnienia. Enge pochyliła się pod wrażeniem jej wściekłości i pewności siebie, ale niczego nie odwołała.
— Może i tak, wielka Ambalasei, bo w nauce o życiu nie ma nikogo mądrzejszego od ciebie. Korzę się pokornie przed twą wiedzą, lecz mimo to wiem, to co wiem.
— Skąd możesz wiedzieć? — syknęła Ambalasei, jej ciało drżało, grzebień nabrzmiał i poczerwieniał.
— W bardzo prosty sposób. Sorogetso rozgniewał się, gdy nie odpowiedziałam zgodnie z jego życzeniem, zaczął grozić, między innymi otworzył sakwę płciową. Widziałam, co widziałam. To samiec, a nie samica.
Ambalasei cofnęła się, zbladła nagle i głośno dysząc, starała się uspokoić. To nie pomyłka; Enge widziała, co widziała. W zamieszaniu poruszała rękoma, szukając jakiegoś wyjaśnienia, możliwego wytłumaczenia. Wnioski były logiczne, lecz odpychające.
— Jeśli to stworzenie wykonało gesty grożenia, a jednym z nich jest pokazanie narządów płciowych, to należy wnioskować, że musi to być płeć agresywna. Co z kolei prowadzi w sposób nieunikniony do wniosku, że… — Nie była w stanie mówić dalej, lecz zdradzała ów wniosek ruchami ciała. Enge wypowiadziała go na głos:
— Dominują tu samce, a samice są im co najwyżej równe, a być może — podporządkowane.
— Cóż za plugawstwo nie do przyjęcia! Dla Yilanè nie jest to właściwy porządek. Tak może się zdarzać u zwierząt niższych, bo są nierozumne-bydlęce, ale inteligencja wiąże się z samicami, podobnie myśl, źródło życia, jaja — wszystko to niezaprzeczalnie należy do samic. Samce spełniają prymitywne biologiczne funkcje dostarczenia połowy zasobu genów i nie wymagającej rozumu opieki przed narodzinami. Tylko do tego się nadają, do niczego więcej. To, co zauważyłaś, jest niedorzeczne, nienaturalne — bardzo ciekawe.
Ambalasei odzyskała pewność siebie, rozumowała teraz jak prawdziwa uczona, a nie bezmyślna fargi. Czy to możliwe? Oczywiście, że tak. Podział zadań między płciami, stosunki między nimi, wymiana i odwracanie ról miało nieskończoną liczbę postaci wśród gatunków świata. Dlaczego i w ich gatunku nie miałoby dojść do zmiany? Jak dawno nastąpiło jego rozszczepienie? Musi to rozważyć. Możliwość porozumienia, choćby prymitywnego, wskazywała na stosunkowo niedawne rozejście się obu odmian. Chyba że podstawowe formy komunikacji zapisane są w genach, a nie nauczane. Staje się to coraz bardziej interesujące. Dość. Najpierw obserwacje, tworzenie teorii na końcu. Potrzebne są fakty, dalsze fakty.
Ona to odkryje… ! Skoczyła na nogi.
— To rozkaz! Muszę wiedzieć, zapisywać wszystko na temat Sorogetso.
Enge wyraziła cierpliwość.
— Będziesz to miała, to twój naukowy umysł wszystko rozwikła. Wpierw jednak konieczny jest kontakt. Muszę nauczyć się rozmawiać z Sorogetso, zdobyć ich zaufanie, zgłębić ich kulturę. To musi potrwać.
Ambalsei odchyliła się do tyłu z westchnieniem.
— Oczywiście. Zacznij natychmiast. Nie zajmuj się niczym innym. Zabierz z sobą Setèssei, zwalniam ją z wszystkich innych obowiązków. Ma wszystko rejestrować. Trzeba prowadzić szczegółowe zapisy. Moje imię rozejdzie się w annałach czasu jak ryk neniteska za dokonanie tego odkrycia. Ty, oczywiście, też znajdziesz w nich pewne miejsce.
— Twa łaskawość jest nieskończona — powiedziała z szacunkiem Enge, ukrywając większość swych uczuć. Ambalasei była na szczęście zbyt mocno pochłonięta swymi rojeniami, by spostrzec ironię tego stwierdzenia.
— Tak, oczywiście, jestem z niej szeroko znana. Muszę też nauczyć się ich języka — Setèssei będzie mi co dzień dostarczać zapiski. Nauczysz się z nimi porozumiewać, uzyskasz dostęp do ich społeczności, dasz im jedzenie, może zachorują i będę mogła udzielić pomocy lekarskiej, a przy okazji zbadam ich fizjologię. Otwierają się wrota nauki — fakty zebrane, szybko zrozumiane! — Spojrzała na Enge i spoważniała. — Ale nauka przeznaczona jest dla tych, które są w stanie ją pojąć. Tak jak fargi-nieprzywykłe chronione są przed przypadkowym ujrzeniem samców, tak samczość Sorosetso musi być ukrywana przed twymi towarzyszkami. Enge zmartwiła się.
— Ależ otwartość jest podstawą naszego życia. Dzielimy się wszystkim.
— Wspaniale. Ale to nie nadaje się do podziału. — Nalegała, aż zrozumiała, że Enge nie jest przekonana. — Zrobię porównanie. Yilanè nie dawały hèsotsanu do ręki yiliebe fargi, której boki są jeszcze mokre od morza. Spowodowałoby to śmierć jej, czy innych. Samczość Sorogetso może być bronią, jadem kulturowym, zagrożeniem. Czy rozumiesz to i czy się zgadzasz?
— Tak — z oznakami poważnych wątpliwości.
— Proszę więc tylko o powściągliwość naukową, na razie. Gdy dowiemy się czegoś więcej, wtedy omówimy to ponownie. Zgoda?
— Zgoda — z mocnymi kontrolerami. — Musimy odkryć prawdę, potem ocenić, jaki wywrze na nas wpływ. Dopóki do tego nie dojdziemy, zachowam milczenie.
— Bardzo dobrze. Ponieważ zgodziłaś się ze mną, wzrasta mój podziw dla twej inteligencji. Przyślij tu Setèssei, bym mogła pouczyć ją o wszystkim, co należy zrobić.