Выбрать главу

Miasto rosło wspaniale, a Ambalasei poświęcała mu coraz mniej uwagi. Tak się złościła, gdy przychodzono do niej z jakimiś kłopotami, mówiła tak obraźliwie, że zaczęto się jej bać. Córy powoli dochodziły do samodzielnego rozwiązywania problemów. Było to możliwe, jak wkrótce odkryły, bo Uguneneb mało miało z wygód, jakie pamiętały ze starszych, większych i dłużej istniejących miast. Odpadki nie były pochłaniane i wykorzystywane, wodę czerpano z rzeki. Brakowało wielu, jeśli nie wszystkich udogodnień. Mimo wszystko wolały to od uwięzienia w sadzie. Nie liczyło się, że śpią pospołu pod konarami z szerokimi liśćmi i jedzą monotonnie, tylko węgorze i ryby. Cenniejsza od jedzenia i picia była dla nich możliwość dyskutowania o Ugunenapsie i jej naukach, poszukiwanie prawdy i odkrywanie odpowiedzi. W tej chwili było to cudowne, choć momentami ciężkie życie.

Enge przez większość dnia zapominała o istnieniu Ugunenapsy, bo mozoliła się nad tajemnicą Sorogetso, uczeniem się ich języka.

Eeasassiwi nie pojawił się więcej po pierwszym spotkaniu, ale zdołała nawiązać kontakt z inną Sorogetso, lękliwą i nieśmiałą, którą wreszcie pozyskała cierpliwością i darami jedzenia. Miała na imię Moorawees, czyli barwa-pomarańczy, może z powodu jasnopoma-rańczowego grzebienia. Była samicą i Enge stwierdziła, że lepiej się z nią pracuje, łatwiej rozmawia.

Nauka języka Sorogetso postępowała powoli, ale stale. Mieli bardzo niewiele kontrolerów, większość znaczeń wyrażali zwykłą zmianą barw. Zauważono tylko kilka wyrażeń werbalnych. Wkrótce po tym Enge odkryła, że może rozmawiać z Moorawees o podstawowych pojęciach. Stało się nareszcie możliwe włączenie Ambalasei.

— Wyjątkowa okazja — sygnalizowała, śpiesząc do uczonej, która natychmiast porzuciła swą pracę i wyraziła posłuszną uwagę. Zmieszało to Enge, nie spodziewała się, że Ambalasei zna takie pokorne gesty.

— Pośpieszne wyjaśnienia — powiedziała Ambalasei.

— Już. Moja informatorka wspomniała, że jedna z jej towarzyszek — w słowie użytym przez nią nie ma żadnych odniesień do samczości-samiczości — została ranna. Powiedziałam Moorawees, że jedna z nas potrafi poprawiać ciała i bardzo to ją poruszyło. Sądzę, że zaprowadzi nas do rannej.

— Cudownie. Badałam ich język na podstawie twych zapisków. Stała wyprostowana i mówiła w sposób właściwy Sorogetso.

— Pomoc-dawać, osoba-prowadzić, wdzięczność. Enge była pod wielkim wrażeniem.

— Doskonale. Nadeszła pora pójścia do dżungli. Boję się tylko o twe bezpieczeństwo. Może powinnam zabrać wpierw Setèssei, potrafi leczyć, może będzie to właściwe przy pierwszej wizycie…

— Ja pójdę — powiedziała to z całą władczością i mocą. Enge zgodziła się, wiedziała, że tym razem nie można się jej sprzeciwiać.

Ambalasei nacisnęła narośl na boku niesionego stworzenia; otworzyło pysk, ukazując schowany w środku sprzęt medyczny. Po starannym sprawdzeniu zawartości Ambalasei dorzuciła kilka ne-fmakeli, wielkich, na poważne rany, a także parę drobiazgów, które mogły się przydać. Zadowolona zamknęła stworzenie i zwróciła się do Enge.

— Nieś to sama, nie chcę, by ktoś nas widział. Prowadź. Sorogetso czekała w rzece, z wody wystawała jej tylko głowa.

Przestraszona widokiem Ambalasei zrobiła wielkie oczy, odwróciła się i weszła głębiej w nurt. Ruszyły za nią, ale pływała lepiej i szybko straciły z oczu jej pomarańczowy grzebień. Ambalasei zobaczyła, że wynurzyła się na dalekim brzegu, dyszała ze zmęczenia. Moorawees stała na skraju lasu, weszła między drzewa, gdy tylko się do niej zbliżyły. Ruszyły za nią, znów zniknęła im z oczu, ale szły dobrze wydeptaną ścieżką. Czekała na nie na brzegu strumienia.

— Stać — błysnęła dłońmi, z gestem oznaczającym bliskość — niebezpieczeństwa. Obie Yilanè stanęły od razu, rozejrzały się na wszystkie strony, lecz nie widziały żadnego niebezpieczeństwa.

— W wodzie — wskazała Moorawees, potem otworzyła szeroko usta i wydała wysoki, szczebioczący krzyk. Powtórzyła go, aż z drugiego brzegu dobiegła odpowiedź. Z krzaków wyszły dwie dalsze Sorogetso, patrząc podejrzliwie przez nurt.

— Zagrożenie od obcych, duży strach — wyraziła jedna.

— Większym zagrożeniem śmierć Ichikchee — odparła z pewną stanowczością Moorawees. Dopiero po dalszych wahaniach i głośnych rozkazach Moorawees podeszły do wielkiego pnia leżącego przy brzegu i wepchnęły go w nurt. Jednym końcem pozostał na piasku, drugi spłynął swobodnie i utknął na brzegu, tworząc w ten sposób most przez strumień. Moorawees szła pierwsza, uważnie czepiając się pazurami szorstkiej kory i przytrzymując się sterczących kikutów konarów. Enge czekała, aż ruszy Ambalasei, lecz uczona tkwiła sztywno i milcząco.

— Pójdę przodem — powiedziała Enge. — Nie ma się chyba czego bać.

— Głupota i brak pojęcia — powiedziała Ambalasei z pewną gwałtownością. — Nie boję się tych prostych istot. Powstrzymały mnie myśli i obserwacje. Czy widziałaś, co zrobiły?

— Oczywiście. Spławiły ten kloc, by mogły przebyć strumień suchą stopą.

— Mózg-najniższej-fargi! — prychnęła Ambalasei w nagłym gniewie. — Widzisz oczami, lecz nie ogarniasz umysłem. Posłużyły się wyrobem, przedmiotem, jak to robią ustuzou, a nie Yilanè. Rozumiesz teraz, co się stało?

— Oczywiście! Radość-odkrycia, przyznanie głupoty. Choć przypominają nas fizycznie, tkwią społecznie na poziomie ledwo co wyższym od niższych zwierząt nie mających wiedzy Yilanè.

— Niewątpliwie. Ale zrozumiałe dopiero po wskazaniu palcem. Prowadź.

Przeszły most równie uważnie jak Sorogetso, choć Ambalasei stanęła w połowie drogi i pochylona przyjrzała się uważnie wodzie. Sorgetso krzyczała ze strachu, aż uspokoiła ją i zeszła na drugi brzeg.

— Nie dostrzegłam żadnego niebezpieczeństwa — powiedziała, patrząc z wielkim zaintersowaniem, jak Sorogetso przyciągają wystające gałęzie i zwisające pnącze, pilnując się, by nie wejść dowody, aż pień umieszczony został w pierwotnym położeniu. Zaraz potem dwie Sorogetso zniknęły wśród drzew. Enge poprosiła o uwagę.

— Moorawees poszła tędy, musimy iść za nią.

Szły następną wyraźną ścieżką przez gąszcz drzew, aż znalazły się na polanie. Widziały tylko czekającą na nich Moorawees, choć czuły, iż obserwuje je wiele innych, ukrytych w krzakach. Ambalasei wyraziła radość z nowej wiedzy.

— Spójrz na tamten brzeg za drzewami. Jesteśmy otoczone przez wodę, to wyspa na strumieniu pełniącym rolę zapory, zawierającym jakieś niebezpieczeństwo-do-zbadania. Zauważ pierwotne i wstrętne zwyczaje — wyrzucone kości czarne od much.

— Moorawees nas woła — powiedziała Enge.

— Weź zapasy medyczne i idź za mną.

Moorawees usunęła nisko rosnące gałęzie, odsłaniając znajdujące się pod drzewem gniazdo z suchej trawy. Leżała tam nieprzytomna, mająca zamknięte oczy Sorogetso. Na pewno samica, jej sakwa rozchyliła się lekko, rzucała się i jęczała z bólu. Lewa stopa została niemal odgryziona przez jakieś zwierzę, była spuchnięta, czarna i pokryta muchami. Kostka i noga powyżej również nabrzmiały i zmieniły barwę.

— Zaniedbanie i głupota — powiedziała z pewnym zadowoleniem Ambalasei, otwierając zwierzę-pojemnik. — Muszę zastosować drastyczne środki, pomożesz mi. Jest to również okazja dla pewnych eksperymentów i obserwacji naukowych. Odeślij Moorawees. Powiedz jej, że ocalę to życie, ale nie może się przyglądać, bo nic nie zrobię.

Sorogetso odeszła chętnie i szybko. Gdy tylko zniknęła, Ambalasei szybkim, dokładnym ruchem wstrzyknęła środek znieczulający. Poczekała, aż Ichikchee się uspokoi, a wtedy owinęła zranioną nogę stworzeniem bandażowym, ustawiając jego głowę na wielkiej tętnicy pod kolanem. Stworzenie gładko łykało swój ogon, aż zacisnęło się, wgłębiło w ciało, odcinając dopływ krwi. Dopiero wtedy uczona wyjęła struno-nóż i odcięła zakażoną stopę. Enge odwróciła głowę, lecz mimo to usłyszała zgrzyt noża na kości. Ambalasei zauważyła jej ruch i wyraziła zdumienie.