— Cóż za wrażliwość! Czyżbyś była fargi bez doświadczenia życiowego? Patrz i ucz się o życiu. Stopę można było wyleczyć, lecz nie do końca. Lepsze jest całkowite jej usunięcie. Czy raczej odrzucenie wszystkiego co niepotrzebne. Wycięłam człony palców i połowę śródstopia. Ostrożnie i umiejętnie usunę je do końca. Dalej nie trzeba. Teraz — wielki nefmakel, tak, ten, oczyść ranę. Daj mi pojemnik.
Ambalasei odszukała mały pęcherz lepkiej czerwonej galaretki. Przecięła go i przy pomocy maleńkiego nefmakela wyjęła z otoczki białą pestkę, położyła ją na kikucie odciętej stopy. Dopiero gdy leżała we właściwy sposób zamknęła ranę i przykryła ją dużym ne-fmakelem. Na końcu odszukała zwierzę z jednym kłem i zrobiła następny zastrzyk.
— Antybiotyk. Po wszystkim.
Wyprostowała się i pogładziła bolące plecy. Zobaczyła wtedy, że nie są już same. Z ukrycia wyłoniło się cicho wiele Sorogetso, stały blisko, poruszyły się i cofnęły, gdy na nie spojrzała.
— Koniec bólu — powiedziała głośno na ich sposób. — Śpi. Będzie słaba, ale ból odszedł. Musi odpoczywać wiele dni, będzie cała, jak przedtem.
— Stopa… odeszła — powiedziała Moorawees patrząc wielkimi oczami na owinięty kikut.
— Wrócę i zajmę się nią. Zobaczycie coś, czego nie widziałyście nigdy dotąd.
— Co zrobiłaś? — spytała Enge, równie zaciekawiona, jak i Sorogetso.
— Umieściłam grupę komórek, z których wyrośnie nowa stopa. Jeśli te istoty są nam tak bliskie genetycznie, na jakie wyglądają, to w miejsce straconej stopy odrośnie nowa.
— A jeśli nie odrośnie?
— Z punktu widzenia nauki będzie to równie ciekawy przypadek. Każdy wynik będzie miał wielkie znaczenie.
— Największe dla Ichikchee — powiedziała Enge z wyraźną przy-ganą. Ambalasei wyraziła zdumienie.
— Postęp wiedzy ma na pewno pierwszeństwo nad tą prymitywną istotą, która na pewno by umarła, gdybym się nią nie zajęła. Takie współczucie jest nie na miejscu.
Sorogetso zbliżyły się jeszcze bardziej, było ich w sumie dziesięcioro, z rozwartymi szczękami usiłowały pojąć niezrozumiałą dla nich rozmowę. Patrzyły czujnie, jak mówiła Ambalasei, niektóre nawet podeszły bliżej, by lepiej widzieć jej barwy.
— Są tu — Ambalasei zwróciła się nagle do Enge. — Musimy zdobyć nowe dane. Porozum się teraz z nimi. Cóż to za doniosła chwila. Doniosła!
Sorogetso cofnęły się przestraszone szybkością jej niezrozumiałych słów, lecz powróciły, gdy łagodnie je przywołała.
— Są jak fargi prosto z morza — powiedziała Enge. — Musimy być cierpliwe.
— Cierpliwe, to oczywiste, ale i spostrzegawcze. Tu my jesteśmy fargi, gotowymi do nauki, bo Sorogetso prowadzą własne życie, które musimy zgłębić. Zaczynamy.
ROZDZIAŁ XL
kakhashasak burundochi ninustuzochi ka’asakakel.
Świat bez ustuzou jest lepszym światem.
Przed spotkaniem z Lanefenuu Vaintè nie czuła rozpaczy ani strachu. Miały straty, przerażające straty, ale przecież zwyciężają. W bitwie trzeba pogodzić się z pierwszym, aby uzyskać drugie. Liczył się tylko końcowy sukces, tylko o nim będzie się pamiętało. Sama była tego pewna, nie miała nawet krztyny wątpliwości, a jednak ciągle to sobie powtarzała. Lanefenuu mogłaby w to zwątpić, gdyby Vaintè nie otoczyła się pewnością-powodzenia niby wszechogarniającą skorupą.
— Pragnienie zmiany położenia, niedostatek światła — powiedziała załogantka z pędzlem i farbą, przekazując tę chęć z kontrolerami najwyższej pokory.
Uruketo zmieniło kurs, muszą się zbliżać do Ikhalmenetsu, bo słup światła z góry otwartej płetwy przesunął się w bok. Vaintè pochyliła się, uniosła ogon i weszła w blask, by obejrzeć malunek. Wzory złotych liści schodziły spiralnie od ramion, kończąc się wizerunkami owoców na grzbietach dłoni. Może zbyt ozdobne, ale odpowiednie dla ważnego spotkania. Wyraziła zadowolenie i pochwałę; załogantka odpowiedziała najwyższą wdzięcznością.
— Wspaniałe, lekkie dotknięcia, delikatne wzory — powiedziała Vaintè.
— Z radością pomogę Zbawicielce we wszystkim.
Vaintè słyszała ostatnio coraz częściej to określenie. Początkowo w postaci prowadząca-nas, lecz stopniowo przechodzącej w wyba-wiającą-nas. Takie są poglądy i słowa Yilanè z Ikhalmenetsu. Nie miały wątpliwości, nic ich nie obchodziły fargi, które zginęły w walce. Widziały śnieg coraz niżej na szczycie górskiem, czuły zbliżający się oddech bezkresnych zim. Eistaa musi w jakimś stopniu podzielać to uczucie.
Gdy uruketo wpływało do portu Ikhalmenetsu, Vaintè stała na wierzchołku płetwy obok dowódczym. Ogromne stworzenie z ociężałym wdziękiem mijało szereg innych uruketo, kierując się do swego miejsca przy nabrzeżu. Enteesenaty rzucały się naprzód w wirach piany, niecierpliwie oczekując nagrody. Niewielka fala zalała drewniane nabrzeże, przetoczyła się przez grzbiet uruketo, które zostało przyciągnięte i przymocowane. Vaintè spojrzała w dół i rzuciła stojącej w dole uruketo załogantce:
— Pożądana obecność wysokiej-pozycji Akotolp.
Rozejrzała się po opustoszałym porcie i skryła swe niezadowolenie w nieruchomym oczekiwaniu na uczoną. Eistaa wiedziała o powrocie Vaintè, o jej obecności na pokładzie uruketo. Nikt jednak nie czekał na nabrzeżu, nie witała jej żadna Yilanè o wysokiej pozycji. Jeśli to nie obraza, to niewątpliwie ostrzeżenie. Vaintè go nie potrzebowała. Lanefenuu nie kryła swych poglądów na metody prowadzenia walki z ustuozu. Z dołu rozległo się sapanie Akotolp.
— Co za wspinaczka — skarżyła się gruba uczona. — Podróż w uruketo to niewygoda.
— Pójdziesz ze mną do eistai?
— Chętnie, silna Vaintè. Będę służyć ci wszelką pomocą i wsparciem. — Zwróciła jedno oko na dowodzącą, sprawdziła, że odwrócona plecami nadzoruje przybijanie i dodała: — Niech wzmocni cię świadomość, że postępowałaś jedynie zgodnie z rozkazami. Nigdy nie potępiano fargi czy Yilanè za wypełnianie rozkazów.
Vaintè wyraziła wdzięczność-za-zrozumienie i dodała:
— Gdyby to było takie proste, dobra Akotolp. Dowodziłam jednak i muszę ponosić odpowiedzialność za wszelkie porażki. Chodź.
Po wejściu do ambesed przekonały się, że jednak są oczekiwane. Eistaa była tam, siedziała na swym miejscu chwały, z tyłu otaczały ją doradczynie, ale poza nimi cała wielka przestrzeń ziała pustką, piaszczysta podłoga była gładka i pokryta wzorami. Podchodząc do Lanefenuu pozostawiły za sobą podwójne ślady stóp. Eistaa siedziała prosto i nieruchomo. Dopiero gdy stanęły przed nią, wyraziły lojalność i uwagę, obdarzyła Vaintè zimnym wzrokiem.
— Doszło do porażki i śmierci, Vaintè, porażki i śmierci. Vaintè przed odpowiedzią ustawiła kończyny w geście szacunku do władzy.
— Śmierci, zgoda, Eistao. Zmarły dobre Yilanè. Nie było jednak porażki. Natarcie trwa.
Lanefenuu od razu się zdenerwowała.