— Czyż zniszczenie całej armii nie jest dla ciebie porażką?
— Nie jest. Na tym świecie zjadamy lub jesteśmy zjadane, sama wiesz o tym najlepiej z wszystkich Yilanè. Byłyśmy gryzione przez ustuzou, lecz przeżyłyśmy, by połknąć je żywcem. Mówiłam ci, że to niebezpieczny przeciwnik, nigdy nie obiecywałam, że obejdzie się bez strat.
— Rzeczywiście, mówiłaś. Zaniedbałaś jednak podać mi liczbę zwłok Yilanè, ilość padłych tarakastów i uruktopów. Jestem bardzo niezadowolona, Vaintè.
— Korzę się przed twą naganą, silna Lanefenuu. Masz całkowitą rację. Zaniedbałam podać ci liczbę tych, które zginą. Podam ci ją teraz, Eistao.
Vaintè rozłożyła szeroko ręce w geście obejmującym wszystko, wypowiadając jednocześnie nazwę wielkiego miasta.
— Ikhalmenets zginie, wszystkie zginiemy, to będzie miasto śmierci. Jesteście skazane.
Doradczynie Lanefenuu jęknęły, przerażone tymi słowami patrzyły w ślad za palcem Vaintè na wielką górę, wygasły wulkan górujący nad wyspą, widziały wbrew chęci lśniący na niej śnieg.
— Nadchodzi zima, Eistao, zima bez końca. Co roku śnieg sięga niżej. Już niedługo dojdzie do miasta i nigdy nie stopnieje. Wszystkie, które tu pozostaną — zginą.
— Mówisz o nie swoich sprawach — krzyknęła Lanefenuu zrywając się z objawami wielkiego gniewu.
— Mówię tylko prawdę, wielka Lanefenuu, Eistao Ikhalmenetsu, przywódczyni jego Yilanè. Nadciąga śmierć. Ikhalmenets musi przenieść się na ląd Gendasi* przed tą katastrofą. Moje wysiłki mają jedynie na celu ocalenie miasta. Jak ty boleję nad śmiercią naszych sióstr i naszych zwierząt. Ktoś jednak musi zginąć, by żyły pozostałe:
— Dlaczego? Mamy Alpèasak. Według twych raportów rośnie dobrze i wkrótce Ikhalmenets będzie mógł się do niego przenieść. Jeśli tak jest, czy konieczne były te wszystkie śmierci?
— Konieczne jest zniszczenie ustuzou. To zagrożenie musi być ostatecznie zlikwidowane. Póki żyją, grozi nam niebezpieczeństwo. Pamiętaj, że kiedyś zniszczyły i zajęły Alpèasak. Nie może się to więcej powtórzyć.
Gniew nadal ogarniał Lanefenuu, lecz mimo to starannie rozważała słowa Vaintè. Chwilę milczenia wykorzystała Akotolp.
— Wielka Lanefenuu, Eistao morzem-otoczonego Ikhalmenetsu, czy mogę powiedzieć ci, co zostało osiągnięte, a co należy jeszcze wykonać, by przenieść Ikhalmenets do Entoban*?
Ta uwaga rozgniewała Lanefenuu, lecz powściągnęła swą reakcję, bo zrozumiała, iż złością tu nic nie osiągnie. Vaintè nie drżała przed nią ze strachu jak inne, podobnie też ta gruba uczona. Usiadła i kazała Akotolp mówić.
— Zwierzęta dysponują wieloma sposobami ataku, od choroby po zabijanie. Po każdym zarażeniu dobra uczona określa przyczynę i znajduje lekarstwo. Powtórny atak nie przynosi już powodzenia. Ustuzou spaliły nasze miasto, lecz teraz wiemy jak wznosić miasta, których nie da się spalić. Ustuzou napadły nas w nocy pod osłoną ciemności. Teraz rozpraszają je silne światła, napastników zabijają strzałki i pnącza.
Lanefenuu odrzuciła pogardliwym ruchem informacje o dawnych sukcesach.
— Nie lekcja historii jest mi potrzebna, ale zwycięstwo.
— Będziesz je miała, Eistao, bo jest nieuniknione. Atak i ucieczka, cios i wycofanie się, tak postępują zwierzęcy ustuzou. Powolny postęp, zapewnione powodzenie są sposobami Yilanè.
— Zbyt powolny!
— Dostatecznie szybki, aby dać zwycięstwo.
— W śmierci mych Yilanè nie dostrzegam zapowiedzi zwycięstwa.
— Uczymy się. Nie dopuścimy więcej do porażki.
— Czego się nauczyłyście? Wiem tylko, że zginęły, co do jednej, za zaporą nie do przebycia.
Akotolp wyraziła potwierdzenie, ale z dodatkiem siły-rozumu.
— Głupie fargi mogą uciekać w panice, krzycząc o niewidzialnych ustuzou. To gadanie z niewiedzy. Nauka nie zna tajemnic, których nie można by rozwikłać poprzez pracowitość i pilność. Co potrafią ustuzou, jestem w stanie zgłębić. Dokonałam badań, potem przy pomocy zwierząt o dobrym węchu tropiłam ustuzou. Wykryłam, jak dostały się do taboru, znalazłam drogę, którą go opuściły.
Eistaa była zaciekawiona, słuchała uważnie, zapominając na chwilę o gniewie. Vaintè widziała, co robi Akotolp, i była jej wdzięczna.
— Wykryłaś, jak nadeszły i jak wyszły — powiedziała Lanefenuu. — Ale czy wiesz też, jak zaatakowały i zabijały?
— Oczywiście, Eistao, bo bestialskie ustuzou muszą zawsze przegrać w starciu z nauką Yilanè. Ustuzou zauważyły, że nasze siły obozują zawsze w tym samym miejscu. Dlatego przed przybyciem oddziału zagrzebały się w ziemi niby zwierzęta, jakimi zresztą są, i leżały w ukryciu. Jakie to proste. Nie przyszły do nas — lecz my do nich. Wylazły w mroku nocy i zabijały.
Lanefenuu była zdumiona.
— Tak zrobiły? Mają tyle rozumu? To proste — ale niebezpieczne.
— Mają zwierzęcy spryt, którego nie wolno nam nigdy nie doceniać. Teraz ten rodzaj ataku już się nie powiedzie. Nasze oddziały zatrzymywać się będą na noc w różnych miejscach. Zabiorą z sobą zwierzęta tropiące i znajdujące ukrytych wrogów, zamaskowane wejścia i nory.
Lanefenuu, słuchając, zapomniała o swym gniewie, Vaintè wykorzystała jej lepszy nastrój.
— Nadeszła pora, o Eistao, odwrócenia się plecami do śnieżnej góry i spojrzenia na złote plaże. Alpèasak jest już wolne nie tylko od ustuzou, ale i od wszystkich śmiercionośnych roślin, które je wygnały. Zapory odrosły, wzmocnione roślinami, których nie można spalić. Ustuzou wycofały się na wielką odległość, między nimi a miastem są nasze oddziały. Czas już wracać do Alpèasaku. Stanie się on znów miastem Yilanè.
Słysząc te zapewnienia Lanefenuu wstała i zaczęła w zwycięskim geście drapać pazurami ziemię.
— Odpływamy więc, jesteśmy bezpieczne!
Vaintè wzniosła obie dłonie płonące różowym ograniczeniem.
— To początek, a nie koniec. Potrzebna jest pomoc przy umacnianiu miasta, przyspieszaniu jego wzrostu. Nie ma tam jeszcze żywności dla ludnego miasta. To dopiero początek. Możesz wysłać jutro uruketo Yilanè i wyćwiczonych fargi, najwyżej dwa.
— Kilka kropel, gdy potrzebny jest ocean — powiedziała gorzko Lanefenuu. — Niech i tak bądzie. A co z ustuzou, co z nimi?
— Uważaj je za martwe, Eistao, wykreśl je ze swych myśli. Akotolp potrzebuje materiałów do badań, ja dalszych fargi. Potem odpłyniemy. Nie będzie końcowego ciosu, lecz trwać będzie powolne, nie powstrzymane zaciskanie chwytu, jak u wielkiego węża dławiącego się swą ofiarą. Ta może się jeszcze wyrywać, lecz nie umknie swemu losowi. Gdy przybędę do ciebie następnym razem, zamelduję o ostatecznym zwycięstwie.
Lanefenuu usiadła i zastanowiła się nad relacją Vaintè. Stożkowate zęby zgrzytały lekko, odzwierciedlając przebieg jej myśli. Wszystko to trwa zbyt długo, są za duże straty. Ale czy jest inne wyjście? Kto mógłby zastąpić Vaintè ? Nikt, odpowiedź była prosta. Nikt nie zna ustuzou tak jak ona. Ani nie ma jej nienawiści. Ustuzou muszą być ścigane i zabijane, była o tym przekonana. Są zbyt groźne, by pozostawić je przy życiu. Vaintè je zniszczy. Patrząc na nią lewym okiem, prawym skręcała powoli, aż spojrzało na pokryty śniegiem wierzchołek. Tej zimy po raz pierwszy śmiertelna biała powłoka doszła do skraju zielonych drzew. Muszą odpłynąć nim dojdzie do miasta. Nie ma wyjścia.
— Idź, Vaintè — rozkazała z gestem odesłania. — Weź, co ci trzeba i ścigaj ustuzou. Nie chcę cię widzieć, nim nie przybędziesz z wieścią o ich zniszczeniu. — Znów wybuchnęła gniewem. — Jeśli nie zginą, ty umrzesz zamiast nich, zaręczam. Czy zrozumiałaś?
— Całkowicie, Eistao — Vaintè wyprostowała się, biła od niej siła i pewność. — Nie stanie się inaczej. Widzę to wyraźnie. Jeśli nie zginą — umrę. To moje zapewnienie. Własne życie. Kładę je w zastaw.