— Kalaleq nie bał się wielkiego ularuaqa pływającego po morzach północnych — powiedziała. — Jest najpotężniejszym zabójcą ularuaqow, jego silne ręce żywią nas wszystkich.
— Tak — przyznał i znów po nią sięgnął, lecz się cofnęła.
— Kalaleq zabił nie tylko ularuaqa ale i murgu. Widziałam, jak zabijał murgu. To wielki zabójca murgu!
— Tak — powiedział głośniej. — Tak! — dźgnął niewidoczną włócznią. — Tak, zabiłem je, ja je zabiłem!
— Nie musisz się więc ich bać, gdy je spotkasz, zabijesz znowu.
— Oczywiście! — Jego nastrój zmienił się całkowicie, młócił pięściami po owłosionych piersiach.
— Potrzebujemy wody — do brzegu. Może natrafimy na jakieś murgu do zabijania.
Spojrzał na wiatr i splunął ze smutkiem. Klnąc odczepił wiosła i włożył w dulki.
— Za słaby wiatr, za niski żagiel. Pokażę warn, jak się wiosłuje. Ale nie miał okazji tej nocy.
Wkrótce zaczął dyszeć i oblewać się potem. Pozwolił, by Armun napoiła go resztką wody. Jego miejsce zajął Kerrick, naparł mocno na wiosła, kierując się do brzegu. Kalaleq zapadł w niespokojny sen, a Armun miała nadzieję, że obudzi się w lepszym humorze. Noc była cicha i ciepła, gwiazdy kryły się za niskimi chmurami. Gdy Kerrick się zmęczył, Armun zastąpiła go przy wiosłach, tak iż stale zbliżali się do brzegu. Wyłaniający się na krótko księżyc pozwalał im na sprawdzanie kursu. W czasie snu Kalaleqa zmieniali się przy wiosłach, aż usłyszeli w oddali szum przyboju. Kerrick stanął na dziobie, próbując coś wypatrzeć poza pianą fal wbiegających na brzeg.
— Wygląda to na plażę, a nie na skały, fale są niewysokie. Czy mamy płynąć prosto?
— Obudź Kalaleqa. Niech on zdecyduje.
Paramutanin obudził się natychmiast, na szczęście nie trapił go żaden z wcześniejszych lęków. Wspiął się na maszt, powąchał wiatr i opuścił rękę.
— Lądujemy — powiedział zdecydowanie. — Wiosłuj prosto, ja będę sterował.
Wkrótce dojrzał zatoczkę i skręcił ku niej, potem skierował łódź między piaszczystymi łachami do ujścia strumienia czy rzeczki.
— Nikt nie zna łodzi, nie zna oceanu tak jak Kalaleq!
— Nikt — przytaknęła szybko Armun, nim Kerrick zdołał zgasić odzyskaną pewność siebie Paramutanina. Miał już coś powiedzieć, lecz przezornie z tego zrezygnował. Wiosłował, aż łódź zazgrzytała o dno, wtedy wyskoczył z niej z liną i wyciągnął na brzeg.
Woda u ujścia była słona, ale trochę dalej w górze nurtu stała się nagle świeża i słodka. Pił ją ze złączonych dłoni, potem zawołał pozostałych. Kalaleq rozkoszował się przyjemnym chłodem, zapominając o wcześniejszym strachu. Wciągnęli łódź, jak mogli najdalej i umocowali, potem padali wyczerpani. Bukłaki napełnią rano. Bladym świtem Kerrick szarpaniem za ramię zbudził Armun.
— Tam — pokazał. — Chodź szybko.
Kalaleq leżał za wysoką wydmą, machał włócznią i wykrzykiwał głośne wyzwiska, ale uważał, by nie wychylić się poza osłonę. Podbiegli do niego, opadli i podpełzli do szczytu, by zza niego wyjrzeć.
Morzem, tuż przy brzegu, przepływało powoli wielkie zwierzę z wysoką płetwą. Przed nim gnały dwa mniejsze stworzenia.
— Uruketo — powiedział Kerrick. — Wiezie murgu.
— Jakże chciałbym, by byli bliżej, bym mógł je zadźgać, zabić wszystkie! — Oczy Kalaleqa czerwieniały z nienawiści, odzyskał dobry humor, po poprzednich lękach nie zostało ani śladu.
— Patrz, w jakim kierunku płynie — powiedział Kerrick, spoglądając na słońce nad horyzonetm i znów na morze. — Pomocnym, zmierzają na północ.
Patrzyli na uruketo, aż zniknęło im z oczu, potem ruszyli do łodzi i wygrzebali mapy Yilanè.
— Zapuściliśmy się za bardzo na południe, widzisz, musimy być tutaj. Uruketo płynie na północ, do wysp.
Kalaleq rozumiał mapy, gorzej było z Armun.
— Może płynąć na ten ocean, za ujściem — powiedział Paramutanin. Kerrick pokręcił głową.
— Nie o tej porze roku, jest za zimno, być może na wybrzeżach Isegnetu nie ma już żadnego miasta. Musi płynąć tu, do Ikhal-menetsu.
Spierając się napełniali bukłaki.
Przed południem mieli tyle wody, ile mogli tylko zmieścić i zdecydowali o nowym kursie. Podążą za pływającym stworzeniem murgu. Zgodzili się, że poszukiwana przez nich wyspa znajduje się w tamtym kierunku. Wiała teraz bryza od lądu, wypełniając żagiel, niosła ich szybko ku horyzontowi i temu, co się za nim kryło.
Przez cały dzień pokonywali pusty ocean, stracili z oczu pozostawiony ląd, niczego nie widzieli przed sobą. Gdy powracał strach Kalaleqa, Armun pytała go, jak zabił ularuaqa. Pokazywał jej swe umiejętności, krzycząc radośnie. Kerrick siedział cicho na dziobie, wpatrując się przed siebie. Pierwszy dojrzał pokrytą śniegiem górę.
— Tam jest Ikhalmenets, to nie może być nic innego.
Przyglądali się w milczeniu, jak wyspa powoli wyłaniała się z morza. Kalaleq zawołał ze zmartwieniem, gdy ukazały się inne plamki lądu.
— Tam — i tam. Inne wyspy. Jest ich więcej. Której szukamy? Kerrick wskazał na biały wierzchołek, błyszczący teraz ciepło w wieczornym słońcu.
— To ta, na pewno, taką mi opisano. Wyspa z jedną, wysoką górą w swym środku. W pobliżu są inne, ale ta jest największa, z najwyższą górą. Żegluj ku niej.
— Miniemy inne wyspy, zauważą nas.
— Nie, są nie zamieszkane. Murgu żyją w jednym tylko miejscu, w swym mieście. Tam płyniemy…
— Po naszą śmierć! — zawołał Kalaleq, szczękając zębami ze strachu. — Murgu są niezliczone. Nas jest tylko troje, co możemy zrobić?
— Możemy je pokonać — powiedział Kerrick z siłą i pewnością. — Nie płynąłem tak długo po to, by umrzeć. Stałe o tym myślałem, zaplanowałem wszystko dokładnie. Zwyciężymy, bo znam te stworzenia. Nie są takie jak Tanu czy Paramutanie. Nie postępują jak my, każde z nich wypełnia rozkazy. Bardzo się od nas różnią.
— Boli mnie głowa. Boję się i nic nie rozumiem.
— No to posłuchaj, a pojmiesz mnie dokładnie. Powiedz mi o Pa-ramutanach. Powiedz mi, dlaczego to ty, Kalaleq u, zabiłeś ularuaqa, a nie ktoś inny?
— Bo jestem najlepszy! Najsilniejszy, o najpewniejszym oku.
— Ale inni też zabijali?
— Oczywiście, kiedy indziej, płynąc na innych ikkergakach.
— Widzisz. Tanu przewodzą sammadarzy, ale gdy się nam nie spodobają, szukamy sobie innych, tak jak ty może znajdziesz lepszego od siebie harpunnika na ularuaqa.
— Nie — jestem najlepszy.
— Wiem o tym, ale nie o to mi chodzi. Pokazuję ci, jak jest u Paramutanów i Tanu. Murgu mają inne zwyczaje. Jedna z nich przewodzi wszystkim innym, tylko jedna. Jej rozkazy są zawsze wypełniane, nikt nie śmie ich podważać.
— To głupie — powiedział Kalaleq, napierając na wiosło, bo wiatr zmienił kierunek i żagiel załopotał. Kerrick skinął głową.
— Tak uważasz i ja także. Ale murgu nie patrzą na to w ten sposób. Będąca na szczycie rządzi, a wszystkie inne jej słuchają.
— Głupie.
— Tak, ale dla nas to bardzo dobrze. Mogę pomówić z rządzącą, kazać jej zrobić to, co konieczne…
— Nie, nie możesz — zawołała Armun. — Nie możesz tam iść. To pewna śmierć.
— Nie, jeśli oboje mi pomożecie, zrobicie, o co poproszę. Wszystkie murgu są nieważne oprócz przywódczyni, którą nazywają eistaą. Wiem, jak rozumuje, i wiem, jak ją skłonić, by mnie posłuchała. Dzięki temu — wyciągnął rzeźbione pudełko Sasku — i pęcherzowi z trucizną ularuaqa, zabranemu przez Kalaleqa.