— Wullie — zwrócił się do brata Rob. — Pamintos, jako ci mówiłem o taktownych uwogach?
— Tak, Rob, dobze pamintom — odparł posłusznie Wullie.
— Co ześ powidzioł, to nie była jedno z nich.
Wullie zwiesił głowę.
— Pseprosom, Rob.
Tiffany zacisnęła pięści.
— Nie chciałam, żeby to wszystko się stało!
Panna Spisek z powagą odwróciła się w fotelu.
— Czego chciałaś? Może mi wytłumaczysz? Czy tańczyłaś powodowana młodzieńczą skłonnością do sprzeciwiania się starszym? Chcieć to myśleć. Czy ty w ogóle myślałaś? Już wcześniej inni włączali się do tańca. Dzieci, pijacy, młodzi ludzie dla głupiego zakładu… Nic się nie stało. Wiosenne i jesienne tańce są… są tylko dawną tradycją, jak uważa większość ludzi. Sposobem zaznaczenia tej chwili, kiedy ogień i lód przekazują sobie władzę nad światem. Niektórzy z nas uważają, że wiedzą lepiej. Sądzimy, że coś się wtedy dzieje. Dla ciebie taniec stał się realny, i coś się rzeczywiście stało. I teraz zimistrz cię szuka.
— Dlaczego? — wykrztusiła Tiffany po chwili.
— Nie wiem. Czy coś widziałaś podczas tańca? Słyszałaś?
Jak można opisać uczucie bycia wszędzie i wszystkim? Nawet nie próbowała.
— Ja… Zdawało mi się, że słyszę głos, a może dwa głosy… Pytały mnie, kim jestem.
— In-te-re-su-ją-ce — stwierdziła panna Spisek. — Dwa głosy? Muszę przemyśleć, co z tego wynika. Natomiast nie rozumiem, w jaki sposób cię odnalazł. Zastanowię się nad tym. A tymczasem przypuszczam, że rozsądnie będzie nosić ciepłą odzież.
— Ano — zgodził się Rob Rozbój. — Zimists nie znosi ciepła. Aha! Nastepnom razom własnej głowy zapomnę! Psynieslimy ciut list z tej dziupli w dzewie w lesie. Dajze go wielkiej ciut wiedźmie, Wullie! Wzielimy go po drodze.
— List? — powtórzyła Tiffany.
Krosno stukało za jej plecami, a Tępak Wullie zaczął wyciągać ze spoga brudną, zwiniętą w rulon kopertę.
— To łod tego ciut niedołęgi na zamku — mówił dalej Rob, a jego brat ciągnął za kopertę. — Pisę, że dobze mu sie wiedzie i licy, ze tobie takoż. Ma nadzieje, ze niedługo wrócis, potem dużo pisę o różnych łowieckach i takich tam, nie bardzo ciekawe moim zdaniem, ijesce dopisał na dole Z U P P, ino żeśmy jesce nie wymyślili, co łono znocy.
— Czytaliście mój list?! — spytała Tiffany ze zgrozą.
— Ano, cytoliśmy — potwierdził dumnie Rob. — Zoden kłopot. Ten tutoj Billy Brodocz mi trochę pomogoł psy długsych słowach, ale prowie coły ja som. Ano. — Rozpromienił się, ale jego uśmiech znikł, kiedy zobaczył minę Tiffany. — Aha, widzem, coś je ciut zło, bo żeśmy łotwozyli te kopertę — rzekł. — Ale nic jej nie je, żeśmy jo potem znowu zakleili ślimokiem. Nigdy byś nie zgodła, że list był cytany.
Odchrząknął, gdyż Tiffany wciąż była wściekła. Wszystkie kobiety są dla Feeglów trochę przerażające, a już najgorsze są czarownice.
W końcu, kiedy już naprawdę zaczął się denerwować, zapytała:
— Skąd wiedzieliście, gdzie szukać tego listu?
Zerknęła z ukosa na Tępaka Wulliego, który przygryzał brzeg swojego kiltu. Robił to jedynie wtedy, kiedy był przerażony.
— No… a chces posłuchoć ciut małego kłamstwa? — spytał Rob.
— Nie.
— Ciekowe je. Ma smoki i jednorożce…
— Nie. Chcę poznać prawdę!
— Ale łona je tako nudno… Poslimy do zamku barona i żeśmy przecytoli listy, co mu je pises, no i… no i ześ tam pisoła, że listonos wie, co ma listy do ciebie łostowioć w dziupli dzewa psy wodospadzie.
Gdyby zimistrz wszedł teraz do chatki, atmosfera nie byłaby bardziej lodowata.
— Listy łot ciebie cymo w pudełku pod… — zaczął Rob i zaraz potem zamknął oczy, gdyż cierpliwość Tiffany strzeliła z brzękiem głośniejszym nawet niż dziwaczne pajęczyny panny Spisek.
— Nie wiecie, że nie wolno czytać cudzych listów? — zapytała groźnie.
— No… — zaczął Rob Rozbój.
— I włamaliście się do zamku ba…
— Ach, ach, ach, nie, nie, nie — przerwał jej Rob, podskakując ze zdenerwowania. — Na to nos nie weźmis! Żeśmy se zwycojnie wesli przez to małe ciut łokienko do scelanio z łuków…
— A potem przeczytaliście moje prywatne listy, pisane prywatnie do Rolanda? Przecież były prywatne!
— Ano tak — przyznał Rob. — Ale nie fesztuj się, nikomu nie powiemy, co w nich było.
— Nigdy przecie nie powiedzieliśmy nikomusieńku, co pises w pamiętniku — wtrącił Tępak Wullie. — Nawet w tych kawołkach, co rysujes dookoła kwiotki.
Panna Spisek uśmiecha się do siebie za moimi plecami, myślała Tiffany. Po prostu wiem, że się uśmiecha.
Niestety, skończyły jej się gniewne tony głosu. Tak się działo, kiedy człowiek przez dłuższy czas rozmawiał z Feeglami.
Byłaś ich keldą, przypomniała jej Druga Myśl. Chronienie cię uważają za swój obowiązek. Nieważne, co o tym myślisz. Oni strasznie skomplikują ci życie.
— Nie czytajcie moich listów — rzekła. — I nie czytajcie mojego pamiętnika.
— Dobra — zgodził się Rob Rozbój.
— Obiecujesz?
— Och, jasne.
— Ale poprzednim razem też obiecałeś!
— Och, jasne.
— Z ręką na sercu? Zginiesz, zanim złamiesz obietnicę?
— Ano, jasne, no problemo.
— I to jest obietnica niegodnych zaufania, złodziejskich Feeglów, tak? — wtrąciła panna Spisek. — Bo przeca wiezycie, coście som juz martwi, zgadzo sie? Tak se myślicie, co?
— Ano, pani — przyznał Rob Rozbój. — Dzięki, żeście mi na to zwrócili uwagę.
— I tak po prawdzie, Robię Rozboju, ni mos zamiaru dotsymywoć żadnej obietnicy!
— Ano, pani — zgodził się z dumą Rob. — Nie dlo nos takie słabiuśkie ciut łobietnice. Bo widzis, to nase wyzse pseznacenie, coby scec ta wielko ciut wiedźmo. Jak tsa będzie, poświncimy życie w jej obronie.
— A jak poświncicie, jak żeście już som martwi? — zapytała surowo panna Spisek.
— To trochę zagadka, ni ma co — potwierdził Rob. — No to pewno poświncimy życie każdego chłystka, co by jej ksywde zrobił.
Tiffany zrezygnowała. Westchnęła ciężko.
— Mam już prawie trzynaście lat — oświadczyła. — Sama potrafię o siebie zadbać.
— Patrzcie na pannę Samowystarczalną! — powiedziała panna Spisek, ale bez szczególnej złośliwości. — Potrafisz wobec zimistrza?
— Czego on chce?
— Mówiłam ci już. Może chce zobaczyć, jaka dziewczyna była taka zuchwała, żeby z nim zatańczyć.
— To moje stopy! Przecież powiedziałam, że wcale tego nie chciałam.
Panna Spisek odwróciła się w fotelu. Jak wielu oczu używa, zastanawiały się Drugie Myśli Tiffany. I czyich? Feeglów? Kruków? Myszy? Wszystkich? Jaką część mnie widzi? Czy obserwuje mnie przez myszy, czy przez owady z dziesiątkami błyszczących oczek?
— Aha. No to wszystko w porządku? Raz jeszcze wcale nie chciałaś? Czarownica przyjmuje odpowiedzialność! Niczego się nie nauczyłaś, dziecko?
Dziecko… To straszne, nazywać tak kogoś, kto ma już prawie trzynaście lat. Tiffany poczuła, że znowu się czerwieni. Nieznośne gorąco oblało jej twarz.
I dlatego właśnie przeszła przez pokój, otworzyła frontowe drzwi i wyszła na dwór.
Z nieba bardzo delikatnie padał puszysty śnieg. Tiffany spojrzała w bladoszare niebo i zobaczyła, że płatki dryfują w dół w miękkich, pierzastych grudkach. Kiedy padał taki śnieg, ludzie z Kredy mawiali, że „babcia Obolała strzyże swoje owce”.
Tiffany szła przed siebie i czuła, jak płatki topnieją jej we włosach. Słyszała, że panna Spisek krzyczy coś za nią od drzwi, ale szła dalej. Pozwalała, by śnieg chłodził jej rumieńce.