Выбрать главу

Nie jestem dzisiaj twoją córką, wrzeszczał jej umysł. Jestem waszą czarownicą i uratuję was!

Odwróciła się, zanim zdążył zobaczyć jej twarz, i pobiegła przez płatki, po odkopanej ścieżce prowadzącej do dolnych wybiegów. Śnieg był tu wydeptany w nierówny, pełen garbów trakt, śliski od świeżego puchu. Wyczerpani mężczyźni z łopatami wciskali się w śnieżne ściany po obu stronach, żeby tylko nie stawać jej na drodze.

Dotarła do szerszego obszaru, gdzie inni pasterze rozkopywali śnieżny mur. Sypał się grudami dookoła.

— Stać! Cofnąć się! — krzyknęła. Jej umysł szlochał. Mężczyźni posłuchali natychmiast. Usta, wydające ten rozkaz, miały nad sobą spiczasty kapelusz, a z tym się nie dyskutuje.

Pamiętaj gorąco, gorąco, pamiętaj gorąco i równowagę, utrzymuj równowagę…

To było czarownictwo obdarte ze wszystkiego. Żadnych zabawek, żadnych różdżek, żadnego boffo, żadnej głowologii, żadnych sztuczek. Liczyło się tylko, czy człowiek jest naprawdę dobry.

Ale czasami trzeba oszukać samą siebie. Nie była Letnią Panią i nie była babcią Weatherwax. Musiała sobie pomagać na wszelkie możliwe sposoby.

Wyciągnęła z kieszeni małego srebrnego konia. Był brudny i poplamiony; zamierzała go oczyścić, ale nie miała czasu, nie miała czasu…

Jak rycerz wkładający hełm, Tiffany wsunęła sobie na szyję srebrny łańcuszek.

Powinna więcej ćwiczyć. Powinna słuchać ludzi. Powinna słuchać samej siebie.

Nabrała tchu i rozłożyła ręce na boki, otwartymi dłońmi w górę. Na prawej lśniła biała blizna.

— Grom po mojej prawej — powiedziała. — Błyskawica po mojej lewej. Ogień za mną. Mróz przede mną.

Ruszyła naprzód, aż znalazła się o kilka cali od śnieżnej ściany. Czuła, jak chłód śniegu wysysa z niej ciepło. A zatem niech się stanie.

Kilka razy odetchnęła głęboko. Taki jest mój wybór…

— Mróz w ogień — szepnęła.

Na podwórzu płomienie zbielały i zahuczały jak w kowalskim palenisku.

Śnieżna ściana zasyczała, a potem eksplodowała parą; grudy śniegu wyleciały w powietrze. Tiffany wolno ruszyła naprzód. Śnieg cofał się przed jej rękami jak rosa o wschodzie słońca. Topniał w jej żarze, odsłaniając tunel w głębokiej zaspie, uciekał, wił się wokół obłokami zimnej mgły.

Tak! Uśmiechnęła się desperacko. Jeśli stanąć w samym środku, jeśli osiągnąć właściwy stan umysłu, można utrzymać równowagę. W samym środku huśtawki jest miejsce, które się nie porusza…

Buty chlupały w ciepłej wodzie. Pod śniegiem była świeża zielona trawa — bo śnieżyca nadeszła o tak późnej porze roku. Tiffany szła dalej w stronę, gdzie śnieg zasypał zagrody owiec.

Jej ojciec patrzył w ogień, który płonął białym żarem, jak w palenisku, i pochłaniał drewno niczym rozdmuchiwany huraganem. Paliwo błyskawicznie zmieniało się w popiół…

Wokół butów Tiffany płynęła woda.

Tak! Ale nie myśl o tym. Utrzymuj równowagę! Więcej ciepła! Mróz w ogień!

Rozległo się meczenie.

Owce mogą żyć pod śniegiem, w każdym razie przez jakiś czas. Ale — jak mawiała babcia Obolała — kiedy bogowie stwarzali owce, ich mózgi musieli zostawić w innym płaszczu. W panice — a owce zawsze są o krok od paniki — stratują własne młode.

Pojawiły się wreszcie owce i jagnięta, parujące, oszołomione… Śnieg topniał dookoła nich, jakby były pozostałymi po nim rzeźbami.

Tiffany szła dalej, patrząc prosto przed siebie, ledwie świadoma krzyków za plecami. Mężczyźni, którzy postępowali za nią, uwalniali jagnięta, unosili owce…

Jej ojciec krzyczał na pozostałych. Paru ludzi rąbało wóz i rzucało drewno w białe, gorące płomienie. Inni ciągnęli z domu meble. Koła, stoły, bele siana, krzesła — ogień chwytał wszystko, połykał i ryczał o więcej. A więcej już nie było.

Nie ma czerwonego płaszczyka. Nie ma czerwonego płaszczyka. Równowaga, równowaga. Tiffany brnęła dalej, a wokół przelewała się woda i owce. Strop tunelu runął w chlupiące, śliskie błoto — nie zwracała na to uwagi. Nowe płatki śniegu spływały przez otwór i wrzały w powietrzu nad jej głową. Na to również nie zwracała uwagi. I potem, z przodu… błysk czerwieni.

Mróz w ogień! Śnieg się cofnął — i on tam był. Podniosła go, przytuliła, przesłała nieco ciepła, poczuła, jak się porusza…

— To było co najmniej czterdzieści funtów — szepnęła. — Co najmniej czterdzieści funtów.

Wentworth zakaszlał i otworzył oczy.

Ze łzami spływającymi jak topniejący śnieg, Tiffany podbiegła do pasterza i wcisnęła mu chłopczyka na ręce.

— Zanieś go do matki! Natychmiast!

Pasterz chwycił chłopca i odbiegł, przerażony jej gwałtownością. Dzisiaj była ich czarownicą!

Tiffany się odwróciła. Jeszcze zostały owce do ratowania.

Płaszcz jej ojca wylądował w zachłannych płomieniach, rozjarzył się na chwilę i rozpadł w szary popiół. Inni mężczyźni byli gotowi: gdy próbował skoczyć za płaszczem, chwycili go i odciągnęli, choć wyrywał się i krzyczał.

Krzemienne płytki bruku topiły się jak masło. Skwierczały przez chwilę, a potem zastygły.

Ogień zgasł.

Tiffany Obolała uniosła głowę i spojrzała w oczy zimistrza.

A z dachu wozowni odezwał się głos Ciut Groźnego Szpica.

— Ech, łojzicku.

* * *

Ale to się jeszcze nie zdarzyło. Może wcale się nie wydarzyć. Przyszłość zawsze jest trochę chwiejna. Dowolny drobiazg, jak upadek płatka śniegu albo upuszczenie niewłaściwego rodzaju łyżki, może pchnąć przyszłość na całkiem inną ścieżkę. Albo nie.

A wszystko to zaczęło się zeszłej jesieni, w dniu mającym w sobie kota.

Rozdział drugi

Panna Spisek

Oto Tiffany Obolała lecąca na miotle przez odległy o setki mil górski las. Leci tuż nad ziemią; to bardzo stara miotła, ma dwie dodatkowe małe miotełki umocowane z tylu, jak kółka przy dziecięcym rowerku, by chronić przed wywrotkami. Należy do bardzo starej czarownicy, panny Spisek. Panna Spisek radzi sobie z lataniem jeszcze gorzej od Tiffany i ma sto trzynaście lat.

Tiffany jest o ponad sto lat młodsza, wyższa niż była jeszcze miesiąc temu i nie tak pewna czegokolwiek jak rok temu.

Uczy się, by zostać czarownicą. Czarownice zwykle ubierają się na czarno, ale o ile potrafi to stwierdzić, jedynym powodem dla ubierania się na czarno jest ten, że zawsze ubierały się na czarno. Nie uznaje tego za wystarczający argument, więc chętnie nosi zieleń lub błękit. Nie śmieje się z pogardą na widok strojności, gdyż nigdy jeszcze żadnej nie widziała.

Nie można jednak uciec od spiczastego kapelusza. W spiczastym kapeluszu nie ma nic magicznego prócz tego, że informuje, iż kobieta pod nim jest czarownicą. Ludzie zwracają uwagę na spiczasty kapelusz.

Jednakże trudno być czarownicą w wiosce, gdzie człowiek dorastał. Trudno być czarownicą w wiosce, gdzie ludzie znają człowieka jako córkę Joego Obolałego i widzieli, jak ojciec biegał w samej koszuli, kiedy miał dwa lata.

Wyjazd pomógł. Większość znanych Tiffany osób nie oddalała się o więcej niż dziesięć mil od miejsca, gdzie przyszły na świat, więc jeśli ktoś wyjeżdżał do tajemniczych obcych stron, sam stawał się trochę tajemniczy. Wracał trochę inny. A czarownica powinna być inna.

Czarownictwo okazało się głównie ciężką pracą, właściwie bez magii w stylu „zap! Dzyń-dzyń-dzyń!”. Nie istniała żadna szkoła i nic właściwie nie przypominało lekcji. Ale próba samodzielnego opanowania czarownictwa nie należała do rozsądnych pomysłów, zwłaszcza dla kogoś, kto miał naturalny talent. Jeśli coś pomylił, mógł w ciągu tygodnia przejść od normalności do chichotu…