- Tak - tym razem mój uśmiech nie był już tak serdeczny. - Cóż to, twój awiator goły do komendanta poszedł?
- Tylko płaszcz narzucił...
Dziewka rozryczała się nie gorzej niż niedawno Mark. Dzieci i kobiety zawsze mają oczy w mokrym miejscu...
- Ilmar, popatrz - powiedział bardzo spokojnie Mark.
Nie od razu do mnie dotarło. A gdy już dotarło, musiałem oczami zamrugać, zanim uwierzyłem.
- A co, kochaneczko - powiedziałem. - Twój awiator w spódnicy chodzi?
Jakbym jej ręką w twarz dał!
Nawet nie zauważyłem, kiedy dziewczyna wynurzyła się spod kołdry i machnęła pięścią. Skąd taka siła... taki nawyk... na dwa metry od łóżka mnie odrzuciło. Leżałem na podłodze, kindżału wprawdzie nie wypuściłem, ale wstać nie mogłem.
A dziewczyna - słowo „dziewka” nie chciało mi przejść przez gardło, za bardzo mnie zęby bolały - stała przy łóżku. Naga, piękna i szybka, jakby wcale nie spała. Rzuciła mi jedno spojrzenie i runęła na Marka. Chłopiec zastygł, gapiąc się, pewnie jeszcze nie widział nagich kobiet. Teraz mu się oberwie. Od uderzenia pewnie straci przytomność...
Mark uchylił się - w ostatniej chwili i tak samo zręcznie jak dziewczyna. Machnął spódnicą, narzucił jej na głowę i odskoczył pod ścianę. Dziewczyna wpadła na okno, cud, że szyby nie wybiła. Po chwili oboje stali w bojowych pozycjach i oboje wyglądali tak samo śmiesznie - nigdy nie widziałem dzieciaka, który by znał rosyjskie abo, a naga dziewczyna w pozycji czupurnego koguta - no po prostu boki zrywać.
- Nie stawiaj oporu, mały - wycedziła kobieta. - I tak nie uciekniesz.
Mark milczał. Może oszczędzał oddech, a może obserwował jej ruchy.
Pokręciłem głową i zacząłem się podnosić.
- Jeszcze ci mało? - spytała dziewczyna, nie odwracając głowy. - Ochłoń, złodzieju, nie na ciebie polują.
Może i nie na mnie, teraz już wierzyłem. Ale gdy myśliwi gonią niedźwiedzia, nie wzgardzą przypadkowym lisem.
- Stań twarzą do ściany i rozsuń nogi - powiedziałem. - Nie bój się, nie zgwałcę cię... nawet nie będę bił.
Czego chciałem, tego się doczekałem. Znowu się do mnie odwróciła i rzuciła do ataku. Istna furia! Jak czarna dzikuska z tych, co to w cyrku występują, w błocie się ze sobą biją... tylko jej ciosy są straszniejsze. Rosyjskie abo to straszna rzecz. Wymyślono je nie do obrony, lecz żeby zabijać.
O tym właśnie myślałem, gdy zacząłem ją drażnić. Jeśli się nie uniknie dobrze zadanego ciosu abo - można już nie wstać. Za to pojmać wojownika abo w ataku - to czysta przyjemność.
Natrafiła na moją pięść. Cóż począć, ręce mam długie, a zręczności mi Orędowniczka nie poskąpiła. A potem... potem zadałem całą serię ciosów - od podcięcia kolan do uderzenia w pachwinę. Ten ostatni był przewidziany na mężczyznę, ale jej też się nieźle dostało.
Wybacz, Siostro, ale sama widzisz, to nie kobieta, to dzikie zwierzę!
Siadłem na niej okrakiem, jakbym chciał zgwałcić w oryginalny sposób, przycisnąłem mocniej i powiedziałem do Marka:
- Rzuć tu jej szmatki. Tylko sprawdź kieszenie.
Chłopiec posłuchał. Zajrzałem dziewczynie w oczy, zadowolony skinąłem głową. Znikła cała pewność siebie.
Naprawdę myślała, że może wygrać z mężczyzną w uczciwym pojedynku?
- Ubierz się, awiatorze - powiedziałem, wstając szybko, żeby nie zdążyła dosięgnąć mnie takim samym ciosem jak ja ją. - Nie hańb się przed chłopcem.
Mark uśmiechnął się złośliwie. Niby cały w gorączce walki, ale co i rusz strzelał oczami na nagie ciało.
- A ty się odwróć - poleciłem. - Nie ma co zawstydzać dziewczyny, nie jesteś zbójem...
- A co ja tu zobaczyłem - odciął się Mark, ale jednak odwrócił się do okna. W szybie wszystko się odbijało, ale już nic nie mówiłem. Dziewczyna była bardzo niebezpieczna, trzeba ją było bardzo pilnować.
Chlipnięcie - znowu wzięła się za stare sztuczki, ale teraz już mnie nie nabierze. Dziewczyna wstała. Spojrzała mi w oczy:
- Ty też się odwróć!
Zaśmiałem się na głos i ona w milczeniu zaczęła się ubierać. Nie w głowie mi były jej powabne kształty. Wielu na kobietach wpada, zwłaszcza zaraz po katordze. Głowę tracą, gwałcić gotowi i kraść bez pamięci, żeby tylko na dziewkę zarobić.
- Potrzebujemy czegoś od ciebie, awiatorze - powiedziałem. - Dasz, zwiążemy, ale nie skrzywdzimy. Anie... wybacz, ale i tak nie wytrzymasz.
Milczała, zapinając błękitną kamizelkę. Mundur awiatora wygląda jak odświętny strój. Błękitne aksamity, miedziane guziki, biała, koronkowa lamówka. Nawet ciepłe pończochy zrobiono pod kolor, z białej i błękitnej wełny. Dystynkcje nieznajome, w kształcie srebrnego ptaka. Mężczyźni pewnie wyglądają w tym zbyt wytwornie, ale dziewczyna - przepięknie!
- Potrzebujemy mapy - powiedziałem. - Sama wiesz, jakiej. I... zapalnika.
Mark odwrócił się, skinął głową.
- No i co? - zapytała spokojnie dziewczyna. Gdy już się ubrała, wróciła jej pewność siebie. Może trzeba było potrzymać ją nago, wtedy buta szybko przechodzi...
- Myśl, podniebna przyjaciółko - podszedłem, wziąłem ją mocno za rękę. - Ale już nie o walce, bo połamię ci ręce. Nie stawiaj oporu. Daj mapę i zapłon.
Dziewczyna uśmiechnęła się wzgardliwie.
- Imię! - zapytał ostro Mark. Tym samym tonem, którym odwrócił uwagę żołnierzy.
Dziewczyna drgnęła i odpowiedziała niechętnie:
- Helen.
- Romanka? - spytałem na wszelki wypadek. - Otóż, Helen, nie masz wyjścia. Rób, co mówię, a będziesz żyć.
- Życie w niesławie jest gorsze od śmierci.
- To prawda. Ale okryć cię niesławą to kwestia kilku minut.
Helen wzruszyła ramionami. Stała wyprostowana, jak prawdziwa dama przed sługą. A przecież bolało ją teraz wszystko, co tylko mogło boleć.
- Gdy kundel na ciebie nabrudzi, to nie hańba. Hańba psu pod ogonem wycierać.
- Więc to tak - zacząłem być zły. Więc jesteśmy dla ciebie kundlami? Zaraz się dowiesz, po co kundlowi zęby...
- Ilmar...
Mark podszedł do mnie. Pokręcił głową.
- Mapy i zapalnik ma na Słowie. Nie odda. Awiatorów uczą wytrzymywać każdy ból. Spójrz na jej ramiona, powinny być ślady po igłach.
Helen wściekle błysnęła oczami.
- To co zrobimy, mały?
- Prowadź ją do szybowca.
- Daleko nie polecisz. Zapalnika nie masz, map nie znasz.
Helen chyba nie miała wątpliwości, że chłopak umie podnieść szybowiec. Zarejestrowałem to, ale nic nie powiedziałem. Pchnąłem dziewczynę, prowadząc przed sobą, cały czas trzymając ją.
Co wymyślił mój tajemniczy towarzysz?
Jeśli niestraszny jej ból, jeśli nie ma jej czym przekupić, a wzruszyć łatwiej zimny kamień?
W milczeniu poszliśmy do szybowca. Niedobrze, rozwidniło się zupełnie, mogą nas zobaczyć z murów fortu. Dwóch katorżników konwojujących awiatora arystokratkę. Nie ma ratunku.
Obok szybowca Mark przyspieszył kroku, pierwszy wskoczył do kabiny. Wyjaśnił:
- Nie wiem, awiatorze, czy mogłabyś schować szybowiec w Chłód. Ale teraz już ci się to nie uda.
Helen milczała.
- Tnij liny, Ilmar! - krzyknął Mark.
Nie puszczając ręki Helen, obszedłem szybowiec. Uciąłem sznury, trzymające go w miejscu. Szybowiec zaczął szarpać się na wietrze. Skrzywiła się boleśnie, spojrzała na mnie. Zmrużyłem oczy i pokręciłem głową - „nawet o tym nie myśl”.
Nie zaatakowała. Wróciliśmy do kabiny, gdzie Mark już działał na całego. Obracał dźwignie, naciskał na pedały, ciągnął. Szybowiec drgał, jakby ożył, kołysały się końce długich skrzydeł, ogon chodził na lewo i prawo.